2015/12/26

salut / 09

nie było mnie tu tak długo, że możnaby uznać, że porzuciłam i pomysł, i samego bloga. cóż, nie zapomniałam, ale ostatnimi czasy nie mam ani czasu na zajmowanie się dodatkowymi historiami ani na przeglądanie tych starych. właściwie czekałam na przypływ jakiegoś uczucia, niemal że szaleństwa, ale niestety nie doczekałam się tego przez minione cztery miesiące. nie wiem czy dostąpię jeszcze kiedykolwiek tego, co spotkało mnie przy 'je te manque parfois?'. jednakowoż muszę żyć dalej. może któregoś dnia spłynie na mnie natchnienie, które zaowocuje powieścią na miarę jakiejś nagrody literackiej. 
dobra. koniec pieprzenia głupot.
to, co Wam poniżej przdstawiam pretendowało niemal do tej samej rangi uczuć, jakie towarzyszyły mi podczas pisania mojej ostatniej jednoczęściówki. jednak wypaliłam się już na samym starcie, więc moje nadzieje spłonęły w morzu niedowierzania i prawdopodobnie wina. historia nie jest skomplikowana. pewnie przypomina te inne, ale nie byłabym sobą, gdybym nie podzieliła się tym co z siebie wydobyłam podczas trzydniowej sesji. 
czasami mi zwyczajnie smutno z powodu tych opowiadań, których nie jestem w stanie zakończyć. do tej historii jestem w jakiś dziwny sposób przywiązania, no ale cóż. czasami zwyczajnie wiadomo, że pomimo wielkich uczuć, nie da się już nic zbudować.
z drugiej strony w głębi serca liczę, że któregoś dnia dokończę tę historię. i pomimo wszystko uważam, że gdzieś między wersami czai się potencjał tego opowiadania, choć zapewne nie jest to materiał na nic dłuższego.
pozostawiam więc Was z tym fragmentem, mając nadzieję, że choć na chwilę pozwolę Wam zapomnieć o codzienności.

//

Salut, c’est encore moi
Salut, comment tu vas ?

Z końca korytarza dobiegało nieznośne pukanie, które narastało z każdą mijaną sekundą. Przez chwilę ignorowała ten uporczywy dźwięk, by po kilku westchnięciach wstać z fotela i doczłapać do drzwi. W międzyczasie spojrzała za zegar, którego czarne, nieco ekscentryczne wskazówki chyliły się ku północy. Kolejne uderzenie wybudziło ją z letargu, powodując irytację. Nie spodziewała się gości. Tym bardziej o tej godzinie. Postanowiła jednak, że zerknie przez małą dziurkę, by dowiedzieć się kto ją niepokoi o tak później porze. Jej lista była krótka; pośród imienia siostry, kuzynki i przyjaciółki, odnajdywała jeszcze Amelię z zajęć i Brigitte z kursu malarskiego. Chociaż nie miała zielonego pojęcia, dlaczego miałyby się u niej zjawić bez wcześniejszej wiadomości. W ostateczności mogła również spodziewać się jakiegoś żebraka, który okazjonalnie dostał się na ich klatkę. W takim przypadku nie miała zamiaru wyściubiać nosa na zewnątrz. Przysunęła twarz do otworu, przyglądając się człowiekowi stojącemu zza ścianą. Ciemne, opadające na kark włosy przysłoniły twarz przybywającego. Jego dłoń ponownie przybliżyła się do drewna, pukając delikatnie. Kiedy mężczyzna poprawił zakrywające oblicze kosmyki, ujrzała jego twarz. Nieco chudszą i zakrytą kilkudniowym zarostem, jednak miała pewność, że to on. Po dwóch latach Maxime Maurice wrócił. Niczym bumerang. Wahała się, czy mu otworzyć. Nie mieli sobie nic do powiedzenia. Zanim ponownie w mieszkaniu rozbrzmiał naglący dźwięk zniecierpliwienia przybysza, przekręciła klucz i stanęła naprzeciw niego. Uśmiechnął się, ukazując rząd białych, równych zębów. Nadal był tak samo olśniewający, przystojny i pewny siebie. Miniony czas niewiele w nim zmienił.