Od
strony technicznej - będzie to
opowiadanie trzyczęściowe. Początkowo chciałam, by pojawiały się one w odstępach cotygodniowych, jednak zważywszy na okoliczności sądzę, że przerwa będzie ruchoma. Myślę, że jest to z korzyścią dla osób czytających jak i mnie samej. Nadal pracuję nad zakończeniem dwójki i stworzeniem trójki.
Tytuł nawiązuje do kodu policyjnego we Francji - DELTA CHARLIE DELTA (décédé - zgon) używanego podczas zgonu na miejscu wezwania. Niestety nie mam pojęcia, czy ten sam obowiązuje w Polsce. Główną inspiracjami są filmy Les Chansons d'Amour oraz La Belle Personne, które to swoją drogą polecam miłośnikom smutnego kina oraz fontanna cosmopolis w Toruniu.
Tytuł nawiązuje do kodu policyjnego we Francji - DELTA CHARLIE DELTA (décédé - zgon) używanego podczas zgonu na miejscu wezwania. Niestety nie mam pojęcia, czy ten sam obowiązuje w Polsce. Główną inspiracjami są filmy Les Chansons d'Amour oraz La Belle Personne, które to swoją drogą polecam miłośnikom smutnego kina oraz fontanna cosmopolis w Toruniu.
Trudno
mi napisać cokolwiek. Ostatnio jestem emocjonalnie zniszczona i prawdopodobnie
dzięki temu miałam niebywałą szansę napisać tą właśnie historię. Pomysł
narodził się już w czerwcu, kiedy siedziałam przy fontannie w nocy a reszta dopełniła się listopadowego południa, kiedy to postanowiłam bliżej poznać Louisa
Garrela. Tamtego pięknego dnia obejrzałam dwa skrajnie
przejmujące filmy (patrz pierwszy akapit) i postanowiłam stworzyć coś nazbyt emocjonalnego, przepełnionego nadzieją i smutną prawdą o życiu.
No cóż, słaba zachęta, aczkolwiek to cała ja - dramaty, łzy i smutek w każdym przejawie artyzmu są moim chlebem powszednim. Jest to dla mnie ta część mojej twórczości, która odgrywa niesłychanie ważną rolę w moim pisarskim dojrzewaniu.
Dziękuję za każdy przejaw zainteresowania. W razie pytań doskonale wiecie, gdzie mnie szukać :)
Mathias tego ciepłego, czerwcowego dnia irytował go wyjątkowo mocno. Snuł się po pokoju, mrucząc pod nosem regułki na jutrzejszy egzamin, od czasu do czasu dorzucając kilka komentarzy dotyczących beznadziejności życia i teorii rewitalizacji miast. I choć przez cały ten czas starał się go wspierać, tak w pewnym momencie frustracja, którą gromadził od przeszło tygodnia, wydarła się z niego pod postacią krzyku i złowrogiego spojrzenia. Louis wstał niespodziewanie od biurka, przy którym spędzał zdecydowanie większość swojego czasu, rzucając w kolegę kilkoma papierowymi kulkami.
- Zamknąłbyś się na dwie pieprzone minuty! - powiedział zdenerwowanym tonem, przechodząc do kuchni, gdzie czekała na niego butelka schłodzonej wody. Dzień był upalny; ledwie wytrzymywał w tym małym mieszkanku na rogu ulicy Faubourg i Léon Dierx, nie wspominając o Mathiasie, który przeżywał egzaminową gorączkę. Jakby już na samo wspomnienie o nim w myślach, chłopak pojawił się w progu pomieszczenia ze skruszoną miną, odkładając na lodówkę trzymane w dłoniach notatki.
- Pójdziemy dziś na piwo? Słyszałem, że koło nowej fontanny mają jakiś nowy pub.
Brunet mruknął coś niewyraźnie, przymykając na krótką chwilę oczy. Nie zabij go, tylko go nie zabij - powtarzał jak mantrę, omijając spojrzeniem bladą twarz kolegi.
- Pójdziemy do Le chat noir, a potem obejrzysz sobie ten wspaniały wymysł architektoniczny - dodał na sam koniec, zamykając się w łazience.
Louis Loiseu miał dwadzieścia pięć lat i studiował farmację. Dokładnie tak samo jak jego babka, ciotka i ojciec. Pewnego pięknego dnia przejąć miał sieć aptek w Lyonie, jednak ani to, że należy do ludzi bogatych ani to, że pomnoży swój majątek nie czyniło go zarozumiałym półgłówkiem. Po części zawdzięczał to twardo stąpającej po ziemi matce, a po części ojcu, który należał do niezwykle skąpych ludzi. Louis więc od samego początku dzielił niewielkich rozmiarów mieszkanie z o trzy lata starszym Mauricem, a potem z Mathiasem, co właściwie nigdy zanadto mu nie przeszkadzało. Kiedy potrzebował oddechu wyjeżdżał na kilka dni do wiejskiego domu wuja Charlesa, opuszczając swojego niewątpliwie irytującego współlokatora. Życie towarzyskie mężczyzny również nie należało do spektakularnych. Większość czasu spędzał w swoim pokoju, ucząc się, oglądając filmy albo seriale i czytając to, co akurat miał pod ręką. W piątkowe, czasami sobotnie wieczory, wychodził na miasto, gdzie wraz ze swoimi znajomymi udawali się do pubu, by obejrzeć mecz i napić się piwa. Spośród braci studenckiej wyróżniał się jedynie spokojną osobowością i zamiłowaniem do samotności. Egzystencja w stadzie wyraźnie mu przeszkadzała i jakoś nigdy nie potrafił zwizualizować sobie swojego życia w dużej grupie społecznej. Przez cały swój dwudziestopięcioletni byt był dwa razy w związku i o całe dwa razy za dużo, bowiem ani Lirienne ani tym bardziej Auda nie wydawały się być odpowiednimi kandydatkami na towarzyszkę życia. Odkąd więc skończył swój drugi związek, a było to przeszło dwa lata temu, zaprzestał poszukiwań, zdając sobie sprawę, że to bezcelowe, bowiem miał na głowie tyle rzeczy, że dodatkowy balast w postaci wiecznie niezdecydowanej kobiety nie jest mu potrzebny. Spędzał więc swoje dni nad zastosowaniem biomateriałów, kompletnie ignorując nawoływania o żonę swojej matki i babki
Mathias kroczył dzielnie obok nachmurzonego Louisa, opowiadając mu o najnowszych plotkach z wydziału chemii, których zaczerpnął u swoich koleżanek. Burzliwy romans jednego z wykładowców i studentki pierwszego roku wzbudził zainteresowanie w całym miasteczku akademickim, roznosząc się w szaleńczym tempie również i poza jego granice. Wszyscy szeptali sobie niestworzone historie o ciąży i aborcji, nie dając właściwie czasu na ich zweryfikowanie. Zmęczeni godzinną wędrówką i bezcelową paplaniną, usiedli na jednej z ławek znajdujących się naprzeciw fontanny, którą za wszelką cenę chciał ujrzeć blondyn. Była to jakaś nowa budowla, wschodzącej gwiazdy współczesnej architektury, której podobno geniusz przejawiał się na tym niewielkim placu. Z dwudziestu, a może i kilkunastu więcej, otworów wydobywały się wysokie na trzy metry, a momentami nawet na pięć, strumienie wody. Znajdujące się obok lampy zmieniały kolory, budując wrażenie barwnej budowli wodnej. Wszystkiemu temu towarzyszyła muzyka klasyczna, do której rytmu wybijała ciecz. Louis przyglądał się temu zjawisku z dozą sceptycyzmu, który właściwie nigdy nie opuszczał jego twarzy. Na obliczu Mathiasa malowała się jednak fascynacja połączona z niewielką nutą podziwu. W międzyczasie mrok spowił ich sylwetki, a tłum ludzi zniknął za fasadami budynków. Na placu pozostali tylko oni i grupa kilku znajomych.
- Zbieramy się? - brunet odchylił się od oparcia, rozglądając dookoła. Był znużony i właściwie znudzony schematycznością owej wizualizacji. Jednak kiedy miał już wstawać z miejsca, jego uszu dobiegł dźwięk głośnego śmiechu i dziewczęcych pisków. Zaintrygowany tym, skierował swoje spojrzenie w stronę wodotrysku, gdzie w strumieniach wody tańczyły dwie dziewczyny. Jedna z nich miała krótkie blond włosy i ubrana była w jakąś jasną sukienkę druga zaś skupiła na sobie całą jego uwagę. Jej długie ciemne włosy lśniły w świetle niebieskawego światła, które właśnie otoczyło jej drobną sylwetkę. Poruszała się magnetyzująco, przypominając mu mityczne nimfy, o których czytał będąc jeszcze dzieciakiem. Poczuł jak jego serce bije szybkim, nierównym tempem, a oczy nie są w stanie zapisać tak cudownego widoku. Była cała mokra, a przy tym niewyobrażalnie wręcz piękna. Muzyka zamilkła, a zaraz po tym otaczające ich światła zgasły na moment, informując ich o krótkiej przerwie. Louis, porażony tym, co przed chwilą ujrzał, wstał z ławki, czekając w napięciu na chwilę, gdy znowu ją ujrzy. W myślach odliczał upływający czas, odczuwając niemal fizyczny ból na myśl, że mógłby jej nie zobaczyć ponownie. Żółte światło zalało na nowo plac widowiskowy, jednak nie było tam już nikogo. Tylko on z wyrazem rozczarowania i zasypiający Mathias.
- Chodźmy do cholery - mruknął rozdrażniony, ruszając w kierunku przystanku autobusowego. Głuchy na pytania kolegi, zaciskał mocno pięści, wspominając postać tajemniczej dziewczyny, której uśmiech sprawiał, że czuł się kimś zupełnie innym niż przed niespełna godziną temu. Musiał ją odnaleźć. Musiał podziwiać jej piękno z bliska, w świetle dnia i zmroku. Jego myśli siały spustoszenie, uczucia zaś przechodziły swego rodzaju burzę, której spustoszeń nie był pewny. Zaczarowała go. Cholera, ta dziewczyna właśnie tamtej przeklętej nocy rzuciła na niego urok!
Kolejne miesiące spędził w monotonny sposób. Każdego dnia sprzedawał w aptece, wracał do domu, jadł to co akurat mu przygotowano i siadał przed laptopem. Z uporem maniaka przeglądał portale społecznościowe, systemy uniwersyteckie i fora studenckie. Miał szalenie bezpodstawną nadzieję, że los uśmiechnie się do niego i po tym wszystkim, co musiał przeżyć, uda mu się trafić na jakąkolwiek wzmiankę o jej istnieniu. W pewnym momencie zrozumiał, że oszalał. Dostał bzika na jej punkcie i nie mógł powstrzymać tego szaleństwa. Dręczyła go w snach, kusząc swoim słodkim uśmiechem i radosnym spojrzeniem. Nie mógł bez niej żyć, jakkolwiek śmiesznie i irracjonalnie to brzmiało. Nigdy nie wierzył w miłość od pierwszego wejrzenia. Jego życie właściwie niewiele miało wspólnego z miłością. Jego poprzednie związki opierały się przede wszystkim na zabawie. Gdyby ktoś go wówczas zapytał, ile znaczy dla niego Auda, zaśmiałby się, mówiąc, że to przecież tylko taka gra. Bowiem uczucia były grą; kto pierwszy pokochał ginął, a on nie chciał zakopywać się w codziennym kłamstwie. Egzystował więc w swoim małym świecie bez emocji, łudząc się, że to wystarczy, by zaznać spokoju. I zobaczył ją. Światło w mroku, nadzieję pośród tłumu i wiedział, że to ta, która przybyła mu z ratunkiem. Nie miał zielonego pojęcia, czy studiowała w tym samym mieście, czy była z Francji, czy miała chłopaka. Pustka i kolejny obraz jej wirującej pośród wody sylwetki. W swoje poszukiwania zaangażował nawet Mathiasa, który, póki co, nie przyniósł mu żadnej, dobrej wieści. Tkwił w smutku, ledwie trawiąc rodzącą się frustrację. Szanse by ją spotkać spadały każdego dnia. Pozostała mu tylko wiara i modlitwa, której zwolennikiem nigdy nie był. Był tonącym, który w agonii chwyta się brzytwy. W akcie desperacji wrzucił anonimowe ogłoszenie ze wszystkimi danymi i opisem okoliczności, ale nawet i to nie było w stanie mu pomóc. Nadzieja, wiara, miłość - tak wiele zmieniło się w jego światopoglądzie, że nie był już pewien czy to nadal on czy wyniszczony emocjonalnie produkt nieprzespanych nocy. Mathias opowiadał mu o takich sytuacjach, o niespełnionych oczekiwaniach i odbierających dech rozczarowaniach. Nic nie było idealne, jego dziewczyna z fontanny mogła znacznie odbiegać od jego wyobrażeń, a może nawet być i szczęśliwie zakochana. Jednak czuł, ba, był przekonany, że to o wiele więcej niż przeczucie, niż niepoważna idealizacja. Nie chodziło tu tylko o jej wygląd czy łagodne spojrzenie. Nie potrafił nawet sprecyzować tego, co otaczało go swoim ciężkim całunem niewiedzy. Zamykał oczy i każda komórka jego ciała czuła ciepło jej oddechu, śmiechu i dotyku. Widział nie tylko piękną kobietę, ale również i nieskazitelną duszę. To coś więcej - powtarzał, silnie wierząc w swoje przekonania.
- Louis, nie poznaję cię. Gdybym ja tak mówił wyśmiałbyś mnie i wyzwał od debili.
Chłopak westchnął, ściskając mocniej telefon w dłoni. Mathias miał pieprzoną rację, nawet jeżeli miał zamiar posłać mu kilka nieciekawych określeń.
- Pytałem znajomych, wciskając im bajkę o zgubionej parasolce, ale nikt nie kojarzy - odparł w końcu, przemilczawszy wszystkie obelgi - patrzyłeś na tych śmiesznych grupach na facebooku? Wiesz szukam, zamienię, potrzebuję, oddam, podzielę się? Może tam.
Mruknął kilka słów w odpowiedzi, poniekąd przyznając mu słuszność. Niewiele miał już do stracenia. Pocieszała go tylko myśl, że niebawem wróci do Amiens i tam, na spokojnie, będzie mógł jej szukać pośród wąskich uliczek i parkowych drzew. Któregoś dnia musiała też pojawić się przy fontannie, może właśnie tam znowu się spotkają? Pożegnał nieprzyjemnie kolegę, rzucając telefon na łóżko. Sam zaś usiadł w fotelu, oparł głowę o wezgłowie i z głośnym westchnieniem spojrzał na sufit. Podobno miłość bolała, ale wątpił by tak mocno jak jej brak.
Na pierwsze zajęcia zaspał. Chyba po raz pierwszy od dwóch lat. Co, zważywszy na fakt, że do piątej nad ranem wraz z Mathiasem przeszukiwał galerie na stronie uniwersytetu, nie było dziwne. Obudziwszy się więc o jedenastej trzydzieści trzy nie miał czasu na rozważanie nad beznadziejnością swojego żywota. Szybko ubrał spodnie i bluzkę leżące na podłodze, z biurka zgarnął zeszyt, wrzucając go do plecaka i umywszy jeszcze zęby pognał na przystanek. Wysiadł przecznicę od wydziału, rozglądając się za kimś znajomym. Jedyne co wiedział to w jakiej części budynku mają zajęcia. Salę i piętro pominął, co niestety działało niekorzystnie na jego dalszą karierę. Profesor Morteille nie należał do wyrozumiałych osób. Jego wymagania mógł opisać w jednym, krótkim zdaniu: twoim jedynym prawem jest nieposiadanie żadnych praw. I choć nie znosił tego człowieka za jego paskudny charakter, to cenił za ogromną wiedzę i to właśnie uniemożliwiało mu pominięcie kolejnych zajęć. W końcu, ocierając pot z czoła, przeszedł przez szklane drzwi wydziału chemii, kierując swe kroki do portierni. Udzielenie mu informacji zajęło dziesięć minut i nim kobieta zdążyła dokończyć zdanie, biegł już w stronę sali numer trzydzieści dziewięć, potrącając po drodze co najmniej sto osób.
Dzień ten nie zaczął się dla niego łaskawie. Był zmęczony, zły, sfrustrowany i zawiedzony swoimi poszukiwaniami. Nie zbliżył się ani o krok do poznania, choćby i nawet, jej imienia. Czuł się jak skończony idiota stojący pod ścianą na szkolnej dyskotece. Skserował jutrzejszy plan zajęć i ruszył w stronę wyjścia. Chciał się wyspać albo przynajmniej zapomnieć na dziesięć minut o tym co wprowadziło go w taki stan. Szukał jej od przeszło dwóch miesięcy; nie było dnia żeby o niej nie myślał, co więc miał jeszcze zrobić, by w końcu spotkać ją na swojej drodze. Zszedł ze schodów, wciskając pięści w kieszenie spodni. Być może jego przeznaczeniem była samotność. Dostał znak i to byłby koniec jego romantycznej historii. Jedni mieli ukochaną kobietę przy sobie, a on przeżył wzloty i upadki mając ją tylko na skraju marzeń. Uśmiechnął się cierpko do swoich myśli, przeklinając wszystkie bóstwa tego świata. Miał na swoim koncie kilka grzechów, ale nie sądził, by mogły jawnie wpływać na jego szczęście, co robił więc nie tak? Zanim zdążył odpowiedzieć sobie na to pytanie usłyszał gromki śmiech tuż za swoimi plecami. Poznał ten radosny dźwięk. Kompletnie zaskoczony wykręcił się w kierunku mijanej go właśnie grupy, dostrzegając pośród nich wysoką brunetkę, której kręcone włosy zakrywały nieomal całą twarz. Stanął jak wryty na środku schodów, nie mając pojęcia jak poruszyć choćby najmniejszym palcem u dłoni. Zmarnował tyle czasu, siedząc przed laptopem, tyle dni spędził w Lyonie, podczas gdy miał ją na wyciągnięcie ręki właśnie tutaj, w miejscu, gdzie spędzał większość godzin. Oddychając miarowo, ruszył za grupą dziewczyn, wsłuchując się w każde ich słowo. Tysiące razy planował ich pierwszą rozmowę, tysiące razy wyobrażał sobie, jak do niej podchodzi i zaczyna dyskusję, teraz jednak nie potrafiłby sklecić jednego, prostego zdania. Na jego niekorzyść działał również fakt, że znajdowała się w grupie swoich roześmianych koleżanek. Zatrzymał się za filarem, obserwując jedynie profil dziewczyny. Jak mógł ją tutaj przegapić?
- Laura, jak dobrze, że wróciłaś do nas! - odparła jedna ze stojących obok niej dziewcząt - nadal chcesz być farmaceutką czy w USA kompletnie pozmieniali ci priorytety?
Przestał oddychać. Laura - pomyślał, rozkoszując się dźwiękiem tego imienia - studiowała farmację. A to otwierało przed nim szereg możliwości. Podsłuchiwał je do momentu, gdy przed drzwiami sali pojawił się doktor Agners, aczkolwiek nie zdołał dowiedzieć się niczego nowego. Brunetka zniknęła w pomieszczeniu, on zaś, odczekawszy kilka minut, ruszył w stronę wyjścia. Nadzieja na nowo zajrzała w okna jego życia.
Laura Marleau - tak właśnie nazywała się dziewczyna, dla której stracił głowę tamtego czerwcowego wieczora. Z radością malującą się na jego twarzy, przyglądał się niewielkiemu kwadracikowi, gdzie zamiast twarzy widział jedynie zarys jej podbródka i burzę hebanowych, kręconych włosów. Z zaskoczeniem zauważył również, że mają jednego wspólnego znajomego. Choć ta informacja nie miała dla niego w tamtym momencie wielkiego znaczenia. Facebook nie był odzwierciedleniem prawdziwej osobowości. On sam na swoim profilu miał kilka bezużytecznych informacji, dziwnych zdjęć i jeszcze więcej dziwnych wpisów od Mathiasa. Nie chciał by pewnego dnia informacje, które się tam znajdowały miały jakikolwiek wpływ na postrzeganie go. Przez krótką chwilę wpatrywał się w czarny napis wiadomość, by jednocześnie przegrać ze swoją ciekawością. Szybko, ze wstydem wypisanym w spojrzeniu, przejrzał tablicę Laury, dowiadując się jedynie, że - prawdopodobnie - przez okres dwóch lat mieszkała w Stanach Zjednoczonych (i najwyraźniej tam kontynuowała swoją naukę, co wyjaśniało z kolei fakt, dlaczego wcześniej jej nie zauważył), lubiła kuchnię hiszpańską, mówiła po angielsku i włosku, słuchała spokojnej muzyki i miłością wielką darzyła Mozarta. Przez chwilę zastanawiał się, czy nie powinien być o niego zazdrosny, jednak po chwili zrezygnował z czegoś tak absurdalnego, zagłębiając się w każdą z proponowanych przez facebooka zakładek. Jednakże, ku jego niezadowoleniu, Laura nie udostępniła szerszemu gronu ani zdjęć ani tym bardziej zbyt prywatnych informacji. W duchu więc liczył, że ich wspólnym znajomym okaże się ktoś kogo lubi i z kim ma dobry kontakt. Ku jego niezadowoleniu była to Jeanne Aurey, którą kojarzył z pierwszego roku studiów i która prawdopodobnie trzy razy nie zaliczyła egzaminu końcowego. Wsparł głowę na chłodnym blacie biurka, wpatrując się w jesień za oknem. Musiało istnieć jakieś wyjście, nawet to najtrudniejsze do zrealizowania. Brunetka studiowała czwarty rok farmacji, była więc o dwa lata od niego młodsza (o ile nie miała przerwy, o której niestety nie mógł nic wiedzieć) i nie miał żadnej trudności w zdobyciu jej rozkładu zajęć. Na jego korzyść działał również fakt, że jako student szóstego, ostatniego roku, mógł uczęszczać na dowolne zajęcia, dowolnej grupy, po to by udoskonalić swój warsztat i tym samym przygotować się do napisania pracy końcowej. W międzyczasie musiał odbyć półroczną praktykę, zważając jednak na fakt, że od co najmniej czterech lat każde wakacje spędzał w aptece i firmie ojca, nie powinien mieć z tym problemu. Uderzył dłonią w klawiaturę, dając wyraz swojemu niezadowoleniu. Najlepszy kontakt miał z profesorem Cailot. I poniekąd zastanawiał się nad podjęciem tematu farmakognozji. Jeżeli miał więc choć odrobinę szczęścia, Laura powinna wybrać z wachlarza możliwości właśnie ten wykład. Zacisnął mocno pięści, logując się do systemu. Nie miał wprawdzie dostępu do listy, jednak bez namysłu, w pośpiechu zarejestrował się na owe zajęcia, w napięciu wyczekując na ukazanie się listy. Laura Marleau znajdowała się zaraz pod nim. Krzyknął euforycznie, podnosząc się z fotela. Po dwóch miesiącach porażek, względnych stanów desperacji nareszcie mógł powiedzieć, że gwiazda pomyślności postanowiła wyciągnąć do niego pomocną dłoń.
Wbiegł, ledwo oddychając, na salę wykładową, szukając spojrzeniem burzy czarnych włosów.
- Panie Loiseu, szuka pan szczęścia?
Uśmiechnął się do profesora, w duchu przyznając mu rację.
- Biorąc pod uwagę, że dobre miejsce może sprawić wiele radości, to tak, poniekąd szukam szczęścia - odparł swoim zwyczajowym, nieco przekornym tonem, sadowiąc się w czwartym rzędzie, z którego miał doskonały widok na Laurę, która w tym właśnie oto momencie, zerkała na niego zza zeszytu z notatkami. Cailot zaśmiał się głośno, mamrocząc coś o poczuciu humoru i uwielbieniu dla młodych ludzi. Louis z kolei wyjął notatnik i długopis, od czasu do czasu zerkając kątem oka na pilnie notującą w drugim rzędzie dziewczynę. Jej gęste loki podskakiwały w rytm pisanych słów, przysłaniając mu niestety widok na twarz, która swoją drogą była niezwykła. Blade lico zdobiło kilka piegów na nosie i policzkach, cienkie usta miały odcień ciemnoczerwony i zazwyczaj układały się wąską linię. Jej delikatne rysy i okrągła twarz nadawały jej coś z uroku malutkiej dziewczynki. Bez żadnych przeszkód mogłaby zagrać Królewnę Śnieżkę. Dla niego była wszystkim; powietrzem, słońcem, rosą na zielonej kępce trawy i śpiewem ptaka. Ta, nie tak już tajemnicza, dziewczyna sprawiła, że jawiący mu się w barwach szarości świat, stał się nagle nieprzerwaną melodią radości. Jeżeli to była miłość od pierwszego wejrzenia, to chciał, by trwała wiecznie.
Wykład skończył się punktualnie o szesnastej. Tłum studentów wylał się na wąski korytarz, utrudniając mu odnalezienie obiektu swoich zainteresowań. Mrużąc oczy, przyglądał się mijanym osobom, w obawie, że mógłby przegapić Laurę lub którąś z jej koleżanek. Musiał zrobić pierwszy krok; nie miał zbyt wiele czasu zważywszy na plan swoich zajęć i inne zobowiązania wobec nauki. Z drugiej strony nie należał do cierpliwych ludzi. Tuż przed nim pojawiły się sylwetki trzech kobiet. Rozmawiały o czymś przyciszonymi głosami, chichocząc przy tym od czasu do czasu. Bez chwili zastanowienia dołączył do nich raźnym krokiem, zagadując wyjątkowo pogodnym tonem.
- Hej, chodzę z wami na Cailot i mogłybyście mi pomóc?
Najniższa z nich obdarzyła go zainteresowanym spojrzeniem, poprawiając oprawę okularów. Laura, której mimo wszystko przyglądał się najdłużej, kiwnęła głową, nie wykazując jednak żadnych szczególnych emocji.
- Jak wygląda sytuacja z laboratoriami? Dopiero teraz zdecydowałem, w jakim kierunku chcę prowadzić badania i nie zdążyłem zorientować się, kto prowadzi laby do tego.
- Jest ich sześć do wyboru. Dwa w środy i piątki z doktorantką Cailot, Jeanne Dessné, trzy we wtorki i środy z Agneau i jeden we czwartek z Maurice.
Kątem oka ponownie zerknął na brunetkę, ignorując właściwie obecność dziewczyny, która mu odpowiedziała. Zdawał sobie sprawę, że zachowuje się jak cham, jednak w tym momencie zależało mu tylko na jednej osobie. I ponadto nie miał pewności, czy to jej prawdziwe przyjaciółki czy tylko koleżanki z roku.
- Ach, tak. A wy z kim macie?
- Ja chodzę do Agneau i zawsze mogło być lepiej.
- A inni?
- Laura, ty jesteś u Dessné, nie?
Marleau obdarzyła go w końcu swoim spojrzeniem szarych oczu wyrażających jednie pustkę. Gdyby nie ta przejmująca obojętność, zemdlałby z wrażenia na tym właśnie korytarzu. Otrząsnął się szybko, za wszelką cenę starając się nie zdradzić wyrazem twarzy.
- To były tylko jedne zajęcia i to jeszcze w środę wieczorem, więc nie mogę wiele powiedzieć. Nigdy nie miałam z nią zajęć. Wydaje się być szczegółowa i może odrobinę czepialska, ale koniec końców, jeśli chcesz coś osiągnąć, to jest dobrym wyborem.
- To świetnie, dzięki. W razie coś mogę liczyć na twoją pomoc?
Zaśmiał się jak idiota, właściwie czując się dokładnie w ten sposób. Tani podryw - pomyślał, wymierzając sobie policzek w myślach. Choć nigdy nie starał się czarować dziewczyn głupimi tekstami z Internetu, tak teraz jego instynkt samozachowawczy postanowił uciąć sobie drzemkę. Komentarz ten wydawał się jednak nie zrobić na dziewczynie żadnego wrażenia. Uniosła nieznacznie kąciki ust, patrząc przed siebie. Ciszę przerwała idąca po jego lewej stronie blondynka, pytając go, czy naprawdę interesuje go farmakognozja i co planuje robić po skończeniu studiów. Odpowiedział jej na swój charakterystyczny, żartobliwy sposób, zatajając rodzinny biznes. Bardziej niż nudna rozmowa o studiach interesowała go idąca obok brunetka i jej stalowe spojrzenie. W końcu wydostawszy się na dziedziniec, stanęli przy jednej z kolumn, gdzie odważył się na zadanie bezpośredniego pytania Laurze.
- W jakiej sali macie zajęcia i trzeba przynosić swoje rzeczy?
Zanim odpowiedziała, przyjrzała mu się dokładnie, prawdopodobnie rozważając nad jego absurdalnymi pytaniami. Tak jak każdy mógł wejść na stronę instytutu i przejrzeć plan każdego wykładowcy. Z jeden strony obawiał się, że go rozgryzła, z drugiej zaś nie czuł się tym w jakikolwiek sposób zażenowany. Chociaż nie chciał, by myślała o nim w kategoriach natrętnego podrywacza.
- Na parterze, w szesnastce. Jeśli chcesz możesz przynieść fartuch i ochraniacze - odpowiedziała rzeczowo, nadal uważnie go lustrując. Nieco tym speszony, bowiem nie spodziewał się takiej reakcji, podziękował za odpowiedź i po krótkim pożegnaniu z całą trójką, ruszył w stronę wyjścia.
- Czy teraz twoim ulubionym zajęciem będzie wpatrywanie się w sufit i rozmyślanie o szarookiej piękności?
Mathias wtargnął do jego pokoju bez zapowiedzi, trzymając w dłoni kubek ze świeżo zaparzoną kawą. Odkąd wrócił z zajęć w plenerze Louis leżał na podłodze i z uporem maniaka patrzył w sufit. Najpierw opowiedział mu o swoim dzisiejszym dokonaniu, a potem zamilknął i kolejne cztery godziny spędził w tej samej pozycji, prawdopodobnie rozpływając się nad tembrem głosu swojej obsesji, której dano imię Laura oraz jej anielskimi rysami twarzy i łagodnością bytu. Wprawdzie nigdy nie podejrzewał swojego współlokatora o tak wzniosłe uczucia, bowiem dwa jego poprzednie związki były zwyczajnie...normalne, pozbawione pierwiastka romantyzmu i tym mu podobnych. Widząc go jednak w takim stanie, zastanawiał się, jak bardzo niezwykła musiała być tamta dziewczyna z fontanny. I choć wielokrotnie chciał wybuchnąć śmiechem podczas ich rozmów, tak widząc przepełnione tęsknotą i nadzieją spojrzenie natychmiast tracił ku temu ochotę. W pewnym momencie sam zaczął marzyć o czymś tak banalnie pięknym.
- Tak, a co zżera cię zazdrość?
- Cóż, nie każdy ma takie szczęście.
- O szczęściu będziemy mówić, gdy uda mi się ją zaprosić gdziekolwiek. Póki co odnoszę wrażenie, że to będzie cholernie trudne.
Mathias wsłuchał się w słowa chłopaka, przyswajając słowa o braku zainteresowania i robieniu z siebie kretyna podrywacza spod monopolowego. Na koniec obydwaj westchnęli, przypominając sobie, że mógł również istnieć potencjalny chłopak a może i nawet narzeczony.
- Przynajmniej będziecie razem na zajęciach. Zawsze możesz poprawić swój wizerunek.
Kiwnął głową z rezygnacją, zdając sobie nagle sprawę z trudności, jakie może napotkać. Nigdy nie uważał się za kogoś porywającego; owszem był przystojny, co wydawały się potwierdzać jego wielbicielki z czasów liceum i kilka zdesperowanych koleżanek z roku, ale nie uważał, aby był w stanie rozkochać w sobie tylko wyglądem. Uroda zresztą i tak przemijała, co więc mu pozostawało? Prowadził względnie normalne życie, bez imprez, nocnych libacji pod Rosaire i tragedii miłosnych. Nie liczył też na to, by Laura lubowała się w takim typie, ale czy właściwie preferowała mężczyzn tak nudnych jak on? Rozumiał to, że nie zareagowała na niego dzisiejszego dnia z entuzjazmem, ale w jej postawie nie było też nic ze zwykłej sympatii. Mając w głowie obraz roześmianej dziewczyny tańczącej w strumieniach wody, nie mógł przyzwyczaić się do tak, względnie, oschłej postawy. Pomimo to musiał próbować, bowiem rodzina Loiseau nigdy się nie poddawała.
Od samego początku roku akademickiego jego drugim imieniem było spóźnienie. Roztargniony i równie zdezorientowany, wbiegł to laboratorium, przepraszając Dessné zdyszanym głosem. Nie miał pojęcia, dlaczego autobus zmienił nagle trasę, a kierowca nie zatrzymał się na jego przystanku. Wysoka kobieta ubrana w biały fartuch, posłała mu sympatyczny uśmiech, wskazując miejsce, które miał zająć. Ku jego radości tuż obok siedziała Laura. Z naręczem próbek i potrzebnymi materiałami, wpatrywała się w jakiś podręcznik, podkreślając coś żółtym flamastrem.
- Cześć - przywitał się, zajmując swoje miejsce.
Brunetka kiwnęła głową, by w końcu oderwać wzrok od pulpitu. Ze zdziwieniem malującym się na bladej twarzy, posłała mu niewyraźny uśmiech, usilnie zastanawiając się nad czymś. Po krótkim rozważaniu, zamknęła książkę, wykręcając się do niego.
- Zawsze się tak spóźniasz?
- Tylko na wybrane zajęcia.
- Żeby zrobić wielkie wejście i zwrócić na siebie uwagę - zauważyła z przekąsem, wykładając probówki, o które ich poproszono. Louis z kolei zaśmiał się cicho, widząc w tym swoją szansę.
- Uwierz mi, to nie jest moje hobby.
- A tak to wygląda - odpowiedziała, wzdychając cicho.
Zanim jednak zdążył cokolwiek powiedzieć, Dessné zaprezentowała im z gracją pierwsze ćwiczenie, absorbując tym samym całą jego uwagę.
Obydwoje spakowali swoje rzeczy w tym samym tempie i niemal na równi skierowali się do wyjścia. Dopiero wtedy zwrócił uwagę na jej plecak z wyhaftowaną flagą Stanów Zjednoczonych i wszytymi w niego cytatami po angielsku i francusku.
- Życie jest krótkie, korzystaj z chwil? - zagadnął, gdy w końcu znalazł się obok niej.
Kiwnęła głową ledwie widocznie, machinalnie dotykając napisu na przedniej kieszonce.
- Byłaś w Stanach?
Kolejne nieme potwierdzenie, poprzedzone wcześniej zaciśnięciem ust w wąską linię. Nie miał pojęcia, czy nie chciała o tym rozmawiać, czy była zmęczona podobnymi pytaniami ze strony koleżanek.
- I jak tam jest? Tak jak pokazują w telewizji? Rozśpiewani nastolatkowe na Times Square, bogaci prawnicy, piękne kobiety i bandyci w szarych kątach?
Wbrew jego oczekiwaniom nie zaśmiała się, uparcie patrząc przed siebie.
- Nie byłam w Nowym Jorku, może tam śpiewają, zawsze możesz sam sprawdzić, a nuż zaczniesz karierę w musicalach.
Uniósł prawy kącik ust w geście samozadowolenia. Odpowiedziała, a więc nie była znudzona jego obecnością, a to z kolei dawało, złudną wszak, ale jakąś nadzieję.
- Ojciec by mnie zabił, ale marzenia to marzenia. Podobało ci się tam?
Wzruszyła ramionami. Przysiągł sobie, że pomimo zgubnej ciekawości, nie będzie starał się zadawać zbyt osobistych pytań. Pozostanie na neutralnym gruncie było tymczasowo jego najważniejszym celem.
- Nie zakrztusiłam się genialnością tego miejsca. Byłam w Chicago. To mieszanka kulturowa, co jest cudowne, ale ten hałas, światła wielkiego miasta po prostu mnie męczyły. Wolę jednak nasze małe Amiens i spokój - odparła poważnym tonem, udając się w stronę automatycznych drzwi. Nie zapytał jej, co tam robiła, ani czy coś ją do tego zmusiło. Póki co wystarczała mu ta odpowiedź, która zresztą i tak była dłuższa niż przypuszczał. Zrozumiał też wtedy, że uwielbia wsłuchiwać się w brzmienie jej głosu.
- Idziesz na przystanek?
- Nie, tata po mnie przyjechał - odparła, uśmiechając się ledwie widocznie - do zobaczenia! - dodała jeszcze, znikając w ciemnościach parkingu.
Pozostawiła go z wyrazem uwielbienia i zaczynającej się ponownie tęsknoty. Gdy była obok niego, czuł niewyobrażalny spokój; jakby ktoś nagle zatrzymał rozpędzony świat. Patrzył w szarą otchłań jej oczu, odnajdując w nich ciepło i stabilizację. W momencie odejścia, odnosił wrażenie, że zostaje mu odebrane światło, a wraz z nim cała energia do dalszego życia. Odkąd miał szansę zamienić z nią pierwsze zdanie, czuł niewyobrażalny głód jej obecności, jakby żyjący w nim potwór nagle zaczął domagać się prawdziwej miłości. Chłoną każdy detal jej twarzy, by móc ogrzewać nim swoją egzystencję, gdy nie było jej obok. Okazała się być dokładnie taka, jaka sądził, że może być. Łagodna, inteligenta, racjonalna i zorganizowana, dodatkowo posiadali podobne poczucie humoru, co zauważył na minionych zajęciach, czy mogło więc istnieć lepsze niebo? Z zarysowanym na ustach uśmiechem ruszył w stronę przystanków, nie mogąc doczekać się ich kolejnego spotkania.
Kolejne tygodnie przynosiły nadzieję, a wraz z nią pojawiała się radość i jeszcze więcej planów. Za metodę przyjął sobie stawianie drobnych kroków, takich ledwie zauważalnych, a mimo to istotnych dla ich raczkującej znajomości. Każdego dnia, patrząc na uśmiech Laury i jej wesołe oczy, wiedział, że tamten czerwcowy wieczór, kiedy tracił grunt pod nogami, był początkiem nowego życia, bowiem brunetka zmieniła w jego światopoglądzie wszystko. Z egoistycznego studenta farmacji, stał się rozmarzonym, niemal dojrzałym mężczyzną, któremu zależało na czymś więcej aniżeli spokojnym dniu przed komputerem. Chciał otoczyć jej świat opieką i wsparciem, dzielić się radością i smutkiem, okropnym humorem i wspaniałymi wiadomościami. Jej obecność czyniła jego dzień czymś niewypowiedziane doskonałym, jakby słońce nigdy nie ustępowało szarej chmurze. Mathias śmiał się. On z czasem również nabrał do siebie dystansu, bo nie była to sytuacja, w której widywałby się codziennie. Nawet cierpliwość, której tak bardzo nie znosił, stała się z dnia na dzień jego sprzymierzeńcem. Nie mógł jej wystraszyć, spłoszyć głupim gestem. Dlatego każdą chwilę w towarzystwie Laury poświęcał na obserwację i niezobowiązującą rozmowę. W zamian otrzymywał jej przychylne spojrzenie i ciepły uśmiech, czy potrzebował więc czegoś więcej? W atmosferze spokoju i niegasnącej nadziei przeżył październik i połowę listopada. Na dworze było już zdecydowanie chłodniej, więc rozmowy z Marleau po zajęciach w laboratorium uległy skróceniu, co wprawiło go w humor nieco przygnębiający. Tęsknił za czymś więcej, choćby za dotykiem i delikatnym uśmiechem na różowych ustach. Nie był w stanie dalej udawać zwykłego kolegi, nawet jeżeli poprzysięgał długotrwałą cierpliwość. Czekanie na pierwszy gest dziewczyny straciło nagle sens; być może ona również miała jakieś obawy, być może nie widziała w jego spojrzeniu nic ponad zwykłą, koleżeńską sympatię? Podczas ich, jakby mogło się wydawać, niezobowiązujących spotkań dowiedział się dostatecznie dużo, by osiągnąć pewność w niektórych kwestiach. Studia w Stanach Zjednoczonych dla własnego rozwoju, rodzeństwo, rodzina, muzyka, film, wolny czas - mógł wymieniać godzinami aspekty jej życia, o których słuchał z przyjemnością. Nigdy nie spotkał kogoś tak wyjątkowego, czego właściwie był już pewien tamtego, ciepłego dnia u brzegu fontanny. Nie sądził też, by istniał jakikolwiek powód, by Laura mogła go odrzucić bez choćby jednej szansy na wspólne wyjście. Poznał ją na tyle dobrze, by wiedzieć, że nie spędzałaby z nim czasu, nie czując przy tym sympatii. W duchu liczył, że to być może coś więcej i w ostatecznej chwili okaże się, że jego uczucia odnajdują odzwierciedlenie w jej sercu.
Dwudziestego listopada, stojąc na mrozie i czekając aż Laura pojawi się na dziedzińcu, wpatrywał się w grupę roześmianych dziewcząt, które zerkały na niego z dziwnie wydętymi ustami. Kojarzył je jedynie z jakiś zajęć i kilku laboratoriów. Jedna z nich, choć nie był do końca pewien, podrywała go usilnie w pubie, kiedy oglądał mecz z Mathiasem i Claudem. Wykręcił się do nich plecami, pocierając nerwowo dłońmi o materiał kurtki. Dzisiejszego ranka postanowił, że zaprosi Laurę do kina albo kawiarni, właściwie uznał, że to jej pozwoli wybrać miejsce, gdy tylko wyrazi chęć wspólnego wyjścia.
- Cześć! - dotknęła jego ramienia, witając się nader radosnym tonem, co zwiastowało powodzenie jego planu. Potem zerknęła w stronę koleżanek z roku, uśmiechając się krzywo - kto by pomyślał, że tłum twoich fanek będzie marzł, by tylko na ciebie popatrzeć - mruknęła, poprawiając opadającą na oczy czapkę.
Louis z kolei wzruszył ramionami, kierując się w stronę drzwi wejściowych. Z zaskoczeniem przyjął również fakt, że brunetka jest nie tyle zniesmaczona zachowaniem swoich rówieśniczek co po prostu o nie zazdrosna. Za wszelką cenę próbował się nie roześmiać, bowiem w tym momencie czuł się jak najszczęśliwszy człowiek na ziemi. Był już pewien, że jego zaproszenie zostanie potraktowane z należytą powagą i zadowoleniem.
- Nawet ich nie znam - dodał, kiedy weszli już do sali, a Laura nadal z przejęciem rozprawiała o jego fankach.
- Może powinieneś? Nikt na twoim miejscu nie traciłby takiej okazji dobrowolnie.
- Dopóki mi nie powiedziałaś, nawet nie wiedziałem, że chodzi im o to. Właściwie to ciekawe, że akurat ty to zauważyłaś - dodał nieco zjadliwym tonem, kładąc przed sobą próbki.
Laura nie straciła jednak rezonu, wykrzywiając nieznacznie usta.
- Kumple zauważają takie sprawy - zdążyła powiedzieć, zanim Dessné poprosiła ich o przepisanie pierwszych wytycznych.
Większość zajęć upłynęła im na wymianie niewiele znaczących uwag na temat fanclubu Louisa Loiseau i jego zainteresowania u płci przeciwnej. Obydwoje nie zauważyli jednak, że te słowne utarczki obnażają niemalże wszystkie budzące się w nich uczucia. W chwili gdy ogłoszony został koniec zajęć, Marleau spakowała w pośpiechu swoje rzeczy, jakby w obawie, że ktoś może ją jeszcze zatrzymać, brunet zaś ledwo panował nad drżeniem swoich dłoni. Zanim jednak właściwie zdążył otworzyć usta, Laura wyszła już z sali, kierując się ku wyjściu. Pół minuty zajęło mu dogonienie jej tuż przy wyjściu.
- Laura, na miłość boską, poczekaj!
Zatrzymała się, jednak nie wykręciła w jego stronę. Czuł strach. Strach i rozpacz, a ich zapach wydawał się wtrącać go w czeluści smutku. Dotknął delikatnie jej ramienia, licząc, że się wykręci lub coś powie. Cokolwiek byleby nie czuł się jak skończony kretyn. Teraz rozumiał na czym polegały te wszystkie żarty o zmienności kobiet. Westchnął cicho, stając naprzeciw niej.
- Dlaczego tak szybko wyszłaś?
Uniosła na niego swoje chłodne spojrzenie. Znużenie wydawało się wstąpić na jej bladą twarz.
- Louis - odparła poważnie, schodząc z drogi spieszącym na przystanek studentom - nie jestem głupia, wiem, czego oczekujesz i co się zaczyna tutaj dziać. A to nie jest właściwie.
- Ale...
- Nie przerywaj - odparła, nabierając głośno powietrza - nie chodzi o ciebie. Jesteś cudowny, naprawdę Louis, gdybym tylko mogła... gdyby to było łatwiejsze. Proszę, nie zrozum mnie źle, ale nie możemy być razem. Nie mogę pozwolić, by to, co jest między nami przerodziło się w coś więcej.
Postanowił nie posłuchać jej, wtrącając się nagle.
- Masz kogoś, tak? Boże, a ja głupi myślałem, że jestem szczęściarzem! To było niemożliwe, żeby taka dziewczyna jak ty była sama - wymruczał do siebie, zakrywając twarz dłońmi w geście bezradności. Wszystkie jego nadzieje spłonęły wraz z radością, która żywiła go w ostatnich tygodniach.
- To nie tak. To...to chyba o wiele bardziej skomplikowane od posiadania chłopaka. I nie, Louis, nie jestem lesbijką - powiedziała z nutą rozbawienia, widząc, jak pospiesznie podnosi na nią swoje zdesperowanie spojrzenie. - Musisz odpuścić, obiecaj mi to! - rozkazała, wpatrując się w otchłań jego oczu.
- Nie umiem.
- Musisz! Błagam...
Jej jęk przywodził mu na myśl zranione zwierzę. Prosiła go, jednak w gruncie rzeczy nie chciała, by to robił. Pokręcił głową, nie siląc się na zwykłą uprzejmość. Nie miała chłopaka, co więc mogło stać im na przeszkodzie? Zanim jednak zdążył cokolwiek powiedzieć, uśmiechnęła się smutno, całując go w policzek, a potem zniknęła w ciemnościach parkingu.
Nie pozwoli jej odejść - pomyślał. Nie miał pojęcia, co nią kieruje, ani właściwie dlaczego mogłoby kierować. Możliwości było wiele, miał jednak nad nią przewagę. Znał jej uczucia. Tak samo doskonale jak ona sama. Wystarczyło jedno zlęknione spojrzenie, by wiedzieć, że jest dla niej ważny. Właśnie dlatego go zostawiała, dlatego próbowała mu czegoś oszczędzić. Westchnął zrozpaczony, chowając skostniałe dłonie do kieszeni. W jego sercu zagościł mrok. A potem znowu nadzieja i kolejny szalony plan, kolejna szalona idea, która, jak liczył, doprowadzić miała do szczęśliwego końca.
Mathias postawił przed nim piwo, sadowiąc się na krześle przy biurku. Rozpaczliwe oblicze Louisa przestało go bawić w momencie, gdy zrozumiał, że owa dziewczyna, o której słyszał co najmniej dwadzieścia zdań dziennie, ma faktycznie ogromne znaczenie dla chłopaka. W łagodny sposób próbował podsuwać mu jakiekolwiek możliwości wybrnięcia z tej sytuacji, co jednak wbrew jego oczekiwaniom nie spotykało się z aprobatą Loiseau. Pomrukiwał coś o jego głupocie i braku inteligencji emocjonalnej, przy okazji wypominając mu każdy nieudany związek.
- Do tej pory to ty byłeś warzywem bez uczuć - odparł bezceremonialnie, upijając łyk przyniesionego trunku.
- Bo dla mnie to ta jedyna. Ty tą jedyną spotykasz co miesiąc, widzisz różnicę?
Pokręcił głową, udając urażonego słowami kolegi.
- To zamiast cierpieć katusze na biednym tapczanie, ruszyłbyś dupę i coś zrobił?
Zaśmiał się ponuro, znowu mrucząc coś cicho. Blondyn nie był pewien, czy to groźby pod jego adresem czy już tylko obraz nędzy i rozpaczy. Przez miniony weekend próbowali znaleźć jakikolwiek racjonalny powód jej odmowy. Na pierwszy ogień poszedł zaborczy ojciec, po czym Louis przypomniał sobie, w jak nietypowo swobodny sposób rozmawiała z nim przez telefon. Potem zajęli się matką, co jednak po chwili uznali za absurdalne, bowiem kto tak nadopiekuńczy wysłałby córkę do Ameryki samą na dwa lata.
- Może nieuleczalna choroba! - wypalił bez namysłu, na co brunet zareagował ironicznym prychnięciem.
- Przestań oglądać te babskie seriale i zacznij myśleć.
- Nie oglądam babskich seriali - żachnął się, posyłając mu urażone spojrzenie - tylko odnoszę wrażenie, że utknąłeś w martwym punkcie i odpowiedzią jest coś naprawdę absurdalnego.
- Albo mnie nie chce - powiedział, zakrywając twarz dłońmi. Właśnie tego obawiał się najbardziej. Za każdym razem omijał tą nieprzyjemną myśl, tuszując ją za pozornym uczuciem pewności siebie. Prawdą było jednak to, że był przerażony jak nigdy dotąd. Nigdy dotąd nie był tak beznadziejnie w kimś zakochany. Nie czuł tak obezwładniającej bezsilności i rozpaczy zarazem, bowiem nie miał pojęcia, co tak naprawdę dzieje się w głowie Laury. Być może był tylko kolegą. Zbyt nachalnym, zbyt zabawnym, zbyt zwyczajnym, by móc powierzyć mu swoje serce. Doskonale wiedział, że nie jest idealnym kandydatem to towarzysza życia. Każdy z jego związków był zabawą, a on tkwił w nich zza grubą betonową ścianą niedorzeczności. Co więc tak naprawdę miał jej do zaoferowania oprócz kilku niepoważnych słów o miłości?
Mathias spojrzał na Louisa, wzdychając ciężko.
- Skoro tak ci zależy, to dlaczego nie zrobisz wszystkiego?
Po raz pierwszy od tygodnia spojrzał na swojego współlokatora, jak na kogoś, kto zasługuje na uwagę. Właśnie, skoro mu zależało, dlaczego nie zrobi jeszcze jednego kroku, dlaczego nie pójdzie dalej i nie będzie walczyć? Był beznadziejny, owszem, ale mógł to zmienić; przecież, do cholery, był w stanie udowodnić, że jest wart każdego jej oddechu. Nawet żałośnie o to skamlając.
Nie było jej w laboratorium. Na wykładzie również się nie pojawiła. Louis rozejrzał się po wypełnionej studentami sali, rozważając przez moment masowe przeziębienie. Pokręcił w końcu głową, siląc się na względny spokój. Każdy miał prawo opuścić zajęcia. A nawet dwa. I może jeszcze więcej. To że Laury nie było na uczelni od trzech dni nie musiało o niczym świadczyć. Mogła złapać wirusa albo zwichnąć kostkę, albo po prostu odpoczywać w cieniu jakiejś cholernej, marokańskiej palmy. Bez niego. Ale w ramionach pieprzonego Marokańczyka już tak. Zacisnął mocno pięści, oddychając miarowo, bowiem tylko to powstrzymywało go od wyjścia z hukiem. Zza mgły rozżalenia spojrzał na Jeanne, koleżankę Laury, z którą widywał ją najczęściej. Chcąc nie chcąc musiała mieć jej numer telefonu bądź adres, cokolwiek, by tylko mieć pewność, że nie zniknęła na zawsze. Czekał z desperacją wypisaną na twarzy, aż Cailot oznajmi koniec zajęć, co tylko pogłębiało rodzący się w nim głód wiadomości. I gdy w końcu to nastąpiło, jedyne, co usłyszał to:
- Przykro mi, Louis, ale nie mam żadnego kontaktu z Laurą. I obawiam się, że nikt nie ma. Ona taka już jest. Pojawia się, znika na kilka dni, czasami tygodni, ale wraca. Taki jej urok - wzruszyła ramionami, jakby właśnie przedstawiła mu coś powszechnie znanego i rozumianego przez ogół społeczeństwa. Podziękował jej, mrucząc nieprzyjemnie pod nosem, a potem udał się w kierunku wyjścia. Cała ta sytuacja była po prostu chora. A zaraz potem tajemnicza. Nie potrafił zrozumieć jednej, wydawałoby się, prostej rzeczy: dlaczego Laura Marleau nie miała bliskich znajomych na uczelni, dlaczego znikała i dlaczego, w momencie, gdy się (poniekąd oczywiście) ujawnił, po prostu zniknęła bez słowa? Wybiegł z wydziału, pędząc jak szalony w stronę niezasiedlonej części miasta. Szukał ulgi i prawdy. Prawdy i odrobiny szczęścia. Szczęścia i tak dalekiej mu wówczas Laury.
W tydzień później zobaczył ją przy szatni, gdy z niewyraźnym uśmiechem na ustach odbierała kurtkę. Wyglądała na chorą i przy tym całkowicie kruchą. Westchnął przeciągle, próbując nie zrobić jakiejś głupoty. Co najważniejsze - żyła, aczkolwiek wyglądała na cierpiącą i zmęczoną otaczającym ją światem. Odnalazł więc powód jej nieobecności, który jednak nie okazał się w żaden sposób z nim związany. Siląc się na spokój, podszedł do blatu zza którym stała szatniarka, unosząc ledwie widocznie prawy kącik ust.
- Witaj nieobecna - wysilił się na zabawny ton, kompletnie nie mając pojęcia, co zrobić z przerażonym spojrzeniem i rozszalałym sercem.
- Ach, to ty. Cześć. Śpieszy mi się, rozumiesz - odparła wyraźnie speszona, chowając dłonie w grubych rękawiczkach.
- Nie masz dla mnie minuty?
- Louis, myślałam...
- Dosłownie minutę, po prostu porozmawiaj ze mną. Błagam, Laura.
Pokręciła głową, chowając twarz za kurtyną gęsto opadających pukli. Z zaskoczeniem zauważył, że jest spięta i przestraszona. Bez zapowiedzi ruszyła w stronę wyjścia, nie patrząc mu w oczy. Nie czekał jednak długo, by zareagować. Szedł za nią w milczeniu, czekając aż tłum ludzi nieco się przerzedzi. Chciał tylko spojrzeć w jej tęczówki. Chciał w nich wyczytać, co czuje i dlaczego - najwyraźniej - go unika.
- Minutę? - zapytał ponownie, gdy znaleźli się już na zewnątrz pośród kompletnej ciemności. Nie wiedział czemu brunetka wybrała wyjście awaryjne. Nie miał pewności, czy naprawdę chciała z nim rozmawiać, czy zaparkowała samochód z drugiej strony budynku.
- Czego nie zrozumiałeś z naszej poprzedniej rozmowy? Muszę ci to wykrzyczeć? Naprawdę? Posłuchaj, nie mam czasu na głupoty. Na ciebie, na twoje uczucia, na swoje uczucia, na...
Zanim z jej ust wypłynęły kolejne desperackie słowa, Louis pocałował ją. Szybko i wbrew temu, co sobie obiecywał. Wątpił, by pośpiech w takiej sytuacji był jego sprzymierzeńcem. Ale był tylko beznadziejnie zakochanym chłopakiem, który widząc żar niepewności, zareagował w sposób, w jaki czuł, że musi. Czule objął jej chłodną twarz swoimi dłońmi, delikatnie gładząc kciukami linie jej żuchwy. Jej usta w dotyku były przejmująco miękkie i pod wpływem jego warg słodko uległe. Odsunął się nieznacznie, wpatrując w płonące oczy Laury. Była wściekła, ale wątpił, by na niego.
- Louis... ty naprawdę nie rozumiesz. Ja - wyszeptała, ciężko oddychając - mogę cię bardzo zranić. Bardziej niż możesz to sobie teraz wyobrazić.
Zaśmiał się, wciąż trzymając rękę na jej policzku.
- Nie wyglądasz mi na kogoś, kto potrafiłby zranić.
Uśmiechnęła się smutno.
- Gdybym tylko mogła ci powiedzieć, bez...
- Powiedź. Cokolwiek to jest wytrzymam. Nie umiem bez ciebie żyć, Laura. Zobaczyłem cię tamtego czerwcowego dnia przy fontannie i musiałem cię odnaleźć. Dwa przeklęte miesiące żyłem w amoku i jeżeli mam cię stracić, chcę, by był to cholernie dobry powód.
Nie był pewien czy taki rodzaj wyznania jest tym, czego w tym momencie akurat potrzebował. Czuł jednak, że nie może dłużej ukrywać przed nią dnia, w którym szaleństwo przejęło nad nim kontrolę. Marleau kiwnęła jedynie głową, tak jakby spodziewała się czegoś takiego.
- Pamiętam cię i tamten dzień. To był wyjątkowy dzień - odparła cicho - z wielu względów, ale kiedy zauważyłam, że darzysz mnie pewnym względami - machnęła ręką, jakby obrazując mu zaistniałą sytuację - połączyłam fakty. Dlatego powiedziałam ci, że nie możemy być razem.
Loiseau postanowił pominąć mimo wszystko ostatnie słowa, skupiając się jedynie na początku wypowiedzi dziewczyny.
- Widziałaś mnie?
- Tak - kiwnęła głową - obserwowałam się kilka minut, siedząc po drugiej stronie fontanny. Byłeś strasznie wkurzony i zastanawiałam się z moją siostrą Lily, dlaczego wyglądasz tak, jakby ktoś wsadził ci kił w dupę. A potem po prostu weszłyśmy tam i wróciłyśmy do domu - odparła bez emocji, patrząc na niego ze zniecierpliwieniem.
- I nadal kompletnie nic cię nie rusza?
- Louis... ja... zaufaj mi w tej jednej kwestii. To nie tak, że cię spławiam. Nie chodzi tu o ciebie, jako o osobę oczywiście. Staram się chronić ludzi. Zadawać im jak najmniej bólu i o ile jestem w stanie...
- Powiedz mi - zażądał, dotykając tym razem jej drżących dłoni. Z przerażeniem stwierdził również, że całym jej ciałem wstrząsają spazmy zimna. Zanim jednak wydobyła z siebie choćby jedno słowo, ujrzał jak z jej oczu powoli wypływają łzy. Laura płakała, a on nie miał pojęcia, co z tym zrobić.
- Jestem śmiertelnie chora, Louis. Ja umrę. Jutro, pojutrze, może i za miesiąc, ale umrę. Nie ma dla mnie ratunku - wyszeptała na jednym wydechu, wyswobadzając dłoń z jego uścisku. Czuł jak nocne, mroźne powietrze obezwładnia jego serce. Jak podmuch prawdy paraliżuje każdy mięsień jego bezużytecznego ciała. Był słupem. Zaklętym w kompletnie beznadziejnej historii posągiem, który czekał na wybuch śmiechu lub choćby cień uśmiechu na twarzy, zlęknionej równie bardzo jak i on Laury. Nic z tych rzeczy jednak się nie wydarzyło. Stali tam pośród martwej ciszy, wpatrując się w siebie z trwogą.
Zanim zdążył cokolwiek powiedzieć, ułożyć choćby jedno sensowne zdanie, czarna honda pojawiła się tuż przed nimi, wybudzając ich z transu. Laura pomachała ojcu, siedzącemu za kierownicą, a potem z troską spojrzała na Louisa.
- Zapomnij o mnie dla swojego dobra - powiedziała cicho i bez słowa pożegnania podążyła w stronę zaparkowanego auta.
Świat umarł. Dla Louisa Loiseau świat po prostu umarł.
* To serce, które bije, dla kogo, dlaczego?
Które bije zbyt mocno, zbyt mocno.
No cóż, słaba zachęta, aczkolwiek to cała ja - dramaty, łzy i smutek w każdym przejawie artyzmu są moim chlebem powszednim. Jest to dla mnie ta część mojej twórczości, która odgrywa niesłychanie ważną rolę w moim pisarskim dojrzewaniu.
Dziękuję za każdy przejaw zainteresowania. W razie pytań doskonale wiecie, gdzie mnie szukać :)
Delta Charlie Delta
CZĘŚĆ I
SPOTKANIE
Ce cœur qui bat, pour qui, pourquoi
Qui bat trop fort, trop fort*
Mathias tego ciepłego, czerwcowego dnia irytował go wyjątkowo mocno. Snuł się po pokoju, mrucząc pod nosem regułki na jutrzejszy egzamin, od czasu do czasu dorzucając kilka komentarzy dotyczących beznadziejności życia i teorii rewitalizacji miast. I choć przez cały ten czas starał się go wspierać, tak w pewnym momencie frustracja, którą gromadził od przeszło tygodnia, wydarła się z niego pod postacią krzyku i złowrogiego spojrzenia. Louis wstał niespodziewanie od biurka, przy którym spędzał zdecydowanie większość swojego czasu, rzucając w kolegę kilkoma papierowymi kulkami.
- Zamknąłbyś się na dwie pieprzone minuty! - powiedział zdenerwowanym tonem, przechodząc do kuchni, gdzie czekała na niego butelka schłodzonej wody. Dzień był upalny; ledwie wytrzymywał w tym małym mieszkanku na rogu ulicy Faubourg i Léon Dierx, nie wspominając o Mathiasie, który przeżywał egzaminową gorączkę. Jakby już na samo wspomnienie o nim w myślach, chłopak pojawił się w progu pomieszczenia ze skruszoną miną, odkładając na lodówkę trzymane w dłoniach notatki.
- Pójdziemy dziś na piwo? Słyszałem, że koło nowej fontanny mają jakiś nowy pub.
Brunet mruknął coś niewyraźnie, przymykając na krótką chwilę oczy. Nie zabij go, tylko go nie zabij - powtarzał jak mantrę, omijając spojrzeniem bladą twarz kolegi.
- Pójdziemy do Le chat noir, a potem obejrzysz sobie ten wspaniały wymysł architektoniczny - dodał na sam koniec, zamykając się w łazience.
Louis Loiseu miał dwadzieścia pięć lat i studiował farmację. Dokładnie tak samo jak jego babka, ciotka i ojciec. Pewnego pięknego dnia przejąć miał sieć aptek w Lyonie, jednak ani to, że należy do ludzi bogatych ani to, że pomnoży swój majątek nie czyniło go zarozumiałym półgłówkiem. Po części zawdzięczał to twardo stąpającej po ziemi matce, a po części ojcu, który należał do niezwykle skąpych ludzi. Louis więc od samego początku dzielił niewielkich rozmiarów mieszkanie z o trzy lata starszym Mauricem, a potem z Mathiasem, co właściwie nigdy zanadto mu nie przeszkadzało. Kiedy potrzebował oddechu wyjeżdżał na kilka dni do wiejskiego domu wuja Charlesa, opuszczając swojego niewątpliwie irytującego współlokatora. Życie towarzyskie mężczyzny również nie należało do spektakularnych. Większość czasu spędzał w swoim pokoju, ucząc się, oglądając filmy albo seriale i czytając to, co akurat miał pod ręką. W piątkowe, czasami sobotnie wieczory, wychodził na miasto, gdzie wraz ze swoimi znajomymi udawali się do pubu, by obejrzeć mecz i napić się piwa. Spośród braci studenckiej wyróżniał się jedynie spokojną osobowością i zamiłowaniem do samotności. Egzystencja w stadzie wyraźnie mu przeszkadzała i jakoś nigdy nie potrafił zwizualizować sobie swojego życia w dużej grupie społecznej. Przez cały swój dwudziestopięcioletni byt był dwa razy w związku i o całe dwa razy za dużo, bowiem ani Lirienne ani tym bardziej Auda nie wydawały się być odpowiednimi kandydatkami na towarzyszkę życia. Odkąd więc skończył swój drugi związek, a było to przeszło dwa lata temu, zaprzestał poszukiwań, zdając sobie sprawę, że to bezcelowe, bowiem miał na głowie tyle rzeczy, że dodatkowy balast w postaci wiecznie niezdecydowanej kobiety nie jest mu potrzebny. Spędzał więc swoje dni nad zastosowaniem biomateriałów, kompletnie ignorując nawoływania o żonę swojej matki i babki
Mathias kroczył dzielnie obok nachmurzonego Louisa, opowiadając mu o najnowszych plotkach z wydziału chemii, których zaczerpnął u swoich koleżanek. Burzliwy romans jednego z wykładowców i studentki pierwszego roku wzbudził zainteresowanie w całym miasteczku akademickim, roznosząc się w szaleńczym tempie również i poza jego granice. Wszyscy szeptali sobie niestworzone historie o ciąży i aborcji, nie dając właściwie czasu na ich zweryfikowanie. Zmęczeni godzinną wędrówką i bezcelową paplaniną, usiedli na jednej z ławek znajdujących się naprzeciw fontanny, którą za wszelką cenę chciał ujrzeć blondyn. Była to jakaś nowa budowla, wschodzącej gwiazdy współczesnej architektury, której podobno geniusz przejawiał się na tym niewielkim placu. Z dwudziestu, a może i kilkunastu więcej, otworów wydobywały się wysokie na trzy metry, a momentami nawet na pięć, strumienie wody. Znajdujące się obok lampy zmieniały kolory, budując wrażenie barwnej budowli wodnej. Wszystkiemu temu towarzyszyła muzyka klasyczna, do której rytmu wybijała ciecz. Louis przyglądał się temu zjawisku z dozą sceptycyzmu, który właściwie nigdy nie opuszczał jego twarzy. Na obliczu Mathiasa malowała się jednak fascynacja połączona z niewielką nutą podziwu. W międzyczasie mrok spowił ich sylwetki, a tłum ludzi zniknął za fasadami budynków. Na placu pozostali tylko oni i grupa kilku znajomych.
- Zbieramy się? - brunet odchylił się od oparcia, rozglądając dookoła. Był znużony i właściwie znudzony schematycznością owej wizualizacji. Jednak kiedy miał już wstawać z miejsca, jego uszu dobiegł dźwięk głośnego śmiechu i dziewczęcych pisków. Zaintrygowany tym, skierował swoje spojrzenie w stronę wodotrysku, gdzie w strumieniach wody tańczyły dwie dziewczyny. Jedna z nich miała krótkie blond włosy i ubrana była w jakąś jasną sukienkę druga zaś skupiła na sobie całą jego uwagę. Jej długie ciemne włosy lśniły w świetle niebieskawego światła, które właśnie otoczyło jej drobną sylwetkę. Poruszała się magnetyzująco, przypominając mu mityczne nimfy, o których czytał będąc jeszcze dzieciakiem. Poczuł jak jego serce bije szybkim, nierównym tempem, a oczy nie są w stanie zapisać tak cudownego widoku. Była cała mokra, a przy tym niewyobrażalnie wręcz piękna. Muzyka zamilkła, a zaraz po tym otaczające ich światła zgasły na moment, informując ich o krótkiej przerwie. Louis, porażony tym, co przed chwilą ujrzał, wstał z ławki, czekając w napięciu na chwilę, gdy znowu ją ujrzy. W myślach odliczał upływający czas, odczuwając niemal fizyczny ból na myśl, że mógłby jej nie zobaczyć ponownie. Żółte światło zalało na nowo plac widowiskowy, jednak nie było tam już nikogo. Tylko on z wyrazem rozczarowania i zasypiający Mathias.
- Chodźmy do cholery - mruknął rozdrażniony, ruszając w kierunku przystanku autobusowego. Głuchy na pytania kolegi, zaciskał mocno pięści, wspominając postać tajemniczej dziewczyny, której uśmiech sprawiał, że czuł się kimś zupełnie innym niż przed niespełna godziną temu. Musiał ją odnaleźć. Musiał podziwiać jej piękno z bliska, w świetle dnia i zmroku. Jego myśli siały spustoszenie, uczucia zaś przechodziły swego rodzaju burzę, której spustoszeń nie był pewny. Zaczarowała go. Cholera, ta dziewczyna właśnie tamtej przeklętej nocy rzuciła na niego urok!
Kolejne miesiące spędził w monotonny sposób. Każdego dnia sprzedawał w aptece, wracał do domu, jadł to co akurat mu przygotowano i siadał przed laptopem. Z uporem maniaka przeglądał portale społecznościowe, systemy uniwersyteckie i fora studenckie. Miał szalenie bezpodstawną nadzieję, że los uśmiechnie się do niego i po tym wszystkim, co musiał przeżyć, uda mu się trafić na jakąkolwiek wzmiankę o jej istnieniu. W pewnym momencie zrozumiał, że oszalał. Dostał bzika na jej punkcie i nie mógł powstrzymać tego szaleństwa. Dręczyła go w snach, kusząc swoim słodkim uśmiechem i radosnym spojrzeniem. Nie mógł bez niej żyć, jakkolwiek śmiesznie i irracjonalnie to brzmiało. Nigdy nie wierzył w miłość od pierwszego wejrzenia. Jego życie właściwie niewiele miało wspólnego z miłością. Jego poprzednie związki opierały się przede wszystkim na zabawie. Gdyby ktoś go wówczas zapytał, ile znaczy dla niego Auda, zaśmiałby się, mówiąc, że to przecież tylko taka gra. Bowiem uczucia były grą; kto pierwszy pokochał ginął, a on nie chciał zakopywać się w codziennym kłamstwie. Egzystował więc w swoim małym świecie bez emocji, łudząc się, że to wystarczy, by zaznać spokoju. I zobaczył ją. Światło w mroku, nadzieję pośród tłumu i wiedział, że to ta, która przybyła mu z ratunkiem. Nie miał zielonego pojęcia, czy studiowała w tym samym mieście, czy była z Francji, czy miała chłopaka. Pustka i kolejny obraz jej wirującej pośród wody sylwetki. W swoje poszukiwania zaangażował nawet Mathiasa, który, póki co, nie przyniósł mu żadnej, dobrej wieści. Tkwił w smutku, ledwie trawiąc rodzącą się frustrację. Szanse by ją spotkać spadały każdego dnia. Pozostała mu tylko wiara i modlitwa, której zwolennikiem nigdy nie był. Był tonącym, który w agonii chwyta się brzytwy. W akcie desperacji wrzucił anonimowe ogłoszenie ze wszystkimi danymi i opisem okoliczności, ale nawet i to nie było w stanie mu pomóc. Nadzieja, wiara, miłość - tak wiele zmieniło się w jego światopoglądzie, że nie był już pewien czy to nadal on czy wyniszczony emocjonalnie produkt nieprzespanych nocy. Mathias opowiadał mu o takich sytuacjach, o niespełnionych oczekiwaniach i odbierających dech rozczarowaniach. Nic nie było idealne, jego dziewczyna z fontanny mogła znacznie odbiegać od jego wyobrażeń, a może nawet być i szczęśliwie zakochana. Jednak czuł, ba, był przekonany, że to o wiele więcej niż przeczucie, niż niepoważna idealizacja. Nie chodziło tu tylko o jej wygląd czy łagodne spojrzenie. Nie potrafił nawet sprecyzować tego, co otaczało go swoim ciężkim całunem niewiedzy. Zamykał oczy i każda komórka jego ciała czuła ciepło jej oddechu, śmiechu i dotyku. Widział nie tylko piękną kobietę, ale również i nieskazitelną duszę. To coś więcej - powtarzał, silnie wierząc w swoje przekonania.
- Louis, nie poznaję cię. Gdybym ja tak mówił wyśmiałbyś mnie i wyzwał od debili.
Chłopak westchnął, ściskając mocniej telefon w dłoni. Mathias miał pieprzoną rację, nawet jeżeli miał zamiar posłać mu kilka nieciekawych określeń.
- Pytałem znajomych, wciskając im bajkę o zgubionej parasolce, ale nikt nie kojarzy - odparł w końcu, przemilczawszy wszystkie obelgi - patrzyłeś na tych śmiesznych grupach na facebooku? Wiesz szukam, zamienię, potrzebuję, oddam, podzielę się? Może tam.
Mruknął kilka słów w odpowiedzi, poniekąd przyznając mu słuszność. Niewiele miał już do stracenia. Pocieszała go tylko myśl, że niebawem wróci do Amiens i tam, na spokojnie, będzie mógł jej szukać pośród wąskich uliczek i parkowych drzew. Któregoś dnia musiała też pojawić się przy fontannie, może właśnie tam znowu się spotkają? Pożegnał nieprzyjemnie kolegę, rzucając telefon na łóżko. Sam zaś usiadł w fotelu, oparł głowę o wezgłowie i z głośnym westchnieniem spojrzał na sufit. Podobno miłość bolała, ale wątpił by tak mocno jak jej brak.
Na pierwsze zajęcia zaspał. Chyba po raz pierwszy od dwóch lat. Co, zważywszy na fakt, że do piątej nad ranem wraz z Mathiasem przeszukiwał galerie na stronie uniwersytetu, nie było dziwne. Obudziwszy się więc o jedenastej trzydzieści trzy nie miał czasu na rozważanie nad beznadziejnością swojego żywota. Szybko ubrał spodnie i bluzkę leżące na podłodze, z biurka zgarnął zeszyt, wrzucając go do plecaka i umywszy jeszcze zęby pognał na przystanek. Wysiadł przecznicę od wydziału, rozglądając się za kimś znajomym. Jedyne co wiedział to w jakiej części budynku mają zajęcia. Salę i piętro pominął, co niestety działało niekorzystnie na jego dalszą karierę. Profesor Morteille nie należał do wyrozumiałych osób. Jego wymagania mógł opisać w jednym, krótkim zdaniu: twoim jedynym prawem jest nieposiadanie żadnych praw. I choć nie znosił tego człowieka za jego paskudny charakter, to cenił za ogromną wiedzę i to właśnie uniemożliwiało mu pominięcie kolejnych zajęć. W końcu, ocierając pot z czoła, przeszedł przez szklane drzwi wydziału chemii, kierując swe kroki do portierni. Udzielenie mu informacji zajęło dziesięć minut i nim kobieta zdążyła dokończyć zdanie, biegł już w stronę sali numer trzydzieści dziewięć, potrącając po drodze co najmniej sto osób.
Dzień ten nie zaczął się dla niego łaskawie. Był zmęczony, zły, sfrustrowany i zawiedzony swoimi poszukiwaniami. Nie zbliżył się ani o krok do poznania, choćby i nawet, jej imienia. Czuł się jak skończony idiota stojący pod ścianą na szkolnej dyskotece. Skserował jutrzejszy plan zajęć i ruszył w stronę wyjścia. Chciał się wyspać albo przynajmniej zapomnieć na dziesięć minut o tym co wprowadziło go w taki stan. Szukał jej od przeszło dwóch miesięcy; nie było dnia żeby o niej nie myślał, co więc miał jeszcze zrobić, by w końcu spotkać ją na swojej drodze. Zszedł ze schodów, wciskając pięści w kieszenie spodni. Być może jego przeznaczeniem była samotność. Dostał znak i to byłby koniec jego romantycznej historii. Jedni mieli ukochaną kobietę przy sobie, a on przeżył wzloty i upadki mając ją tylko na skraju marzeń. Uśmiechnął się cierpko do swoich myśli, przeklinając wszystkie bóstwa tego świata. Miał na swoim koncie kilka grzechów, ale nie sądził, by mogły jawnie wpływać na jego szczęście, co robił więc nie tak? Zanim zdążył odpowiedzieć sobie na to pytanie usłyszał gromki śmiech tuż za swoimi plecami. Poznał ten radosny dźwięk. Kompletnie zaskoczony wykręcił się w kierunku mijanej go właśnie grupy, dostrzegając pośród nich wysoką brunetkę, której kręcone włosy zakrywały nieomal całą twarz. Stanął jak wryty na środku schodów, nie mając pojęcia jak poruszyć choćby najmniejszym palcem u dłoni. Zmarnował tyle czasu, siedząc przed laptopem, tyle dni spędził w Lyonie, podczas gdy miał ją na wyciągnięcie ręki właśnie tutaj, w miejscu, gdzie spędzał większość godzin. Oddychając miarowo, ruszył za grupą dziewczyn, wsłuchując się w każde ich słowo. Tysiące razy planował ich pierwszą rozmowę, tysiące razy wyobrażał sobie, jak do niej podchodzi i zaczyna dyskusję, teraz jednak nie potrafiłby sklecić jednego, prostego zdania. Na jego niekorzyść działał również fakt, że znajdowała się w grupie swoich roześmianych koleżanek. Zatrzymał się za filarem, obserwując jedynie profil dziewczyny. Jak mógł ją tutaj przegapić?
- Laura, jak dobrze, że wróciłaś do nas! - odparła jedna ze stojących obok niej dziewcząt - nadal chcesz być farmaceutką czy w USA kompletnie pozmieniali ci priorytety?
Przestał oddychać. Laura - pomyślał, rozkoszując się dźwiękiem tego imienia - studiowała farmację. A to otwierało przed nim szereg możliwości. Podsłuchiwał je do momentu, gdy przed drzwiami sali pojawił się doktor Agners, aczkolwiek nie zdołał dowiedzieć się niczego nowego. Brunetka zniknęła w pomieszczeniu, on zaś, odczekawszy kilka minut, ruszył w stronę wyjścia. Nadzieja na nowo zajrzała w okna jego życia.
Laura Marleau - tak właśnie nazywała się dziewczyna, dla której stracił głowę tamtego czerwcowego wieczora. Z radością malującą się na jego twarzy, przyglądał się niewielkiemu kwadracikowi, gdzie zamiast twarzy widział jedynie zarys jej podbródka i burzę hebanowych, kręconych włosów. Z zaskoczeniem zauważył również, że mają jednego wspólnego znajomego. Choć ta informacja nie miała dla niego w tamtym momencie wielkiego znaczenia. Facebook nie był odzwierciedleniem prawdziwej osobowości. On sam na swoim profilu miał kilka bezużytecznych informacji, dziwnych zdjęć i jeszcze więcej dziwnych wpisów od Mathiasa. Nie chciał by pewnego dnia informacje, które się tam znajdowały miały jakikolwiek wpływ na postrzeganie go. Przez krótką chwilę wpatrywał się w czarny napis wiadomość, by jednocześnie przegrać ze swoją ciekawością. Szybko, ze wstydem wypisanym w spojrzeniu, przejrzał tablicę Laury, dowiadując się jedynie, że - prawdopodobnie - przez okres dwóch lat mieszkała w Stanach Zjednoczonych (i najwyraźniej tam kontynuowała swoją naukę, co wyjaśniało z kolei fakt, dlaczego wcześniej jej nie zauważył), lubiła kuchnię hiszpańską, mówiła po angielsku i włosku, słuchała spokojnej muzyki i miłością wielką darzyła Mozarta. Przez chwilę zastanawiał się, czy nie powinien być o niego zazdrosny, jednak po chwili zrezygnował z czegoś tak absurdalnego, zagłębiając się w każdą z proponowanych przez facebooka zakładek. Jednakże, ku jego niezadowoleniu, Laura nie udostępniła szerszemu gronu ani zdjęć ani tym bardziej zbyt prywatnych informacji. W duchu więc liczył, że ich wspólnym znajomym okaże się ktoś kogo lubi i z kim ma dobry kontakt. Ku jego niezadowoleniu była to Jeanne Aurey, którą kojarzył z pierwszego roku studiów i która prawdopodobnie trzy razy nie zaliczyła egzaminu końcowego. Wsparł głowę na chłodnym blacie biurka, wpatrując się w jesień za oknem. Musiało istnieć jakieś wyjście, nawet to najtrudniejsze do zrealizowania. Brunetka studiowała czwarty rok farmacji, była więc o dwa lata od niego młodsza (o ile nie miała przerwy, o której niestety nie mógł nic wiedzieć) i nie miał żadnej trudności w zdobyciu jej rozkładu zajęć. Na jego korzyść działał również fakt, że jako student szóstego, ostatniego roku, mógł uczęszczać na dowolne zajęcia, dowolnej grupy, po to by udoskonalić swój warsztat i tym samym przygotować się do napisania pracy końcowej. W międzyczasie musiał odbyć półroczną praktykę, zważając jednak na fakt, że od co najmniej czterech lat każde wakacje spędzał w aptece i firmie ojca, nie powinien mieć z tym problemu. Uderzył dłonią w klawiaturę, dając wyraz swojemu niezadowoleniu. Najlepszy kontakt miał z profesorem Cailot. I poniekąd zastanawiał się nad podjęciem tematu farmakognozji. Jeżeli miał więc choć odrobinę szczęścia, Laura powinna wybrać z wachlarza możliwości właśnie ten wykład. Zacisnął mocno pięści, logując się do systemu. Nie miał wprawdzie dostępu do listy, jednak bez namysłu, w pośpiechu zarejestrował się na owe zajęcia, w napięciu wyczekując na ukazanie się listy. Laura Marleau znajdowała się zaraz pod nim. Krzyknął euforycznie, podnosząc się z fotela. Po dwóch miesiącach porażek, względnych stanów desperacji nareszcie mógł powiedzieć, że gwiazda pomyślności postanowiła wyciągnąć do niego pomocną dłoń.
Wbiegł, ledwo oddychając, na salę wykładową, szukając spojrzeniem burzy czarnych włosów.
- Panie Loiseu, szuka pan szczęścia?
Uśmiechnął się do profesora, w duchu przyznając mu rację.
- Biorąc pod uwagę, że dobre miejsce może sprawić wiele radości, to tak, poniekąd szukam szczęścia - odparł swoim zwyczajowym, nieco przekornym tonem, sadowiąc się w czwartym rzędzie, z którego miał doskonały widok na Laurę, która w tym właśnie oto momencie, zerkała na niego zza zeszytu z notatkami. Cailot zaśmiał się głośno, mamrocząc coś o poczuciu humoru i uwielbieniu dla młodych ludzi. Louis z kolei wyjął notatnik i długopis, od czasu do czasu zerkając kątem oka na pilnie notującą w drugim rzędzie dziewczynę. Jej gęste loki podskakiwały w rytm pisanych słów, przysłaniając mu niestety widok na twarz, która swoją drogą była niezwykła. Blade lico zdobiło kilka piegów na nosie i policzkach, cienkie usta miały odcień ciemnoczerwony i zazwyczaj układały się wąską linię. Jej delikatne rysy i okrągła twarz nadawały jej coś z uroku malutkiej dziewczynki. Bez żadnych przeszkód mogłaby zagrać Królewnę Śnieżkę. Dla niego była wszystkim; powietrzem, słońcem, rosą na zielonej kępce trawy i śpiewem ptaka. Ta, nie tak już tajemnicza, dziewczyna sprawiła, że jawiący mu się w barwach szarości świat, stał się nagle nieprzerwaną melodią radości. Jeżeli to była miłość od pierwszego wejrzenia, to chciał, by trwała wiecznie.
Wykład skończył się punktualnie o szesnastej. Tłum studentów wylał się na wąski korytarz, utrudniając mu odnalezienie obiektu swoich zainteresowań. Mrużąc oczy, przyglądał się mijanym osobom, w obawie, że mógłby przegapić Laurę lub którąś z jej koleżanek. Musiał zrobić pierwszy krok; nie miał zbyt wiele czasu zważywszy na plan swoich zajęć i inne zobowiązania wobec nauki. Z drugiej strony nie należał do cierpliwych ludzi. Tuż przed nim pojawiły się sylwetki trzech kobiet. Rozmawiały o czymś przyciszonymi głosami, chichocząc przy tym od czasu do czasu. Bez chwili zastanowienia dołączył do nich raźnym krokiem, zagadując wyjątkowo pogodnym tonem.
- Hej, chodzę z wami na Cailot i mogłybyście mi pomóc?
Najniższa z nich obdarzyła go zainteresowanym spojrzeniem, poprawiając oprawę okularów. Laura, której mimo wszystko przyglądał się najdłużej, kiwnęła głową, nie wykazując jednak żadnych szczególnych emocji.
- Jak wygląda sytuacja z laboratoriami? Dopiero teraz zdecydowałem, w jakim kierunku chcę prowadzić badania i nie zdążyłem zorientować się, kto prowadzi laby do tego.
- Jest ich sześć do wyboru. Dwa w środy i piątki z doktorantką Cailot, Jeanne Dessné, trzy we wtorki i środy z Agneau i jeden we czwartek z Maurice.
Kątem oka ponownie zerknął na brunetkę, ignorując właściwie obecność dziewczyny, która mu odpowiedziała. Zdawał sobie sprawę, że zachowuje się jak cham, jednak w tym momencie zależało mu tylko na jednej osobie. I ponadto nie miał pewności, czy to jej prawdziwe przyjaciółki czy tylko koleżanki z roku.
- Ach, tak. A wy z kim macie?
- Ja chodzę do Agneau i zawsze mogło być lepiej.
- A inni?
- Laura, ty jesteś u Dessné, nie?
Marleau obdarzyła go w końcu swoim spojrzeniem szarych oczu wyrażających jednie pustkę. Gdyby nie ta przejmująca obojętność, zemdlałby z wrażenia na tym właśnie korytarzu. Otrząsnął się szybko, za wszelką cenę starając się nie zdradzić wyrazem twarzy.
- To były tylko jedne zajęcia i to jeszcze w środę wieczorem, więc nie mogę wiele powiedzieć. Nigdy nie miałam z nią zajęć. Wydaje się być szczegółowa i może odrobinę czepialska, ale koniec końców, jeśli chcesz coś osiągnąć, to jest dobrym wyborem.
- To świetnie, dzięki. W razie coś mogę liczyć na twoją pomoc?
Zaśmiał się jak idiota, właściwie czując się dokładnie w ten sposób. Tani podryw - pomyślał, wymierzając sobie policzek w myślach. Choć nigdy nie starał się czarować dziewczyn głupimi tekstami z Internetu, tak teraz jego instynkt samozachowawczy postanowił uciąć sobie drzemkę. Komentarz ten wydawał się jednak nie zrobić na dziewczynie żadnego wrażenia. Uniosła nieznacznie kąciki ust, patrząc przed siebie. Ciszę przerwała idąca po jego lewej stronie blondynka, pytając go, czy naprawdę interesuje go farmakognozja i co planuje robić po skończeniu studiów. Odpowiedział jej na swój charakterystyczny, żartobliwy sposób, zatajając rodzinny biznes. Bardziej niż nudna rozmowa o studiach interesowała go idąca obok brunetka i jej stalowe spojrzenie. W końcu wydostawszy się na dziedziniec, stanęli przy jednej z kolumn, gdzie odważył się na zadanie bezpośredniego pytania Laurze.
- W jakiej sali macie zajęcia i trzeba przynosić swoje rzeczy?
Zanim odpowiedziała, przyjrzała mu się dokładnie, prawdopodobnie rozważając nad jego absurdalnymi pytaniami. Tak jak każdy mógł wejść na stronę instytutu i przejrzeć plan każdego wykładowcy. Z jeden strony obawiał się, że go rozgryzła, z drugiej zaś nie czuł się tym w jakikolwiek sposób zażenowany. Chociaż nie chciał, by myślała o nim w kategoriach natrętnego podrywacza.
- Na parterze, w szesnastce. Jeśli chcesz możesz przynieść fartuch i ochraniacze - odpowiedziała rzeczowo, nadal uważnie go lustrując. Nieco tym speszony, bowiem nie spodziewał się takiej reakcji, podziękował za odpowiedź i po krótkim pożegnaniu z całą trójką, ruszył w stronę wyjścia.
- Czy teraz twoim ulubionym zajęciem będzie wpatrywanie się w sufit i rozmyślanie o szarookiej piękności?
Mathias wtargnął do jego pokoju bez zapowiedzi, trzymając w dłoni kubek ze świeżo zaparzoną kawą. Odkąd wrócił z zajęć w plenerze Louis leżał na podłodze i z uporem maniaka patrzył w sufit. Najpierw opowiedział mu o swoim dzisiejszym dokonaniu, a potem zamilknął i kolejne cztery godziny spędził w tej samej pozycji, prawdopodobnie rozpływając się nad tembrem głosu swojej obsesji, której dano imię Laura oraz jej anielskimi rysami twarzy i łagodnością bytu. Wprawdzie nigdy nie podejrzewał swojego współlokatora o tak wzniosłe uczucia, bowiem dwa jego poprzednie związki były zwyczajnie...normalne, pozbawione pierwiastka romantyzmu i tym mu podobnych. Widząc go jednak w takim stanie, zastanawiał się, jak bardzo niezwykła musiała być tamta dziewczyna z fontanny. I choć wielokrotnie chciał wybuchnąć śmiechem podczas ich rozmów, tak widząc przepełnione tęsknotą i nadzieją spojrzenie natychmiast tracił ku temu ochotę. W pewnym momencie sam zaczął marzyć o czymś tak banalnie pięknym.
- Tak, a co zżera cię zazdrość?
- Cóż, nie każdy ma takie szczęście.
- O szczęściu będziemy mówić, gdy uda mi się ją zaprosić gdziekolwiek. Póki co odnoszę wrażenie, że to będzie cholernie trudne.
Mathias wsłuchał się w słowa chłopaka, przyswajając słowa o braku zainteresowania i robieniu z siebie kretyna podrywacza spod monopolowego. Na koniec obydwaj westchnęli, przypominając sobie, że mógł również istnieć potencjalny chłopak a może i nawet narzeczony.
- Przynajmniej będziecie razem na zajęciach. Zawsze możesz poprawić swój wizerunek.
Kiwnął głową z rezygnacją, zdając sobie nagle sprawę z trudności, jakie może napotkać. Nigdy nie uważał się za kogoś porywającego; owszem był przystojny, co wydawały się potwierdzać jego wielbicielki z czasów liceum i kilka zdesperowanych koleżanek z roku, ale nie uważał, aby był w stanie rozkochać w sobie tylko wyglądem. Uroda zresztą i tak przemijała, co więc mu pozostawało? Prowadził względnie normalne życie, bez imprez, nocnych libacji pod Rosaire i tragedii miłosnych. Nie liczył też na to, by Laura lubowała się w takim typie, ale czy właściwie preferowała mężczyzn tak nudnych jak on? Rozumiał to, że nie zareagowała na niego dzisiejszego dnia z entuzjazmem, ale w jej postawie nie było też nic ze zwykłej sympatii. Mając w głowie obraz roześmianej dziewczyny tańczącej w strumieniach wody, nie mógł przyzwyczaić się do tak, względnie, oschłej postawy. Pomimo to musiał próbować, bowiem rodzina Loiseau nigdy się nie poddawała.
Od samego początku roku akademickiego jego drugim imieniem było spóźnienie. Roztargniony i równie zdezorientowany, wbiegł to laboratorium, przepraszając Dessné zdyszanym głosem. Nie miał pojęcia, dlaczego autobus zmienił nagle trasę, a kierowca nie zatrzymał się na jego przystanku. Wysoka kobieta ubrana w biały fartuch, posłała mu sympatyczny uśmiech, wskazując miejsce, które miał zająć. Ku jego radości tuż obok siedziała Laura. Z naręczem próbek i potrzebnymi materiałami, wpatrywała się w jakiś podręcznik, podkreślając coś żółtym flamastrem.
- Cześć - przywitał się, zajmując swoje miejsce.
Brunetka kiwnęła głową, by w końcu oderwać wzrok od pulpitu. Ze zdziwieniem malującym się na bladej twarzy, posłała mu niewyraźny uśmiech, usilnie zastanawiając się nad czymś. Po krótkim rozważaniu, zamknęła książkę, wykręcając się do niego.
- Zawsze się tak spóźniasz?
- Tylko na wybrane zajęcia.
- Żeby zrobić wielkie wejście i zwrócić na siebie uwagę - zauważyła z przekąsem, wykładając probówki, o które ich poproszono. Louis z kolei zaśmiał się cicho, widząc w tym swoją szansę.
- Uwierz mi, to nie jest moje hobby.
- A tak to wygląda - odpowiedziała, wzdychając cicho.
Zanim jednak zdążył cokolwiek powiedzieć, Dessné zaprezentowała im z gracją pierwsze ćwiczenie, absorbując tym samym całą jego uwagę.
Obydwoje spakowali swoje rzeczy w tym samym tempie i niemal na równi skierowali się do wyjścia. Dopiero wtedy zwrócił uwagę na jej plecak z wyhaftowaną flagą Stanów Zjednoczonych i wszytymi w niego cytatami po angielsku i francusku.
- Życie jest krótkie, korzystaj z chwil? - zagadnął, gdy w końcu znalazł się obok niej.
Kiwnęła głową ledwie widocznie, machinalnie dotykając napisu na przedniej kieszonce.
- Byłaś w Stanach?
Kolejne nieme potwierdzenie, poprzedzone wcześniej zaciśnięciem ust w wąską linię. Nie miał pojęcia, czy nie chciała o tym rozmawiać, czy była zmęczona podobnymi pytaniami ze strony koleżanek.
- I jak tam jest? Tak jak pokazują w telewizji? Rozśpiewani nastolatkowe na Times Square, bogaci prawnicy, piękne kobiety i bandyci w szarych kątach?
Wbrew jego oczekiwaniom nie zaśmiała się, uparcie patrząc przed siebie.
- Nie byłam w Nowym Jorku, może tam śpiewają, zawsze możesz sam sprawdzić, a nuż zaczniesz karierę w musicalach.
Uniósł prawy kącik ust w geście samozadowolenia. Odpowiedziała, a więc nie była znudzona jego obecnością, a to z kolei dawało, złudną wszak, ale jakąś nadzieję.
- Ojciec by mnie zabił, ale marzenia to marzenia. Podobało ci się tam?
Wzruszyła ramionami. Przysiągł sobie, że pomimo zgubnej ciekawości, nie będzie starał się zadawać zbyt osobistych pytań. Pozostanie na neutralnym gruncie było tymczasowo jego najważniejszym celem.
- Nie zakrztusiłam się genialnością tego miejsca. Byłam w Chicago. To mieszanka kulturowa, co jest cudowne, ale ten hałas, światła wielkiego miasta po prostu mnie męczyły. Wolę jednak nasze małe Amiens i spokój - odparła poważnym tonem, udając się w stronę automatycznych drzwi. Nie zapytał jej, co tam robiła, ani czy coś ją do tego zmusiło. Póki co wystarczała mu ta odpowiedź, która zresztą i tak była dłuższa niż przypuszczał. Zrozumiał też wtedy, że uwielbia wsłuchiwać się w brzmienie jej głosu.
- Idziesz na przystanek?
- Nie, tata po mnie przyjechał - odparła, uśmiechając się ledwie widocznie - do zobaczenia! - dodała jeszcze, znikając w ciemnościach parkingu.
Pozostawiła go z wyrazem uwielbienia i zaczynającej się ponownie tęsknoty. Gdy była obok niego, czuł niewyobrażalny spokój; jakby ktoś nagle zatrzymał rozpędzony świat. Patrzył w szarą otchłań jej oczu, odnajdując w nich ciepło i stabilizację. W momencie odejścia, odnosił wrażenie, że zostaje mu odebrane światło, a wraz z nim cała energia do dalszego życia. Odkąd miał szansę zamienić z nią pierwsze zdanie, czuł niewyobrażalny głód jej obecności, jakby żyjący w nim potwór nagle zaczął domagać się prawdziwej miłości. Chłoną każdy detal jej twarzy, by móc ogrzewać nim swoją egzystencję, gdy nie było jej obok. Okazała się być dokładnie taka, jaka sądził, że może być. Łagodna, inteligenta, racjonalna i zorganizowana, dodatkowo posiadali podobne poczucie humoru, co zauważył na minionych zajęciach, czy mogło więc istnieć lepsze niebo? Z zarysowanym na ustach uśmiechem ruszył w stronę przystanków, nie mogąc doczekać się ich kolejnego spotkania.
Kolejne tygodnie przynosiły nadzieję, a wraz z nią pojawiała się radość i jeszcze więcej planów. Za metodę przyjął sobie stawianie drobnych kroków, takich ledwie zauważalnych, a mimo to istotnych dla ich raczkującej znajomości. Każdego dnia, patrząc na uśmiech Laury i jej wesołe oczy, wiedział, że tamten czerwcowy wieczór, kiedy tracił grunt pod nogami, był początkiem nowego życia, bowiem brunetka zmieniła w jego światopoglądzie wszystko. Z egoistycznego studenta farmacji, stał się rozmarzonym, niemal dojrzałym mężczyzną, któremu zależało na czymś więcej aniżeli spokojnym dniu przed komputerem. Chciał otoczyć jej świat opieką i wsparciem, dzielić się radością i smutkiem, okropnym humorem i wspaniałymi wiadomościami. Jej obecność czyniła jego dzień czymś niewypowiedziane doskonałym, jakby słońce nigdy nie ustępowało szarej chmurze. Mathias śmiał się. On z czasem również nabrał do siebie dystansu, bo nie była to sytuacja, w której widywałby się codziennie. Nawet cierpliwość, której tak bardzo nie znosił, stała się z dnia na dzień jego sprzymierzeńcem. Nie mógł jej wystraszyć, spłoszyć głupim gestem. Dlatego każdą chwilę w towarzystwie Laury poświęcał na obserwację i niezobowiązującą rozmowę. W zamian otrzymywał jej przychylne spojrzenie i ciepły uśmiech, czy potrzebował więc czegoś więcej? W atmosferze spokoju i niegasnącej nadziei przeżył październik i połowę listopada. Na dworze było już zdecydowanie chłodniej, więc rozmowy z Marleau po zajęciach w laboratorium uległy skróceniu, co wprawiło go w humor nieco przygnębiający. Tęsknił za czymś więcej, choćby za dotykiem i delikatnym uśmiechem na różowych ustach. Nie był w stanie dalej udawać zwykłego kolegi, nawet jeżeli poprzysięgał długotrwałą cierpliwość. Czekanie na pierwszy gest dziewczyny straciło nagle sens; być może ona również miała jakieś obawy, być może nie widziała w jego spojrzeniu nic ponad zwykłą, koleżeńską sympatię? Podczas ich, jakby mogło się wydawać, niezobowiązujących spotkań dowiedział się dostatecznie dużo, by osiągnąć pewność w niektórych kwestiach. Studia w Stanach Zjednoczonych dla własnego rozwoju, rodzeństwo, rodzina, muzyka, film, wolny czas - mógł wymieniać godzinami aspekty jej życia, o których słuchał z przyjemnością. Nigdy nie spotkał kogoś tak wyjątkowego, czego właściwie był już pewien tamtego, ciepłego dnia u brzegu fontanny. Nie sądził też, by istniał jakikolwiek powód, by Laura mogła go odrzucić bez choćby jednej szansy na wspólne wyjście. Poznał ją na tyle dobrze, by wiedzieć, że nie spędzałaby z nim czasu, nie czując przy tym sympatii. W duchu liczył, że to być może coś więcej i w ostatecznej chwili okaże się, że jego uczucia odnajdują odzwierciedlenie w jej sercu.
Dwudziestego listopada, stojąc na mrozie i czekając aż Laura pojawi się na dziedzińcu, wpatrywał się w grupę roześmianych dziewcząt, które zerkały na niego z dziwnie wydętymi ustami. Kojarzył je jedynie z jakiś zajęć i kilku laboratoriów. Jedna z nich, choć nie był do końca pewien, podrywała go usilnie w pubie, kiedy oglądał mecz z Mathiasem i Claudem. Wykręcił się do nich plecami, pocierając nerwowo dłońmi o materiał kurtki. Dzisiejszego ranka postanowił, że zaprosi Laurę do kina albo kawiarni, właściwie uznał, że to jej pozwoli wybrać miejsce, gdy tylko wyrazi chęć wspólnego wyjścia.
- Cześć! - dotknęła jego ramienia, witając się nader radosnym tonem, co zwiastowało powodzenie jego planu. Potem zerknęła w stronę koleżanek z roku, uśmiechając się krzywo - kto by pomyślał, że tłum twoich fanek będzie marzł, by tylko na ciebie popatrzeć - mruknęła, poprawiając opadającą na oczy czapkę.
Louis z kolei wzruszył ramionami, kierując się w stronę drzwi wejściowych. Z zaskoczeniem przyjął również fakt, że brunetka jest nie tyle zniesmaczona zachowaniem swoich rówieśniczek co po prostu o nie zazdrosna. Za wszelką cenę próbował się nie roześmiać, bowiem w tym momencie czuł się jak najszczęśliwszy człowiek na ziemi. Był już pewien, że jego zaproszenie zostanie potraktowane z należytą powagą i zadowoleniem.
- Nawet ich nie znam - dodał, kiedy weszli już do sali, a Laura nadal z przejęciem rozprawiała o jego fankach.
- Może powinieneś? Nikt na twoim miejscu nie traciłby takiej okazji dobrowolnie.
- Dopóki mi nie powiedziałaś, nawet nie wiedziałem, że chodzi im o to. Właściwie to ciekawe, że akurat ty to zauważyłaś - dodał nieco zjadliwym tonem, kładąc przed sobą próbki.
Laura nie straciła jednak rezonu, wykrzywiając nieznacznie usta.
- Kumple zauważają takie sprawy - zdążyła powiedzieć, zanim Dessné poprosiła ich o przepisanie pierwszych wytycznych.
Większość zajęć upłynęła im na wymianie niewiele znaczących uwag na temat fanclubu Louisa Loiseau i jego zainteresowania u płci przeciwnej. Obydwoje nie zauważyli jednak, że te słowne utarczki obnażają niemalże wszystkie budzące się w nich uczucia. W chwili gdy ogłoszony został koniec zajęć, Marleau spakowała w pośpiechu swoje rzeczy, jakby w obawie, że ktoś może ją jeszcze zatrzymać, brunet zaś ledwo panował nad drżeniem swoich dłoni. Zanim jednak właściwie zdążył otworzyć usta, Laura wyszła już z sali, kierując się ku wyjściu. Pół minuty zajęło mu dogonienie jej tuż przy wyjściu.
- Laura, na miłość boską, poczekaj!
Zatrzymała się, jednak nie wykręciła w jego stronę. Czuł strach. Strach i rozpacz, a ich zapach wydawał się wtrącać go w czeluści smutku. Dotknął delikatnie jej ramienia, licząc, że się wykręci lub coś powie. Cokolwiek byleby nie czuł się jak skończony kretyn. Teraz rozumiał na czym polegały te wszystkie żarty o zmienności kobiet. Westchnął cicho, stając naprzeciw niej.
- Dlaczego tak szybko wyszłaś?
Uniosła na niego swoje chłodne spojrzenie. Znużenie wydawało się wstąpić na jej bladą twarz.
- Louis - odparła poważnie, schodząc z drogi spieszącym na przystanek studentom - nie jestem głupia, wiem, czego oczekujesz i co się zaczyna tutaj dziać. A to nie jest właściwie.
- Ale...
- Nie przerywaj - odparła, nabierając głośno powietrza - nie chodzi o ciebie. Jesteś cudowny, naprawdę Louis, gdybym tylko mogła... gdyby to było łatwiejsze. Proszę, nie zrozum mnie źle, ale nie możemy być razem. Nie mogę pozwolić, by to, co jest między nami przerodziło się w coś więcej.
Postanowił nie posłuchać jej, wtrącając się nagle.
- Masz kogoś, tak? Boże, a ja głupi myślałem, że jestem szczęściarzem! To było niemożliwe, żeby taka dziewczyna jak ty była sama - wymruczał do siebie, zakrywając twarz dłońmi w geście bezradności. Wszystkie jego nadzieje spłonęły wraz z radością, która żywiła go w ostatnich tygodniach.
- To nie tak. To...to chyba o wiele bardziej skomplikowane od posiadania chłopaka. I nie, Louis, nie jestem lesbijką - powiedziała z nutą rozbawienia, widząc, jak pospiesznie podnosi na nią swoje zdesperowanie spojrzenie. - Musisz odpuścić, obiecaj mi to! - rozkazała, wpatrując się w otchłań jego oczu.
- Nie umiem.
- Musisz! Błagam...
Jej jęk przywodził mu na myśl zranione zwierzę. Prosiła go, jednak w gruncie rzeczy nie chciała, by to robił. Pokręcił głową, nie siląc się na zwykłą uprzejmość. Nie miała chłopaka, co więc mogło stać im na przeszkodzie? Zanim jednak zdążył cokolwiek powiedzieć, uśmiechnęła się smutno, całując go w policzek, a potem zniknęła w ciemnościach parkingu.
Nie pozwoli jej odejść - pomyślał. Nie miał pojęcia, co nią kieruje, ani właściwie dlaczego mogłoby kierować. Możliwości było wiele, miał jednak nad nią przewagę. Znał jej uczucia. Tak samo doskonale jak ona sama. Wystarczyło jedno zlęknione spojrzenie, by wiedzieć, że jest dla niej ważny. Właśnie dlatego go zostawiała, dlatego próbowała mu czegoś oszczędzić. Westchnął zrozpaczony, chowając skostniałe dłonie do kieszeni. W jego sercu zagościł mrok. A potem znowu nadzieja i kolejny szalony plan, kolejna szalona idea, która, jak liczył, doprowadzić miała do szczęśliwego końca.
Mathias postawił przed nim piwo, sadowiąc się na krześle przy biurku. Rozpaczliwe oblicze Louisa przestało go bawić w momencie, gdy zrozumiał, że owa dziewczyna, o której słyszał co najmniej dwadzieścia zdań dziennie, ma faktycznie ogromne znaczenie dla chłopaka. W łagodny sposób próbował podsuwać mu jakiekolwiek możliwości wybrnięcia z tej sytuacji, co jednak wbrew jego oczekiwaniom nie spotykało się z aprobatą Loiseau. Pomrukiwał coś o jego głupocie i braku inteligencji emocjonalnej, przy okazji wypominając mu każdy nieudany związek.
- Do tej pory to ty byłeś warzywem bez uczuć - odparł bezceremonialnie, upijając łyk przyniesionego trunku.
- Bo dla mnie to ta jedyna. Ty tą jedyną spotykasz co miesiąc, widzisz różnicę?
Pokręcił głową, udając urażonego słowami kolegi.
- To zamiast cierpieć katusze na biednym tapczanie, ruszyłbyś dupę i coś zrobił?
Zaśmiał się ponuro, znowu mrucząc coś cicho. Blondyn nie był pewien, czy to groźby pod jego adresem czy już tylko obraz nędzy i rozpaczy. Przez miniony weekend próbowali znaleźć jakikolwiek racjonalny powód jej odmowy. Na pierwszy ogień poszedł zaborczy ojciec, po czym Louis przypomniał sobie, w jak nietypowo swobodny sposób rozmawiała z nim przez telefon. Potem zajęli się matką, co jednak po chwili uznali za absurdalne, bowiem kto tak nadopiekuńczy wysłałby córkę do Ameryki samą na dwa lata.
- Może nieuleczalna choroba! - wypalił bez namysłu, na co brunet zareagował ironicznym prychnięciem.
- Przestań oglądać te babskie seriale i zacznij myśleć.
- Nie oglądam babskich seriali - żachnął się, posyłając mu urażone spojrzenie - tylko odnoszę wrażenie, że utknąłeś w martwym punkcie i odpowiedzią jest coś naprawdę absurdalnego.
- Albo mnie nie chce - powiedział, zakrywając twarz dłońmi. Właśnie tego obawiał się najbardziej. Za każdym razem omijał tą nieprzyjemną myśl, tuszując ją za pozornym uczuciem pewności siebie. Prawdą było jednak to, że był przerażony jak nigdy dotąd. Nigdy dotąd nie był tak beznadziejnie w kimś zakochany. Nie czuł tak obezwładniającej bezsilności i rozpaczy zarazem, bowiem nie miał pojęcia, co tak naprawdę dzieje się w głowie Laury. Być może był tylko kolegą. Zbyt nachalnym, zbyt zabawnym, zbyt zwyczajnym, by móc powierzyć mu swoje serce. Doskonale wiedział, że nie jest idealnym kandydatem to towarzysza życia. Każdy z jego związków był zabawą, a on tkwił w nich zza grubą betonową ścianą niedorzeczności. Co więc tak naprawdę miał jej do zaoferowania oprócz kilku niepoważnych słów o miłości?
Mathias spojrzał na Louisa, wzdychając ciężko.
- Skoro tak ci zależy, to dlaczego nie zrobisz wszystkiego?
Po raz pierwszy od tygodnia spojrzał na swojego współlokatora, jak na kogoś, kto zasługuje na uwagę. Właśnie, skoro mu zależało, dlaczego nie zrobi jeszcze jednego kroku, dlaczego nie pójdzie dalej i nie będzie walczyć? Był beznadziejny, owszem, ale mógł to zmienić; przecież, do cholery, był w stanie udowodnić, że jest wart każdego jej oddechu. Nawet żałośnie o to skamlając.
Nie było jej w laboratorium. Na wykładzie również się nie pojawiła. Louis rozejrzał się po wypełnionej studentami sali, rozważając przez moment masowe przeziębienie. Pokręcił w końcu głową, siląc się na względny spokój. Każdy miał prawo opuścić zajęcia. A nawet dwa. I może jeszcze więcej. To że Laury nie było na uczelni od trzech dni nie musiało o niczym świadczyć. Mogła złapać wirusa albo zwichnąć kostkę, albo po prostu odpoczywać w cieniu jakiejś cholernej, marokańskiej palmy. Bez niego. Ale w ramionach pieprzonego Marokańczyka już tak. Zacisnął mocno pięści, oddychając miarowo, bowiem tylko to powstrzymywało go od wyjścia z hukiem. Zza mgły rozżalenia spojrzał na Jeanne, koleżankę Laury, z którą widywał ją najczęściej. Chcąc nie chcąc musiała mieć jej numer telefonu bądź adres, cokolwiek, by tylko mieć pewność, że nie zniknęła na zawsze. Czekał z desperacją wypisaną na twarzy, aż Cailot oznajmi koniec zajęć, co tylko pogłębiało rodzący się w nim głód wiadomości. I gdy w końcu to nastąpiło, jedyne, co usłyszał to:
- Przykro mi, Louis, ale nie mam żadnego kontaktu z Laurą. I obawiam się, że nikt nie ma. Ona taka już jest. Pojawia się, znika na kilka dni, czasami tygodni, ale wraca. Taki jej urok - wzruszyła ramionami, jakby właśnie przedstawiła mu coś powszechnie znanego i rozumianego przez ogół społeczeństwa. Podziękował jej, mrucząc nieprzyjemnie pod nosem, a potem udał się w kierunku wyjścia. Cała ta sytuacja była po prostu chora. A zaraz potem tajemnicza. Nie potrafił zrozumieć jednej, wydawałoby się, prostej rzeczy: dlaczego Laura Marleau nie miała bliskich znajomych na uczelni, dlaczego znikała i dlaczego, w momencie, gdy się (poniekąd oczywiście) ujawnił, po prostu zniknęła bez słowa? Wybiegł z wydziału, pędząc jak szalony w stronę niezasiedlonej części miasta. Szukał ulgi i prawdy. Prawdy i odrobiny szczęścia. Szczęścia i tak dalekiej mu wówczas Laury.
W tydzień później zobaczył ją przy szatni, gdy z niewyraźnym uśmiechem na ustach odbierała kurtkę. Wyglądała na chorą i przy tym całkowicie kruchą. Westchnął przeciągle, próbując nie zrobić jakiejś głupoty. Co najważniejsze - żyła, aczkolwiek wyglądała na cierpiącą i zmęczoną otaczającym ją światem. Odnalazł więc powód jej nieobecności, który jednak nie okazał się w żaden sposób z nim związany. Siląc się na spokój, podszedł do blatu zza którym stała szatniarka, unosząc ledwie widocznie prawy kącik ust.
- Witaj nieobecna - wysilił się na zabawny ton, kompletnie nie mając pojęcia, co zrobić z przerażonym spojrzeniem i rozszalałym sercem.
- Ach, to ty. Cześć. Śpieszy mi się, rozumiesz - odparła wyraźnie speszona, chowając dłonie w grubych rękawiczkach.
- Nie masz dla mnie minuty?
- Louis, myślałam...
- Dosłownie minutę, po prostu porozmawiaj ze mną. Błagam, Laura.
Pokręciła głową, chowając twarz za kurtyną gęsto opadających pukli. Z zaskoczeniem zauważył, że jest spięta i przestraszona. Bez zapowiedzi ruszyła w stronę wyjścia, nie patrząc mu w oczy. Nie czekał jednak długo, by zareagować. Szedł za nią w milczeniu, czekając aż tłum ludzi nieco się przerzedzi. Chciał tylko spojrzeć w jej tęczówki. Chciał w nich wyczytać, co czuje i dlaczego - najwyraźniej - go unika.
- Minutę? - zapytał ponownie, gdy znaleźli się już na zewnątrz pośród kompletnej ciemności. Nie wiedział czemu brunetka wybrała wyjście awaryjne. Nie miał pewności, czy naprawdę chciała z nim rozmawiać, czy zaparkowała samochód z drugiej strony budynku.
- Czego nie zrozumiałeś z naszej poprzedniej rozmowy? Muszę ci to wykrzyczeć? Naprawdę? Posłuchaj, nie mam czasu na głupoty. Na ciebie, na twoje uczucia, na swoje uczucia, na...
Zanim z jej ust wypłynęły kolejne desperackie słowa, Louis pocałował ją. Szybko i wbrew temu, co sobie obiecywał. Wątpił, by pośpiech w takiej sytuacji był jego sprzymierzeńcem. Ale był tylko beznadziejnie zakochanym chłopakiem, który widząc żar niepewności, zareagował w sposób, w jaki czuł, że musi. Czule objął jej chłodną twarz swoimi dłońmi, delikatnie gładząc kciukami linie jej żuchwy. Jej usta w dotyku były przejmująco miękkie i pod wpływem jego warg słodko uległe. Odsunął się nieznacznie, wpatrując w płonące oczy Laury. Była wściekła, ale wątpił, by na niego.
- Louis... ty naprawdę nie rozumiesz. Ja - wyszeptała, ciężko oddychając - mogę cię bardzo zranić. Bardziej niż możesz to sobie teraz wyobrazić.
Zaśmiał się, wciąż trzymając rękę na jej policzku.
- Nie wyglądasz mi na kogoś, kto potrafiłby zranić.
Uśmiechnęła się smutno.
- Gdybym tylko mogła ci powiedzieć, bez...
- Powiedź. Cokolwiek to jest wytrzymam. Nie umiem bez ciebie żyć, Laura. Zobaczyłem cię tamtego czerwcowego dnia przy fontannie i musiałem cię odnaleźć. Dwa przeklęte miesiące żyłem w amoku i jeżeli mam cię stracić, chcę, by był to cholernie dobry powód.
Nie był pewien czy taki rodzaj wyznania jest tym, czego w tym momencie akurat potrzebował. Czuł jednak, że nie może dłużej ukrywać przed nią dnia, w którym szaleństwo przejęło nad nim kontrolę. Marleau kiwnęła jedynie głową, tak jakby spodziewała się czegoś takiego.
- Pamiętam cię i tamten dzień. To był wyjątkowy dzień - odparła cicho - z wielu względów, ale kiedy zauważyłam, że darzysz mnie pewnym względami - machnęła ręką, jakby obrazując mu zaistniałą sytuację - połączyłam fakty. Dlatego powiedziałam ci, że nie możemy być razem.
Loiseau postanowił pominąć mimo wszystko ostatnie słowa, skupiając się jedynie na początku wypowiedzi dziewczyny.
- Widziałaś mnie?
- Tak - kiwnęła głową - obserwowałam się kilka minut, siedząc po drugiej stronie fontanny. Byłeś strasznie wkurzony i zastanawiałam się z moją siostrą Lily, dlaczego wyglądasz tak, jakby ktoś wsadził ci kił w dupę. A potem po prostu weszłyśmy tam i wróciłyśmy do domu - odparła bez emocji, patrząc na niego ze zniecierpliwieniem.
- I nadal kompletnie nic cię nie rusza?
- Louis... ja... zaufaj mi w tej jednej kwestii. To nie tak, że cię spławiam. Nie chodzi tu o ciebie, jako o osobę oczywiście. Staram się chronić ludzi. Zadawać im jak najmniej bólu i o ile jestem w stanie...
- Powiedz mi - zażądał, dotykając tym razem jej drżących dłoni. Z przerażeniem stwierdził również, że całym jej ciałem wstrząsają spazmy zimna. Zanim jednak wydobyła z siebie choćby jedno słowo, ujrzał jak z jej oczu powoli wypływają łzy. Laura płakała, a on nie miał pojęcia, co z tym zrobić.
- Jestem śmiertelnie chora, Louis. Ja umrę. Jutro, pojutrze, może i za miesiąc, ale umrę. Nie ma dla mnie ratunku - wyszeptała na jednym wydechu, wyswobadzając dłoń z jego uścisku. Czuł jak nocne, mroźne powietrze obezwładnia jego serce. Jak podmuch prawdy paraliżuje każdy mięsień jego bezużytecznego ciała. Był słupem. Zaklętym w kompletnie beznadziejnej historii posągiem, który czekał na wybuch śmiechu lub choćby cień uśmiechu na twarzy, zlęknionej równie bardzo jak i on Laury. Nic z tych rzeczy jednak się nie wydarzyło. Stali tam pośród martwej ciszy, wpatrując się w siebie z trwogą.
Zanim zdążył cokolwiek powiedzieć, ułożyć choćby jedno sensowne zdanie, czarna honda pojawiła się tuż przed nimi, wybudzając ich z transu. Laura pomachała ojcu, siedzącemu za kierownicą, a potem z troską spojrzała na Louisa.
- Zapomnij o mnie dla swojego dobra - powiedziała cicho i bez słowa pożegnania podążyła w stronę zaparkowanego auta.
Świat umarł. Dla Louisa Loiseau świat po prostu umarł.
* To serce, które bije, dla kogo, dlaczego?
Które bije zbyt mocno, zbyt mocno.
Zaklepuję miejsce, bo za dużo już się dzisiaj naczytałam i czacha mi dymi! :D Wrócę i skomentuję, o tak. ;>
OdpowiedzUsuńWRÓCIŁAM! :D
UsuńI piszę: POBITE GARY. Ja się tak nie bawię. Chłopak się naganiał, naszukał, a kiedy już znalazł, to co Ty robisz? Masakrujesz moje emocje, a jeszcze bardziej emocje biednego Louisa. Tak nie wolno!:D Rety, nie wiem, ale przeczuwam tutaj płacz i...nie wiem, na pewno śmierć. Czuję, że mnie zgnieciesz. :D
Co do Louisa...on jest słodki, uroczy i taki...cudowny w tym, co poczuł do Laury. Nie wiem, facet prawie ideał, bo tak wytrwale jej szukał, potem znalazł i chociaż dziewczyna nie była zbyt uległa to i tak się nie poddawał. To w nim uwielbiam. Mam nadzieje, że nadal będzie walczył. Dobra, daję mu tydzień rozpaczy, a potem niech wraca do gry.
A Laura...hm, dla mnie tematy chorób śmiertelnych są..ciężkie. To takie....bo jak się postawić w takiej sytuacji? Z jednej strony dziewczyna dobrze robi, mniejsze pole rażenia gdy umrze. Ale druga strona...nie chciałaby na koniec życia poczuć się naprawdę kochana, bo Louis by jej to zagwarantował. On by się czegoś nauczył i kompletnie załamał. Kurczę, sytuacja bez wyjścia. Co się nie zrobi i tak dupa z tyłu. Ech. Czekam na dalej i nie, nie czekam na śmierć Laury. Mają być razem XDDD
Pozdrowionka. :D
I jak ja mam to skomentować? To takie niesprawiedliwe, tak cholernie niesprawiedliwe. Przypominam sobiemimowolnie, jak czytałam i oglądałam Gwiazd naszych wina i az pieści mi sie same zaciskaja... To take niesprawiedliwe. M.nie sadził,ze moze miec racje, mowiac, ze dziewczyna moze byc śmiertelnie chora... A tu sie okazuje, ze tak wlasnie jest... Ale coz, ona nie zdaje skbieslrawi, ze Louis i tak juz jest stracony, był juz wtedy, kedy w goole jej nie znał.... Jego fascynacja wydaje sie byc az nierealna, niezdrowa. Ale z z drugiej strony jest cos pięknego w jego wytrwałości, w tym, ze tak długo dążył, aby ja poznać i ze mu sie udało. I wlasnie dlatego sadze. Ze Laura sie od niego nie uwolni. Swoja droga cirkawe, ze ta dwójka i jeszcze siostra dziewczyny maja imiona na L.? Coz, chyba dlatego to zauważyłam, bo chce jakos pójwc umysłem to, co zapewe sie tutjs stanie i dlaczego zapewne beda tylko trzy czesci łącznie. A ja rozpaczliwie nie chce takiego finału, nie che... Ale nawet jesli tak bedzie, to chce.zeby zaznali choc troche szczęścia. Louis i tak juz jest stracony, wiec niech da i jej, i sobie choc troche radości.... Widac, ze ona tez jest ni, zauroczona nawet jesli nie az tak mocno. Inna kwestia, ze genialnie napisałas rozdział z perspektywy chłopaka,szacun. Chpc nie wiem, czy we Francji farmacja trwa az 6 lat? Zaparszam na zapiski-condawiramurs.blogspot.com
OdpowiedzUsuńtak, trwa 6 lat :)
UsuńCo do imion, wcześniej nie zwróciłam na to uwagi, nawet nie zdawałam sobie sprawy, że cała trójka ma imiona na L XD tak więc niestety muszę obalić teorię co do jakigokolwiek znaczenia tych imion i ilości rozdziałów :) Wprawdzie nie jest ono bez przyczyny, ale nie doszukiwałabym się tego w imionach :)
Trochę się bałam porównania do Gwiazd Naszych Wina, ale uprzedzam: to nie rak! A reszta być może, ale naprawdę nie inspirowałam się tym filmem. Akurat śmierć, bo taki miałam humor. Jednak mimo wszystko sam pomysł na zakończenie nie uważam za bardzo tragiczny.
Tak czy inaczej: dziękuję za komentarz, mam nadzieję, że kolejne części przypadną Ci do gustu :)
I tak już a propos, tyle razy już miałam zacząć czytać Twój blog, ale nigdy nie mam czasu, żeby porządnie się za to wziąć. Obiecuję, że po sesji przysiądę nad tym! :)
Pozdrawiam :)
Przepraszam bardzo, ale muszę się z Tobą nie zgodzić – zachęta była świetna. Miałam tylko wejść na chwilę i sprawdzić co słychać, ale jak tylko przeczytałam wstęp, stwierdziłam, że nie ma opcji, muszę przeczytać . Co prawda już trochę gorzej poszło z komentarzem, bo jak widać, stworzyłam go dopiero teraz (a przeczytałam praktycznie od razu), ale to raczej kwestia tego, że chciałam móc go napisać na spokojnie w wolnej chwili, nie tak byle szybko ;)
OdpowiedzUsuńLa belle personne widziałam i, och nie mogło być inaczej – bardzo mi się podobał. Les chansons… wciąż przede mną, zostały wpisane na listę filmów, które jak najszybciej trzeba obejrzeć, ale pewnie zostanie to zrealizowane dopiero po maju :( A teraz najważniejsze… Louisa uwielbiam odkąd jakieś dwa lata temu natknęłam się na gifa z nim (btw gif był właśnie z la belle…). Poszperałam i dotarłam do całej listy jego filmów i tak się zaczęło moje małe uwielbienie do jego osoby xd Rany, on tak bardzo skupia na sobie uwagę. Czasami mam wrażenie, że gdyby powstał film, w którym on by tylko tkwił przez jakieś 3 godziny przed kamerą, ja siedziałabym jak urzeczona wpatrując się w niego. A potem bym odpaliła ten film od nowa i tak w nieskończoność. Także kiedy przeczytałam wstęp i okazało się, że filmy z L. i niejako on sam byli inspiracją, stwierdziłam, że to musi mi się spodobać. Trochę się pomyliłam, ale to tylko dlatego, że nie tylko mi się spodobało, lecz ta historia raczej sprawiła, że się w niej zauroczyłam. Po pierwsze kreacja głównego bohatera… Zrobiłaś z niego takiego zwykłego i niezwykłego faceta pod każdym względem. Ani z niego żaden drań, ani też nie te przysłowiowe ciepłe kluchy. Jest po prostu idealny pod każdym względem, z każdej z perspektywy. Wczoraj obejrzałam sobie „Odwróconych zakochanych” i jakoś automatycznie grany przez Sturgessa bohater skojarzył mi się z Twoim Louisem. Nie chodzi mi o podobieństwo co do tego, co im się przydarza czy o ich podejście do życia, ale o to, że oni obydwaj tak walczą o miłość i to walczą wbrew wszystkiemu. Rany, uwielbiam Louisa za to, że nie odpuścił, za to, że był tak cudownie konsekwentny i wreszcie za to, że gdy go sobie wyobrażam, to automatycznie przed oczami pojawia się Garrel. Nie masz przypadkiem w zanadrzu jakiegoś patentu na to, jak sprawiać, by bohaterowie opowiadań ożywali w realnym świecie? xd Lubię też Laurę. Chociaż na początku trochę denerwowałam się na nią za to, że biedny Louis musiał tak za nią latać, to teraz wszystko doskonale rozumiem. Rany, to dopiero pierwsza część, więc co będzie dalej? Chyba zaczynam bać się, że nawet to moje bardzo niewrażliwe serce, przyzwyczajone do smutnych historii, zniesie tę historię z trudem… Trudno, najwyżej po raz drugi w życiu przy czytaniu czegoś zaleję się fontanną łez (dobrze, że umiem pływać, może uda mi się nie utonąć :P) Ech, co te Twoje opowiadania robią z człowiekiem… :D
Pozdrawiam <3