2014/09/07

shrink away from you / 04

Tym postem probuję odkupić swoje winy za tak długą przerwę w adieu. Ostatnio nie jestem w formie, a nawet jeżeli coś zaczyna kreować się w mojej głowie, to nie mam minuty, by usiąść i to zapisać. Jedyną formą postępu jest to, że patrzę na to opowiadanie coraz przychylniej. Odchodząc jednak od mojego głównego projektu, chcę wam zaprezentować moje nie pierwszej młodości dzieło. O ile pamięć mnie nie myli zaczęłam to pisać w ubiegłym roku w marcu, a więc już od półtora roku dopisuję sobie tu od czasu do czasu po kilka zdań, wyżywając się poniekąd emocjonalnie. Jak zauważyliście bądź zauważycie to dość długi fragment, prawdopodobnie zawiera około trzech rozdziałów i prolog. Nie dzielę tego jednak, bowiem nie widzę w tym większego sensu. Samą długością tego czegoś staram  się też chyba zrekompensować swoje milczenie. Szczerze mówiąc, po raz pierwszy publikuję tu coś czego przyszłość nie jest mi dobrze znana; zbyt często wracam do tego opowiadania i sama nie jestem pogodzona z jego jakimkolwiek porzuceniem. Być może kiedy skończę adieu zastanowię się nad dalszymi wydarzeniami i dopiszę kolejne dwadzieścia stron. Co do samego tytułu (shrink away from you) jest to gra słów: shrink oznacza terapeutę/psychologa zaś shrink away from you uciec od ciebie. Tak czy inaczej życzę wytrwałości w czytaniu (jeżeli ktoś się za to w ogóle zabierze) i pozdrawiam!

//

          Sala wypełniona była znudzonymi, niemal zasypiającymi na niewygodnym oparciu, studentami Na palcach u rąk zliczyć mogła osoby, które skrzętnie skrobały w swoich nędznych kajetach szczegółowe notatki. Czasami ktoś wyrwał się z głupim, nijak mającym się do całości pytaniem. Wprowadzenie do psychologii społecznej nie należało do jej ulubionych zajęć. Trafiła tu przypadkiem i przypadkowo też chciała zdać egzamin. Choć minęło już niemal półtora miesiąca, nadal czuła wściekłość, gdy okazało się, że zabrakło miejsc na te najciekawsze wykłady. Musiała coś wybrać, a oprócz chemii dla humanistów, ewolucji oporu, filozofii fizyki i tego nieszczęsnego wprowadzenia nic nie było. Z uporem maniaka przez dwa tygodnie aż do zakończenia rejestracji siedziała przed komputerem, licząc, że zwolni się miejsce na jakiś interesujących zajęciach. W końcu, z ogromnym żalem, wcisnęła na mały, zielony koszyk przy psychologii i zmęczona poszła spać.
     Siedząc w czwartym rzędzie i rozwiązując krzyżówkę, nie zwracała uwagi na profesora Alpina, który usilnie starał się zwrócić ich uwagę na istotne zmiany w postawach jawnych i utajonych. Raz po raz wciskał czerwony guziczek na swoim białym pilocie, a barwne slajdy pojawiały sie na ogromnej tablicy. Jego blada, pomarszczona twarz jaśniała nieznacznie, a uśmiech paryskiego żigolaka nie schodził z suchych, ledwie widocznych ust.
     - Wszystko oczywiście zależy od ilości zasobów poznawczych.
Podniosła głowę zaintrygowana nagłą zmianę w głosie wykładowcy. Zazwyczaj ten ton wskazywał na koniec zajęć, a to z kolei było najlepszą informacją, jaką mogła usłyszeć tego dnia. Jej wzrok szybko skierował się w stronę wyświetlacza komórki, który wskazywał na 15:45. Jej usta wykrzywiły się w grymasie niezadowolenia. Była niemal pewna, że Alp - jak go nazywano pośród braci studenckiej - nie byłby w stanie pogwałcić prawa studenta do półtoragodzinnego wykładu. Spojrzała na siedzącą obok niej dziewczynę, której wyraz twarzy wskazywał na to, iż odczuwa dokładnie to samo co Mariette. Zrezygnowane posłały sobie słabe uśmiechy, na nowo powracając do rozwiązywania krzyżówek.

     - Na dziś to koniec - usłyszały w końcu, a gdy nagle na sali podniosły się głosy i studenci zaczęli wychodzić na schody, Alpin roześmiał się głośno - to koniec z postawami, ale nie z psychologią. Dzisiaj mój ster przejmie Lucian Vernege - mój doktorant. Pisze on pracę na temat neurobiologicznych dowodów na istnienie nieświadomych emocji. Chciałby porozmawiać, poprowadzić coś w rodzaju konwersacji z grupą osób, które nie posiadają ogromnej wiedzy z zakresu psychologii - tu zaśmiał się głośno, a jego twarz przez moment wyglądała jak dorodny, psujący się ziemniak. Po chwili przeprosił wszystkich, wyjaśniając, że nie miał nic złego na myśli i przeszedł do dalszej części swojej ekspresyjnej wypowiedzi. Niecałe dwie minuty później z krzesła w pierwszym rzędzie wstał wysoki, dobrze ubrany chłopak. Wyglądał na dwadzieścia sześć a może i siedem lat. Miał ciemne, lekko potargane włosy i krzywy aczkolwiek przyjemny uśmiech. W dłoni trzymał skórzaną teczkę i plik żółtych kartek. W sposobie jego bycia widziała coś, co przypominało jej Alpina. Ta sama pewność siebie, uwielbienie do niebieskich kolorów i teczka z brązowej, lakierowanej skóry. Trafił swój na swego - pomyślała gorzko, unosząc kąciki ust w kpiącym półuśmiechu. Za trzydzieści lat ten porządnie wyglądający doktorant będzie pewnie tak samo nudnym, nie wnoszącym nic w życie studentów profesorem ubranym w niebieską marynarkę i przetarte dżinsy, a zamiast bujnej, brązowej czupryny zostanie mu niewielki, szary wianuszek włosów okalający pokaźnych rozmiarów łysinę. Kiedy w sali rozbrzmiał niski, męski głos, kompletnie różniący się od tego, który miała przyjemność słyszeć jeszcze chwilę temu, przestała drwić. Po raz pierwszy od bardzo dawna postanowiła wsłuchać się w to, co będzie mówił ktoś związany bezpośrednio z psychologią. Nie liczyła na fajerwerki czy choćby nawet poczucie odrobiny uwielbienia dla tej wspaniałej nauki. Chciała tylko sprawdzić, czy ktoś niewiele starzy od niej może wierzyć w te wszystkie brednie, jakie wpajali ludziom w tysiącach durnych gabinetów. Z drugiej zaś strony sam temat wydawał się być niezwykle interesujący. W pamięci miała wciąż słowa Nicolasa i Jolie o ukrywanych, nieświadomych uczuciach, które prowadzą do chorób psychicznych. Ich pełen życia wywód miał jej uświadomić, że nie może wciąż ukrywać gorącego uczucia do chłopaka, którego imienia już nie pamiętała. Mieli wtedy po szesnaście lat i chyba wtedy rozpoczęła walkę z psychobełkotem. Na nowo skupiła swoje spojrzenie na centralnej części sali, a jej uszu ponownie dobiegł głos młodego Alpina.
     - Może na dobry początek zadam bardzo głupie pytanie, niemniej jednak bardzo istotne dla dalszej części tych zajęć: czym są ukryte emocje i czy juz kiedyś spotkaliście się z tym terminem?
Jego słowa rozpłynęły się w głuchej ciszy, jaka zapanowała w auli. Patrząc na to zjawisko zdała sobie sprawę, że ludzie nigdy się nie zmienią i nawet kiedy mają po dwadzieścia parę lat są w stanie zakopać się pod ziemię, gdy wykładowca zadaje, choćby i nawet tak banalne, pytanie. Kąciki ust Luciana uniosły się w uśmiechu, a jego spojrzenie niespodziewanie spoczęło na Mariette.
     - Może pani?
Wzruszyła ramionami na znak zgody. W końcu nic nie traciła, a może wypowiedziane przez nią słowa trafią do jego wspaniałej pracy? Któż wie, w jaki sposób zacznie się swoją karierę.
     - Przynajmniej moim zdaniem są to emocje, które odczuwamy nie zdając sobie z tego sprawy. Nasz mózg chcąc zatuszować dane zjawisko, ukrywa to, co teraz czujemy. W efekcie są to, tak jak w nazwie pana pracy, emocje nieświadome.
     - Tak, właściwie ma pani rację, dziękuję.
Jego kolejne pytania nie znajdowały odpowiedzi wśród licznie zgromadzonych studentów. Wszyscy, choć w jakiś nadnaturalny sposób zainteresowani nowym obiektem stojącym przy pulpicie, wydawali się złożyć przysięgę milczenia. Usilne próby nakłonienia kogokolwiek do wyrażenia swojej opinii, kończyły się fiaskiem.
     - I czy to ma jakieś znaczenie? - zapytała w końcu, nie będąc w stanie wytrzymać panującej wokół martwoty i wciąż narastających pytań z jego strony, na które, o ironio, nie miał zamiaru udzielać odpowiedzi. Objął taktykę, której nie powstydziłby się sam Alpin. Jak przystało na szanującego się psychologa chciał doprowadzić swoich, bądź co bądź, studentów do momentu, kiedy ciekawość weźmie górę nad nieśmiałością i poproszą o wyjaśnienie wypowiedzianych przez niego słów. Było to sprytne, jednak nie na tyle, by wzbudzić w Mariette choćby odrobinę podziwu. Miała dziś okropny dzień, a ten facet zaczynał ją drażnić.
     - Dla państwa? Oczywiście, że nie. Byliście jedyną grupą, która nie studiuje psychologii, a jedynie przychodzi tu, bo musiała wybrać jakiś dodatkowy wykład. Moja praca obejmuje wszystkich; zaznajomionych z pojęciami typowo psychologicznymi i kompletnych laików.
Ton jego głosu był rzeczowy a spojrzenie nieprzeniknione. Odnosiła wrażenie, że cała ta sytuacja nieco go bawi. Uśmiechnął się nieznacznie, chowając do teczki trzymane dotychczas w dłoni kartki. Ku uciesze większej części zgromadzonych osób, dał za wygraną i po dwudziestu minutach walki postanowił zakończyć swoje pasjonujące zajęcia. Minutę później sala opustoszała. Jedynymi osobami, które wciąż się w niej znajdowały była Mariette, Lucian i dwóch chłopaków, siedzących podczas wykładu na samym końcu. Kiedy dziewczyna zbliżała się do wyjścia, Vernege podszedł do niej z nieodgadnionym wyrazem twarzy. Z jeden strony odnosiła wrażenie, że się do niej nieznacznie uśmiecha, z drugiej zaś, że ma z nią jakiś skomplikowany problem.
     - Twoja grupa aż tak bardzo nienawidzi psychologii?
     - Tak, ze mną na czele.
Zaśmiał się bez cienia złości, co niejako sprawiło, że poczuła do niego odrobinę sympatii. Z bliska wydawał się jeszcze bardziej przystojny i młodszy. Miał jasne, chyba szare oczy i szczery, promienny uśmiech. Właściwie nie wyglądał na doktoranta, czy też osobę, z którą przed chwilą miała zajęcia. Był zrelaksowany i uspokajająco opanowany. Nie mogła odeprzeć wrażenia, że emanuje od niego ogrom pozytywnej energii.
     - Może masz czas na kawę? Albo herbatę jeśli wolisz. Może dowiem się, dlaczego ludzie nie znoszą psychologów.
 Nie miała zielonego pojęcia, dlaczego to zrobiła. Był przystojny, może nawet w sposób wykraczający poza jej standardy. Dodatkowo na jego korzyść przemawiała ponadprzeciętna inteligencja i, jak zdołała wywnioskować, całkiem niezłe poczucie humoru. Ale nie był kimś, z kim chciała iść na miasto i wypić zwykłą kawę. Przez kilka sekund patrzyła na niego kompletnie zbita z tropu, a potem wypaliła to krótkie, bardzo znaczące dla rozwoju ich późniejszej znajomości słowo:
     - Tak.


      W jej życiu brakowało szaleństwa; obłędu, któremu mogła się poddać i przez tych kilka wzniosłych chwil udawać, że jest w innym wymiarze. Nigdy nikogo nie kochała na tyle, by zatracić się bezgranicznie w ulotności chwil czy zapomnieć o prozie życia. Nigdy nie przeżyła amerykańskiego snu z litrami alkoholu w tle i setką wypalonych papierosów. Nigdy nie obudziła sie w łóżku z kimś kogo przelotnie poznała w klubie albo na jakiejś chorej domówce. Jej życie w świetle współczesnych realiów po prostu nie istniało; do dnia, w którym poznała jego. Umówili się raz na kawę w pobliskiej kafejce, gdzie podawali wodę z kofeiną i stare, zakalcowate ciastka. Porozmawiali chwilę o studiach, psychologii i o beznadziejności tego miejsca. Na koniec zaproponował jej spotkanie w nowo otwartym pubie w centrum miasta. Zgodziła się, choć nie miała ochoty na włóczenie się po cuchnących wódką i piwem miejscach, gdzie więcej było alkoholików aniżeli w przydrożnym monopolowym. Ich późniejsza znajomość przerodziła się niespodziewanie w coś więcej. Jej ciałem wstrząsnęły spazmy niepohamowanego pożądania, które wydawało się płonąć głęboko w jej duszy.
Z zakamarków jej umysłu wydobyły się uczucia, o które nigdy nie podejrzewałaby kogoś takiego jak ona. Chciała go tu i teraz. Z dziewczyny nie budzącej się w obcym łóżku w przeciągu bardzo krótkiego czasu stała się dziewczyną budzącą się u boku faceta, którego prawie nie znała. Nie rozmawiali ze sobą zbyt wiele, a jeżeli próbowali, bardzo szybko kończyło się to w jego salonie pomiędzy porozrzucanymi poduszkami a wymiętymi ciuchami. Łączyła ich ta dziwna więź, której nie była w stanie racjonalnie wytłumaczyć, a która sprawiała, że jej życie na pewien czas zmieniło się w szaleńczą walkę o własne szczęście. Choć co do tego też nie miała pewności. Było jej dobrze; wręcz wspaniale w tym chorym, wciąż obcym układzie. Nie wiedziała o nim nic, albo prawie nic, ale odczuwała trudne do opisania pożądanie, które raz się w niej rozpaliwszy nie chciało zgasnąć. Nikt o nich nie wiedział, nawet Nico, który zajęty swoim wernisażem wydawał sie nie zwracać uwagi na jej wieczorne zniknięcia czy tymczasowe rozkojarzenia. To była jej chwila, ich chwila, której nie znała końca, ale pragnęła by trwała dłużej niż jej dotychczasowe chwile radości.
    
      Otworzyła oczy, a przebijające się przez mleczne zasłony promienie porannego słońca oślepiły ją na krótką chwilę. Przymrużyła powieki, przyzwyczajając się powoli do rażącego światła. Rozejrzała się po swoim pokoju, zastanawiając się, kiedy ostatnio miała wystarczająco dużo czasu, by swobodnie przyjrzeć się pomieszczeniu, w którym spędza większość swojego czasu albo spędzała. Przetarła twarz, zdjęła z odrętwiałego ciała kołdrę, a kiedy w końcu postawiła stopy na chłodnej podłodze zdała sobie sprawę, że to jej pierwszy prawdziwie wolny dzień od jakiś dwóch miesięcy. Lucian i studia zajmowały większość jej czasu i, o ile nie miała nic przeciwko temu drugiemu, tak ta pierwsza, ciągle nierozwiązana sprawa, wzbudziła w jej skrajne uczucia. Nie widziała go od tygodnia. On zajmował się swoim doktoratem, a ona w końcu musiała się wziąć za naukę do zbliżających się w zastraszającym tempie egzaminów. Potrzebowała jakiegoś odpoczynku od niego, od narastających między nimi niepewności i pytań. Z jednej strony nie chciała z nim kontaktu psychicznego, z drugiej zaś ten fizyczny nie wydawał sie być w pewnym momencie wystarczający. Miała mętlik; nie znała go, nie wiedziała o nim nic ponadto, że robi doktorat z psychologii, ma dwadzieścia osiem lat i mieszka w mieszkaniu kupionym mu przez rodziców, gdy zrobił magisterkę. To była wystarczająca wiedza, by wskoczyć mu do łóżka i robić rzeczy, które niegdyś wydawały się dla niej niemożliwe. Wzięła głęboki oddech, wierząc, że ten detoks doprowadzi do porządku jej niezaspokojone hormony i zmęczony umysł. Weszła do kuchni, gdzie przy stole siedział Nico. Ubrany w czarną koszulkę i przetarte, jasne dżinsy czytał wczorajszą gazetę, pijąc kawę.
     - Już na nogach? - Zapytała, wlewając do kubka zaparzoną herbatę i nakładając sobie na talerz zrobioną przez chłopaka jajecznicę.
     - Za godzinę jestem umówiony z Laurą w Garażu. Dzisiaj nasz wielki dzień - uśmiechnął sie do niej, pokazując rząd białych, równych zębów.
     - Jakże bym mogła zapomnieć, w końcu nikt nie wspominał o tym przez ostatnie trzy miesiące - mruknęła, siadając naprzeciwko niego i wydzierając mu z rąk brukowiec. - A kiedy wróciła Laura?
    - Dwa dni temu i ciągle siedzi w pracowni. Ostatnie dwa miesiące załatwiała nam kontrakty w Paryżu. Jak dobrze pójdzie tam też będziemy mieć swoje niewielkie wystawy. Musisz ją poznać, jest naprawdę świetna.
     - I zajęta - zaśmiała się, za co spotkało ją mordercze spojrzenie Nicolasa. - Ale to tylko jedna z twoich uniwersyteckich koleżanek. Wszyscy o tym wiemy, Nico. Zastanawiające, że nie jesteś gejem. Otaczasz się wspaniałymi kobietami i żadna nie jest tobą zainteresowana w ten sposób.
Wstając od stołu posłał jej znużony, pełny irytacji uśmiech.  
     - Bądź o szesnastej, chcę żebyś zobaczyła swoje piękne zdjęcia pierwsza.
     - Byłoby trudno, żeby wyglądały źle.
Zaśmiał się głośno, a chwilę później zamknął za sobą drzwi. Mieszkanie na nowo opustoszało, a setki nowych myśli zaczęło bombardować jej umysł. Czy naprawdę aż tak bardzo za nim tęskniła? Będąc u jego boku nigdy nie zastanawiała się, czy to co robią ma większy sens. Liczyła się tylko chwila, ulotna, nie mająca żadnego znaczenia chwila. Zdała sobie sprawę, że lubi leżeć przytulona do jego ciała, czuć bicie jego serca, zapach i wsłuchiwać się w wypowiadane przez niego słowa. Dopiła resztkę herbaty, włożyła do zlewu brudny kubek i przeszła do niewielkiego salonu, gdzie na jednej z półek leżał jej telefon. Przez myśl przeszło jej, że zadzwoni do niego i zapyta jak pisanie pracy, i czy może ma jakieś plany na najbliższe dni. Nie odebrał. Wzruszyła ramionami w geście kompletnej bezradności, by w końcu wstać z kanapy i w coś się ubrać. Musiała dziś przerobić co najmniej dwadzieścia stron materiałów na zbliżający się egzamin, ubrać na wernisaż Nicolasa i udawać, że nic się nie stało i wcale nie liczyła na to, że odbierze ten pieprzony telefon. Czuła się udręczona; zmęczona ciągłą walką swoich zmiennych uczuć. Bywały godziny, kiedy go nie potrzebowała, kiedy czuła do ich relacji zwykłą niechęć. Trzymała wtedy w ręku telefon z zamiarem zadzwonienia do niego i zakończenia ich schadzek. Potem odkładała go szybko, zdając sobie sprawę, że nie jest jeszcze gotowa na ostateczne pożegnanie. Zrezygnowana zdjęła z szafki zniszczoną książkę z wstępem do literatury współczesnej, zatracając się na kilka godzin w kompletnie nudnym, nie mającym czasami większego sensu ogromie wiedzy.

      Wyjęła z szafy zakupioną specjalnie na ta okazję długą, zwiewną, kobaltową spódnicę, chwilę później dołożyła do niej białą, gładką bluzkę i skórzaną kurtkę, którą zakładała jedynie na ważniejsze wyjście lub gdy chciała komuś zaimponować swoim drogim, eleganckim ciuchem. Szybko ubrała się, a potem z półki w korytarzu wyjęła cieliste szpilki. Przeczesała na koniec palcami swoje misternie ułożone włosy i ruszyła do wyjścia.
           Wystawa Nicolasa należała do najważniejszych wydarzeń w jego życiu. Odkąd tylko pamiętała zawsze mówił o tym, jak bardzo chciałby pokazać swoje obrazy szerszej publiczności i jak wiele znaczyłby dla niego autorski wernisaż. Kiedy podczas jakiejś imprezy uczelnianej poznał Laurę jego marzenia zaczęły nagle nabierać realnych kształtów. Była od nich zaledwie dwa lata starsza, ale dzięki słynnej siostrze - również malarce - otwierały się przed nimi dziesiątki drzwi. Szybko znaleźli idealne miejsce na pokazanie swoich prac, a Laura razem ze swoim rodzeństwem poleciała do Paryża, gdzie zorganizowała kilka dodatkowych wystaw w paryskich kuluarach. Szczęście jej przyjaciela wprowadzało ją w spokojny, stabilny rytm, który normował jej egzystencję i sprawiał, że czuła się o wiele lepiej. Problemy związane z jej życiem pojawiły się później i bezpowrotnie odebrały jej tą oczyszczającą samokontrolę.  

           Godzinę później stała w ogromnym holu, przyglądając się swojemu zdjęciu. Uśmiechała się do aparatu, eksponując swoje idealnie proste i białe zęby. Przez myśl przeszło jej, że opłacało się męczyć z toną żelastwa we wnętrzu swoich ust. Zaraz obok jej portretu wisiało ich ogromne zdjęcie. Nicolas z trzydniowym zarostem wyglądał oszałamiająco, jego włosy ułożone w specjalnym nieładzie wraz z lekko zmrużonymi oczami nadawały mu iście tajemniczy charakter. Mariette przytulała się do niego, śmiejąc się prosto w obiektyw. Wyglądali tu na beztroską parę przyjaciół, którzy po wypiciu zbyt dużej ilości alkoholu, postanowili zabawić się przed aparatem. Kolejne fotografie przedstawiały ją w dziesiątkach różnych sytuacji; kiedy była zła, zachwycona, bliska płaczu czy też zamyślona. Na przeciwległych ścianach wisiały jeszcze ich dwa zdjęcia, potem odnajdywała twarze ich wspólnych znajomych i ludzi z jego roku. Pomiędzy tym wszystkim stały zmyślne rzeźby Laury, a tuż przy oknie głównym powiesili pejzaże, które wykonał podczas swojej krótkiej podróży do Finlandii. Kątem oka ujrzała jeszcze kilka dzieł abstrakcyjnych i portrety. Pod ścianą, przy wejściu do pomieszczenia, stał niewielki bar, gdzie jakiś chłopak - którego zresztą już gdzieś widziała - nalewał różnego typu alkohole. Spojrzała na zegarek - za dwadzieścia minut mieli napływać zaproszeni goście, a ona zdołała juz obejrzeć większość dzieł. Szybko odszukała przyjaciela, machając mu z daleka i posyłając promienny uśmiech.
     - To wygląda oszałamiająco! - rzuciła, gdy tylko znalazła sie u jego boku - Laury jeszcze nie ma?
     - Poszła przebrać się do domu i spotkać z narzeczonym.
Kiwnęła głową na znak zrozumienia, jeszcze raz przeczesując wzrokiem ogromne pomieszczenie.
     - Jesteś dumny, co?
Zaśmiał się, posyłając jej powłóczyste spojrzenie. Z przyjemnością stwierdziła, że Nico jest szczęśliwy jak jeszcze nigdy dotąd.
      - Dobra robota  - zaśmiała się, klepiąc go z wątłą siłą w ramię. Chłopak przytulił ją, a gdy Mariette rozbawiona wsparła podbródek na jego ramieniu, ujrzała na końcu sali kogoś, kogo nie powinna tu ujrzeć. Zdezorientowana odsunęła się od chłopaka, wykręcając w stronę właśnie przybyłej pary.
      - To chłopak Laury? - zapytała cicho, a całe powietrze jakby z niej uszło.
     - Tak, to Lucian. Robi chyba doktorat z psychologii czy coś.
Zaschło jej w gardle. Czuła jak całe jej ciało zaczyna spazmatycznie drgać, a jej serce bije w przyśpieszonym tempie. Wściekłość rozlała się w jej żyłach, nie pozwalając dłużej patrzeć w ich kierunku.
     - Wyjdę na chwilę do łazienki, dobra?
Chłopak skinął głową, na co posłała mu krótki, wymuszony uśmiech, by po chwili wyjść z pomieszczenia, gdzie właśnie przebywał jej kochanek wraz ze swoją narzeczoną.

      Nicolas wraz ze swoją nową znajomą i jej narzeczonym zginęli w tłumie gości, co okazało sie być bardzo sprzyjające. Usiadła przy barze, uśmiechając się nader życzliwie do chłopaka stojącego za nim. Wciąż nie opuszczało ją przeczucie, że gdzieś już go widziała, przypatrzyła mu się ponownie, znowu unosząc kąciki ust.
     - Martini z lodem - powiedziała, a gdy chłopak wyjmował spod baru kieliszek, postanowiła zapytać go, czy gdzieś sie już nie widzieli. Zaśmiał się.
     - Chodzimy razem na wykład z psychologii - odparł - kilka razy siedzieliśmy obok siebie, ale bardziej byłaś zainteresowana krzyżówkami niż otaczającymi cię ludźmi czy Alpinem.
Roześmiała się, biorąc do ręki podany jej alkohol.
      - Jest tu chyba ten jego doktorancik - dodał, przyglądając się jak wypija wszystko kilkoma szybkimi łykami.
       - Widziałam, możesz jeszcze mi dolać?
Chłopak skinął głową, ponownie ściągając z półki za nim butelkę Martini.
      - A co tu właściwie robisz?
      - Pracuje w pubie, z którego skorzystali Nicolas i Laura. Poznałem ich kiedyś na jakiejś imprezie, moja dziewczyna też tam studiuje i zaproponowałem im usługi mojego szefa.
Potem rozmawiali o studiach, talencie jej przyjaciela i ich wspólnych zdjęciach. Przez chwilę śmiała się z teorii chłopaka, że jest dziewczyną Nico. Po trzech wypitych kieliszkach Martini poprosiła o pięćdziesiątkę zwykłej czystej wódki. Zdawała sobie sprawę, że w którymś  momencie będzie musiała skonfrontować się ze swoim kochankiem i jego przyszłą żoną, a to z kolei sprawiało, że miała ochotę upić się i zapomnieć o beznadziejnym położeniu w jakim się znalazła. Po godzinie wstała od baru, lekko chwiejąc się na nogach. Chłopak, który jak sie okazało miał na imię Dave zapytał, czy nie potrzebuje pomocy, ta jednak uśmiechnęła się, zapewniając o swoim dobrym stanie. Zdążyła zaledwie odejść kilka metrów, gdy usłyszała głos Nicolasa. Wykręciła się w jego kierunku, machając w jego stronę  z szerokim uśmiechem na swojej twarzy.
     - Hej, gdzie byłaś? Chciałem ci przedstawić Laurę i Luca.
Laura była niewysoką brunetką o szarych, głębokich oczach i pełnych, kształtnych ustach. Była ubrana w lekką, zwiewną sukienkę i rzemykowe sandały. Jej długie, proste i co najważniejsze piękne włosy opadały kaskadą na nagie plecy lśniąc w blasku zawieszonych lamp. Miała pogodny wyraz twarzy i sprawiała wrażenie kogoś nadzwyczaj sympatycznego i wrażliwego. Podała jej szybko rękę, przedstawiając się. Lucian stał obok wyraźnie spięty, a z jego twarzy nie mogła wyczytać nic, co pozwoliłoby dowiedzieć się jej, co czuje.
      - A to Lucian, jej narzeczony.
Uścisnęła szybko jego dłoń, starając się nie przyglądać mu zbyt długo. Była pijana, zła i zmęczona, więc odrzuciła jakiekolwiek emocje, starając sie brzmieć i wyglądać naturalnie.
     - Narzeczony? To kiedy bierzecie ślub?
Laura zaśmiała się, a jej głos brzmiał jak dziesiątki małych, melodyjnych dzwoneczków. Mariette za to przysunęła się bliżej Nicolasa, by czuć mniejszy dyskomfort stojąc obok Luca.
     - Zaręczyliśmy się rok temu, ale co do ślubu to sama nie wiem. Obydwoje jesteśmy ostatnio zajęci swoją pracą i ciągle odwlekamy tę rozmowę.
      - Oh, rozumiem. Zresztą przy tak wspaniałych rzeźbach jest pewnie masa pracy. Są naprawdę cudowne!
Dziewczyna podziękowała jej za komplement, a gdy otwierała usta, by zadać jej jakieś pytanie, jeden z przybyłych fotoreporterów lokalnej gazety zawołał Nicolasa i Laurę do siebie. W niespełna kilka sekund Mariette została sama, stojąc na wprost  Luciana. Przez chwilę milczeli, aż w końcu zadała mu banalne, nie mające dla niej żadnego znaczenia pytanie:
     - Wspaniały wernisaż, prawda? Ta rzeźba stojąca na samym początku to nawiązanie do waszej miłości?
Wykręciła się w stronę wspomnianego dzieła, ukazującego dwoje, złączonych ze sobą nagich kochanków. Bez cienia zazdrości musiała przyznać, że robiło to na niej ogromne wrażenie.
Alkohol rozgrzewał jej ciało, wprawiając w przyjemny stań emocjonalnego zawieszenia. Złość ustąpiła zwykłej obojętności, która w tym momencie pozwalała jej stać u jego boku bez rzucenia się na niego z pazurami. Na jej twarzy wciąż gościł pogodny uśmiech, który momentami przeradzał się w niemal psychopatyczne zacięcie.  Kiedy miała już odejść, usłyszała głos Luca. Zaskoczona spojrzała na niego, próbując zrozumieć zlepek słów wydobywający się z jego ust. Zaśmiała się w końcu, zdając sobie sprawę, że to nie on niewyraźnie mówi, a alkohol w jej organizmie blokuje docierające do niej dźwięki. Oczy Luca pojaśniały w końcu, ukazując poirytowanie i zmieszanie zarazem. Bezgłośnie zapytał, o co jej chodzi, a ona zginając się w pół ze śmiechu, pokiwała jedynie głową. Nie miała pojęcia, ile czasu minęło do momentu, kiedy w końcu się wyprostowała i spojrzała z powagą na niego, ale odnosiła wrażenie, że zajęło jej to naprawdę dużo czasu.
    - Przepraszam, chyba przeholowałam z alkoholem.
    - Skądże, nigdy nie powiedziałbym, że jesteś pijana.
Zaśmiała się na co jej zawtórował i przez jedną, bardzo krótką chwilę wydawało jej się, że nie ma żadnej Laury, a on jest jej partnerem podczas tego wernisażu. Niespodziewanie łzy napłynęły jej do oczu, rozmazując całą salę. Wymamrotała kilka słów, a potem pobiegła do łazienki, by zamknąć się w jednej z kabin i żałośnie rozpłakać.
     Niecałe pięć minut później usłyszała czyjeś kroki i zgrzyt otwieranych drzwi. Skuliła się, podciągając nogi pod samą brodę, kołysząc się miarowo. Za wszelką cenę nie chciała, by z jej spierzchniętych ust wydobył się jakikolwiek dźwięk. Choć nie znała tu prawie nikogo, nie chciała, by ktoś ją rozpoznał i doniósł Nicolasowi, że jego przyjaciółka upiła się i zamknęła w kiblu żałośnie płacząc. Z drugiej zaś strony nie byłaby w stanie wytłumaczyć mu swojego, bądź co bądź, płaczliwego humoru. Biorąc uspokajający wdech, usłyszała jego głos. Drgnęła lekko, chowając twarz w materiał spódnicy. Idiota - pomyślała - po cholerę tu przychodzi, kiedy wokół pełno znajomych Nico i Laury?
     - Marie, wiem, że tu jesteś. - słysząc zdrobnienie swojego imienia, którego tylko on używał, jej dolna warga zadrżała niebezpiecznie, jednak z oczu nie wypłynęła ani jedna łza.
      - Powiedziałem Nicolasowi i Laurze, że źle się poczułaś i poszłaś do łazienki, i że pójdę sprawdzić, czy wszystko w porządku. Zapewniłem Nica, że się tobą zajmę do momentu, kiedy skończą wywiady i to wszystko inne.
Cisza. Przez krótką chwilę miała nadzieje, że wyjdzie z łazienki zniechęcony brakiem jakiegokolwiek znaku od niej, jednak po chwili usłyszała szczęk otwieranego zamka. Stanął przed nią, zakrywając dostęp do światła. Skuliła się jeszcze bardziej, co wydawało się niemożliwe, a z jej oczu na nowo wytrysnęły nowe pokłady łez. Zaszlochała, zakrywając twarz włosami. Ukucnął przed nią, dotykając chłodną dłonią jej policzka. Nie poruszyła się, nie drgnęła nawet o milimetr. Dopiero po chwili strzęsła ją, wstając szybko.
     - Już w porządku, możesz iść - oparła nieco zachrypniętym głosem, omijając go i podchodząc do umywalki. Odkręciła kurek, nabrała trochę wody w dłonie i przetarła twarz, na której znajdowały się resztki pudru i rozmazany tusz do rzęs. Patrząc w lustro doszła do wniosku, że nie tylko czuje się żałośnie, ale i tak wygląda.
     - Porozmawiajmy - stanął tyłem do kabin, bacznie obserwując każdy jej ruch.
     - Tutaj?
Z plastikowego opakowania powieszonego na ścianie wyjęła kilka papierowych ściereczek, wycierając nimi dokładnie twarz i dłonie ani razu nie spoglądając w jego stronę.
     - To złe miejsce?
     - Nie najlepsze, nie uważasz? Pełno tu znajomych twojej narzeczonej - zrobiła krótką pauzę, trawiąc to trudne do wypowiedzenia słowo - i Nicolasa, a więc osób, które mogą coś nieopatrznie usłyszeć i przekazać dalej. Zresztą nie mamy o czym rozmawiać. To skończone.
Zanim zdążył zareagować, wrzuciła do kosza zużyty papier i wyszła z pomieszczenia. Mieszanka perfum, emocji i zapachu rozlewanych właśnie alkoholi przyprawiła ją o mdłości. Zatrzymała się, opierając o ścianę. Musiała wziąć kilka głębokich oddechów, by ustąpić szalonej fali zawrotów głowy. Nim zdążyła zrobić jakikolwiek ruch, przy jej boku niespodziewanie pojawił się Nicolas. Spojrzała z przestrachem na jego zmartwioną twarz, by w końcu wyrzucić z siebie ubogie w słowa przeprosiny.
     - Przestań Mariette, już rano wyglądałaś, jakbyś miała zaraz się rozchorować i chyba Martini ci nie pomogło. Nie jestem zły, no przestań. Teraz to się tylko martwię.
Chwilę potem doszła do nich Laura. Na jej pięknej twarzy pojawił się cień zaniepokojenia. Przez chwilę bacznie obserwowała dziewczynę, by po chwili położyć jej dłoń na czole i z przejęciem stwierdzić, że ma gorączkę.
     - O, Lucian, możesz zawieźć Mariette do domu? Musi wypoczywać, a ty i tak jesteś znudzony. Co, zgadzasz się?
Przez moment wydawało jej się, że zaraz zemdleje. Jego własna narzeczona wysyła go do domu kochanki. Powstrzymała falę śmiechu, krzywiąc się, co tylko sprawiło, że Laura jeszcze bardziej zaczęła nakłaniać szatyna do zabrania jej do domu. Za wszelką cenę starała się na niego nie patrzeć. Silna obawa przed tym, co może ujrzeć w jego oczach powstrzymywała ją od jakiegokolwiek ruchu. W końcu nabrała chłodnego powietrza, odklejając się od ściany. Stanęła wyprostowana obok Nicolasa, łapiąc go delikatnie za rękę. Musiała tą niewielką dozę bezpieczeństwa, jakie mógł jej ofiarować przyjaciel. Chciała wiedzieć, że jest obok niej.
    - Wezmę taksówkę. To tylko zwykłe przemęczenie, ostatnio za dużo się uczę. Bardzo was przepraszam, że zepsułam ten wieczór. Kiedyś to wynagrodzę - zaśmiała się krótko i chrapliwie - nie martwcie się o mnie, nie mam dziesięciu lato, mamo.
Wykręciła się w stronę Nico posyłając mu rozbawione spojrzenie, jednak nie wydawał się być przekonany co do jej punktu widzenia. W końcu gdzieś z mroków jej podświadomości wydobył się cichy, ledwie dosłyszalny w tym harmidrze myśli głosik, który pragnął, by mogła spędzić z Lucem tych kilka minut sam na sam, bez świadków i krępujących spojrzeń.
     - Zawiozę cię, nie ma mowy, żebyś włóczyła się taksówkami. Nicolas ma rację.
Jego głos tak chłodny i rzeczowy nie przypominał jej mężczyzny, którego znała. Była w nim pewna chropowatość, oznaka całkowitej bezinteresowności. Poczuła się tak, jakby wylano na nią kubeł zimnej wody. Jak mogła nie znać człowieka, z którym sypiała? Czy naprawdę taki jest? Obojętny, surowy i nieprzenikniony? Gdzieś zza kurtyny pędu jej myśli wydobyły się głosy Nico i Laury. Obydwoje sądzili, że to dobry pomysł i nie powinna się im sprzeciwiać. Przy okazji Laura zapewniła ją trzy razy, że niczego nie zepsuła i przemęczenie dopada każdego z nas. Potem posłała jej pełen otuchy uśmiech, utwierdzając Mariette w przekonaniu, że gdyby nie ten cały syf, byłaby w stanie naprawdę ją polubić, a może i nawet znaleźć w niej przyjaciółkę.
     Nicolas podziękował szatynowi, podając mu dokładny adres ich mieszkania i opisując drogę. Na koniec podszedł do Marie, całując ją w czoło i mówiąc, że jak wróci w końcu do domu, to zrobi sobie jednodniowy urlop i postawi na nogi. Uśmiechnęła się krzywo. Przecież jej nie był w stanie nikt pomóc, a przynajmniej nie osoba, która nic nie wiedziała o jej haniebnym romansie. Przytuliła się jeszcze do niego, pożegnała z Laurą i ruszyła za Lucianiem.

      Wsiadła do samochodu, zajmując tylne siedzenie. Lekko drżącymi dłońmi zapięła pasy i położyła głowę na szybie. Dałaby wszystko, by jak najszybciej dotrzeć do domu, zawinąć się w kołdrę i po prostu zasnąć. Była zmęczona; przeraźliwie wykończona tym pełnym niespodzianek dniem i z całej siły pragnęła, by w końcu nadszedł jego kres. Minione wydarzenia zbiły się w jedną, różnobarwną falę upokorzenia i wstydu. Skuliła się, próbując nie patrzeć na siedzącego z przodu mężczyznę. Dlaczego musiała zgodzić się na tą kawę? Przecież nawet jej się nie podobał, a przynajmniej nie wtedy.
     - Chcesz jakąś tabletkę przeciwbólową?
     - Nie - mruknęła cicho, nie odrywając się od szyby. Bez ustanku wpatrywała się w oświetlone, wciąż żywe miasto. Westchnęła cicho. Uwielbiała ulicę nocą; uwielbiała siadać na tarasie, palić papierosa i wpatrywać się w migoczące światła powoli zapadającego w sen miasta. Na nowo zapragnęła zapłakać nad swoim beznadziejnym losem. Kiedyś, bardzo dawno temu, kiedy nie miała jeszcze zielonego pojęcia o prawdziwych uczuciach, obiecała sobie, że nigdy nie pozwoli sobie na tkliwe uniesienia, a więc skąd w niej tyle łez i żalu? Poczuła po raz pierwszy w swoim życiu coś więcej; coś co budziło ją rano i kołysało do snu; coś co sprawiało, że uśmiechała się do przechodniów i miała ochotę śmiać się w najmniej odpowiednich momentach. Nie sądziła, by mogła się w nim zakochać, nie znała go, a przynajmniej nie na tyle, by go pokochać. Starła szybko łzę, który spłynęła po jej twarzy. To tylko seks i nic więcej pomyślała, przygryzając z całej siły wargę. Wszystko żeby tylko się nie rozpłakać.  
     - Jesteśmy już na miejscu - oznajmił rzeczowym tonem, wyłączając silnik.
Kiwnęła głową, otwierając drzwi i wydostając się na przyjemnie chłodne, nocne powietrze. Wzięła głęboki oddech, a kiedy wydobyła z siebie kilka słów podziękowania, ruszyła w stronę bramy. W międzyczasie poszukała w torebce kluczy, a gdy wbiła kod i pchnęła furtkę, poczuła na swoim ramieniu jego dłoń. Nie wykręciła się; stała jak sparaliżowania, czekając na jego ruch.
     - Porozmawiajmy.
     - Tu? W mieszkaniu? To chyba nie jest odpowiednie miejsce.
     - A czy jest jakiekolwiek odpowiednie miejsce według ciebie? Nie będziesz w stanie mnie unikać, wiesz, że cię znajdę i w końcu ze mną porozmawiasz.
Wykręciła się w jego stronę, a na jej policzkach pojawiły się rumieńce złości. Chciała się wydostać, zmyć ze swojego ciała jego obecność i na krótką chwilę po prostu zasnąć, zapomniawszy o tym, jak źle ma się dzisiaj jej serce. A on tu stał, uparcie kroczył przy jej boku, oczekując cudu.
     - Grozisz mi? Daj spokój, między nami koniec. Nie będzie już potajemnego seksu, nie będzie nic. Daj sobie spokój. Karty odkryte i chyba nie ma już po co brnąć dalej.
Westchnął ciężko, patrząc jej prosto w oczy. Po raz pierwszy tego wieczora zobaczyła w nich smutek i determinację. Spośród tysiąca możliwych uczuć dostrzegała tylko te, które zdejmowały z jego barków całkowitą winę. Przeklęła głośno, opierając się o bramę.
     - Nie utrudniaj tego. Nie chcę znać prawdy i wierz mi bądź nie, nic nie zmieni tej decyzji. Uznajmy to za płomienną odskocznię od problemów i idźmy w swoje strony. Po prostu zapomnijmy.
     - Nie chcę tego zapomnieć i przestań zachowywać się tak, jakby ci nie zależało.
Nie liczyła, który to już raz dzisiaj wezbrał w niej dziki gniew. Na zmianę miała ochotę przytulić się do niego i pozbawić go serca. Stanęła naprzeciwko niego, wbijając mu palec w klatkę piersiową. Na jej twarzy malowała się furia.
     - Ja mam się tak nie zachowywać? - wykrzyczała, a dźwięk który z siebie wydobyła wydał jej się nagle piskliwy i mało pewny siebie - a co nas łączyło, żeby mogło mi zależeć? Okłamałeś mnie! Potraktowałeś jak dziwkę i oczekujesz czegoś w zamian? Odpierdol się ode mnie raz na zawsze, co?
Zanim zdążył zareagować, przeszła przez otwartą furtkę, zatrzaskując ją za sobą. Słyszała, że coś krzyczał, prosił, żeby wróciła, jednak nim zdążyła się poddać, szybko pobiegła w stronę odpowiedniego wejścia, zatrzymując się dopiero na swoim piętrze. Oddychała płytko i z nie lada trudnością.
     Godzinę później leżała już w łóżku, przytulając zapłakaną twarz do ciepłej, miękkiej poduszki, która wydawała się być ostatnią rzeczą na tej ziemi, która mogła wysłuchać łamiącego się na pół serca. Czuła się zdradzona i oszukana; nikomu nigdy nie ufała aż tak, by oddać mu jakąś część siebie. A on wzbudził w niej zaufanie, poruszył te struny, o których nie miała najmniejszego pojęcia. Dlaczego? I kiedy, do cholery, chciał jej powiedzieć o tym, że ma narzeczoną? Starła krople łez z twarzy, biorąc jedną ze swoich tabletek nasennych. Jutro postara się wymazać go z pamięci. Jutro już go tam nie będzie.

      Obudził ją zapach kawy i przytłumione rozmowy telefonicznej. Za każdym razem słyszała radosne podziękowania i zapewnienia, że wciąż będzie pracował nad swoim talentem. W międzyczasie pojawiały się zdania o sile, wierze w siebie i miłości do sztuki. Chciała poczuć jego szczęście; poddać się uczuciu kompletnej radości i dryfować w odległe krainy emocjonalnego, słodkiego zawieszenia. Gdzieś w jej umyśle pojawiła się myśl, że mu zazdrości. Odniósł sukces i ludzie go podziwiają, nie sypiał z zajętą dziewczyną i nie czuje się  tak cholernie brudny i oszukany. Potrząsnęła głową zła na samą siebie. Musi przetopić rozgoryczenie w energię; musi uwierzyć, że jest w stanie coś osiągnąć i nigdy nie pozwoli sobie spaść w przepaść tylko dlatego, że została brutalnie oszukana. Chociaż doskonale zdawała sobie sprawę, że nic jej nie obiecywał. Nigdy nie padło słowo wiążące. Nie mogła mieć tylko do niego pretensji, w końcu też brała w tym udział i dawała nieme przyzwolenie na ten układ. Nie zapytała go, czy aktualnie jest w jakimś związku i on też o to nie pytał. Musi zapomnieć. Teraz, dzisiaj, kiedy tylko wyjdzie z tego łóżka, weźmie kąpiel i się otrzeźwi. Otrząśnie się z letargu, w który niechybnie popadła i zacznie robić to co właściwe. Wyszła spod kołdry, stawiając stopy na chłodnej podłodze. Już za kilka sekund wróci do prawdziwego życia, gdzie nie będzie czasu i miejsca na użalanie się nad sobą. To tylko jeden błąd pośród setki tych, które zdąży jeszcze zrobić.

      - Przepraszam, Nico, naprawdę bardzo przepraszam za wczoraj.
Jej łamiący się głos wywołał u niego kolejny przypływ troski. Nie wyglądała dziś najlepiej. Wciąż była blada, a pod jej oczami zaznaczały się ogromne sińce. Mimo iż na dworze było niemal trzydzieści stopni, drżała na całym ciele, a jej policzki pokryły się rumieńcem. Jak mógł być na nią zły, kiedy z każdej części jej ciała emanowała choroba? Nie był pewny co do jej przyczyny, jednak, choć zły na siebie, przyznał w duchu, że nie ma tymczasowo czasu na to, by z nią o tym porozmawiać. Była silna, wygra z tym, czymkolwiek to miało być. Ostatnio mało czasu spędzała w domu, może gdzieś na zewnątrz złapała jakiegoś wirusa? A może za bardzo przejęła się egzaminami, co rzadko, ale jednak się zdarzało. Przytulił ją na znak zrozumienia, starając się przekazać jej jak najwięcej ciepła. Była przeraźliwie wychłodzona, a jej ciało wydawało się być lodową skorupą.
     - Nie jestem dobrą przyjaciółką, mam nadzieję, że nikt nie zauważył moich problemów. Kiedyś będziesz mógł się na mnie odegrać, przysięgam.
Zaśmiał się w jej włosy, powoli wypuszczając z uścisku. Z bliska wyglądała jeszcze gorzej, co wzbudziło w nim ogrom współczucia i wyrzutów sumienia, że nie zadzwonił do niej, kiedy dotarła wczoraj do domu.  Ostatnio oddalili się od siebie i nie miał zielonego pojęcia, czy kiedykolwiek uda im się wrócić do stanu pierwotnego.
     - Przestań, nie jestem zły! Martwiłem się o ciebie strasznie, czujesz się lepiej?
     - Tak, chociaż wiem, że nie wyglądam. Umyję się i opowiesz mi wszystko, co?
Skinął głową na znak zgody, na co uśmiechnęła się i ruszyła w stronę łazienki.
      Po niemal godzinnym staniu pod strumieniem gorącej wody, wyszła spod prysznica, szczelnie zawijając się w gruby ręcznik. Wyglądała lepiej, o wiele lepiej niż wczoraj, czego niestety nie mogła powiedzieć o swoim samopoczuciu. Nie było już w niej tych optymistycznych myśli, które zapewniłyby jej bezpieczeństwo. Stała naprzeciw lustra, widząc w nim wykorzystaną, oszukaną dziewczynę, która nie potrafiła na siebie obiektywnie spojrzeć. Chciała komuś o tym powiedzieć, upewnić się w swoich racjach, usłyszeć choć jedno słowo wsparcia, ale w zaistniałej sytuacji, nie mogła nic powiedzieć Nicolasowi, a nie posiadała na tyle bliskich znajomych, by móc zwierzyć im się z tak krępującego zajścia. Zamknęła oczy, starając się nie rozpłakać. Jak długo zajmie jej leczenie ran? W końcu kiedyś wyjdzie stąd, zapomni i być może będzie opowiadać to jako krótką, zabawną anegdotkę ze swojego barwnego życia, tylko kiedy?

        Usiadła za stołem, przyglądając się zmęczonej twarzy Nico. Pomimo ogromnej radości jaka się na niej malowała, dostrzegała pod jego oczami przebijające się przez bladość skóry cienie. Ziewnął raz czy dwa, nalewając im do kubków kawę. Patrząc na niego, mogła na chwilę zapomnieć o czyhającej na rogu rozsypce i złości. Może powinna mu powiedzieć? Był jej wierny od zawsze, więc może to nie zmieni niczego w jego relacjach z Laurą? Miała tyle pytań, tyle wątpliwości, które nigdy nie miały znaleźć swojego ujścia. Co wtedy w nią wstąpiło, że bez żadnych pytań poddała się magii nieznanego? I nawet teraz, kiedy czuła się tak dziwnie nieswojo i obco w swoim ciele, nie potrafiła stwierdzić, czy już go nienawidzi czy tylko odczuwa nikłą niechęć. Może nadal była zmęczona? Przez ostatnie tygodnie nie sypiała zbyt długo, a wczorajsza noc okazała się być apogeum jej wytrzymałości. Jeżeli chciała się z tego wydostać, musiała poddać się krótkiej rekonwalescencji. A nuż okaże się to złotym środkiem, lekiem na całe zło? Nie mogła patrzeć na to tylko z tej perspektywy; na świecie żyło tysiące osób wobec których zachowano się jeszcze gorzej. Owszem, nie była kobietą na kilka sekund, na kilkutygodniowy romans z tęsknoty za narzeczoną, ale czy ona jako pierwsza popełniła ten błąd? Nieświadomość jest słodka dopóki dopóty nie poczujesz na swojej duszy jej okropnego ciężaru.
      - Dobra, to opowiadaj i idziesz spać. Bez urazy, ale wyglądasz fatalnie, chyba nawet gorzej ode mnie.
Posłał jej czarujący, aczkolwiek pełen determinacji uśmiech.
     - A da się gorzej?
Obdarowała go lekceważącym spojrzeniem, wlewając do filiżanki zaparzoną przed chwilą kawę. Jej wyjątkowy aromat rozbudził w niej nowe pokłady energii, poprawiając nieco zmienny humor. Zanim zdążyła wziąć pierwszy łyk, chłopak zaczął opowiadać o detalach wczorajszego dnia. Był wciąż podekscytowany, więc z ogromnym entuzjazmem opowiadał jej o każdej rozmowie, małych i wielkich pochwałach ze strony ludzi z uczelni i dwóch wywiadach, których udzielił do telewizji uniwersyteckiej i jakiejś małej lokalnej gazetki. Wszystko opatrywał długim, nader wnikliwym komentarzem, ciesząc się ze swojego udanego debiutu.
     - Jestem z ciebie strasznie dumna, nasi rodzice przyjadą dopiero za tydzień, ale jestem pewna, że twoja mama po prostu rozpłynie się nad twoimi pracami.
Zaśmiał się, a jego oczy rozbłysły nagle tęsknotą za rodziną. Z jednej strony wiedział, że lepiej będzie, jeśli nie pojawią się na premierze, bowiem nie miałby dla nich kompletnie czasu, z drugiej zaś potrzebował ich obecności. W końcu po tygodniu trudnych debat podjął decyzję, że najlepiej będzie, gdy przyjadą tydzień później, kiedy to emocje zdążą już opaść, a on załatwi większość swoich zobowiązań. Garaż został wynajęty na ponad dwa miesiące, więc ze spokojem mógł oprowadzić każdego między swoimi małymi dziełami.
       Porozmawiali jeszcze kilkanaście minut, by  potem na nowo zamknąć się w swoim pokoju. Nicolas wyczerpany ostatnimi tygodniami przygotowań zasnął bez większego trudu, gdy tylko jego głowa dotknęła poduszki. Mariette zaś usiadła na fotelu, stojącym naprzeciw okna, próbując wydostać się ze stanu odrętwienia. Nie była w stanie zasnąć, jej myśli wciąż nieco nieskładne, toczyły prawdziwą walkę z jej uczuciami. Nie chciała być od niego zależna. Westchnęła cicho, okrywając się szczelnie kocem. Do ręki wzięła telefon, który uruchomiła wciśnięciem jednego z guzików. Chwilę czekała na uruchomienie całego oprogramowania, obawiając się zbyt dużej nieodebranych połączeń od rodziców i Jolie, dlatego też odłożyła go na stolik, odliczając w skupieniu do dwudziestu. Po czternastu dźwiękach przychodzących smsów, wzięła głęboki oddech, biorąc telefon ponownie w chłodne dłonie. Jedyną osobą, która przez cały ten czas próbowała się z nią skontaktować był Lucian. Zamknęła szybko powieki, powstrzymując wydzierające się na światło dzienne łzy, by po chwili usunąć wszystkie wiadomości. Nie chciała ich czytać. Była niemal pewna, że swoimi tanimi, psychologicznymi sztuczkami zmusiłby ją do oddzwonienia, a to nie mogło się dobrze skończyć. Na koniec zablokowała przychodzące od niego połączenia i skasowała numer telefonu. Wprawdzie nie skończyła tym ich znajomości, jednak poczuła się nieco lepiej niż przed kilkoma minutami. Vernege przestał istnieć w jej kontaktach, a to był już pierwszy krok do całkowitego wyrzucenia go ze swojego nędznego życia. Przez kilka kolejnych minut siedziała jeszcze w fotelu, przyglądając się falującej pod wpływem po południowego wiatru firance. Niespełna cztery miesiące temu znajdowała się w tym samym miejscu, nie zdając sobie kompletnie sprawy z nadchodzących wydarzeń. Planowała nawet porzucić na jakiś czas chodzenie na wykłady, oddając się dużo przyjemniejszym zajęciom. Los jednak chciał ją zgubić, posłać na drogę okrutnej prawdy, rozczarowania i trudnych do zniesienia zawodów. Zachęcił ją początkową fascynacją i pełną gamą rozkoszy, by zaledwie minutę później boleśnie spoliczkować. Teraz znienawidziła psychologię jeszcze bardziej.
     Jej wzrok niespodziewanie sięgnął na czwartą półkę biblioteczki, gdzie leżała kartka z zapisanymi rzeczami do zrobienia do końca semestru. Wstała szybko, co stało się powodem niewielkich zawrotów głowy, jednak szybko doprowadziła się do porządku, sięgając po papier. Jej wzrok od razu przykuł pierwszy punkt, informujący o pisemnej pracy zaliczeniowej z psychologii społecznej na dowolny temat. Niewiele myśląc, uruchomiła stojącego na parapecie laptopa, uśmiechając się pełnym determinacji i niedowierzania uśmiechem. Znalazła nareszcie coś, co pozwoliłoby jej wyrzucić z siebie choć odrobinę zgromadzonego żalu i złości. Włączyła pierwszy z brzegu program do pisania, wystukując na klawiaturze tytuł: Zdrada fizyczna i psychiczna w związku a jej psychologiczne podstawy. Krótką chwilę przyglądała się tym osobliwym wyrazom, ostatecznie decydując się na jego inną formę. Chemiczna budowa zdrady a jej psychologiczne źródła. Zastanawiała się jeszcze kilka minut nad taką formą swojej wypowiedzi, by w końcu zacząć rozwijać to, co tłukło się po ścianach jej rozszalałych myśli. Po raz pierwszy od bardzo dawna poczuła tak wielką siłę do napisania czegoś, nad czym nigdy specjalnie się nie zastanawiała. Co jakiś czas zaglądała do notatek z wykładu, by poznać zdanie Alpina na poruszone w eseju kwestie. Musiała przyznać, że ów człowiek miał dziwne spojrzenie na naturę i motywy zdrady, co właściwie jej się podobało. Po godzinie pisania, udała się do kuchni, gdzie w idealnej ciszy zaparzyła sobie kawę i zrobiła dwa tosty. Kolejne trzy godziny zajęło jej poprawienie błędów i sformułowanie ostatecznego stanowiska. Zapisała obszerny dokument i całkowicie wykończona, położyła się na łóżku, przykrywając kołdrą. Nie mogła powiedzieć, że czuje się lepiej czy że powoli zapominała o swoim haniebnym zachowaniu i Lucianie, ale przelanie rozgoryczenia na papier, ukoił targające nią wyrzuty sumienia i wściekłość na samą siebie. Zaczynała godzić się z takim stanem rzeczy, poddając zbawiennej sile snu.

Obudził ją natarczywy dźwięk nadchodzącego połączenia. Początkowo zignorowała go, wciąż znajdując się na pograniczu jawy i snu, potem jednak, wraz ze wzrastającą głośnością, otworzyła oczy, przyglądając się mrokowi za oknem. Jej wzrok po chwili spoczął na niewielkim zegarze ściennym, którego dwie wskazówki w kształcie ołówków chyliły się ku trzeciej w nocy. Panika stopniowo zaczęła zalewać jej ciało, bowiem uważała, że telefon o tak później porze zawsze zwiastuje problemy. Wyszła więc spod kołdry na tyle szybko, na ile pozwalało jej odrętwiałe ciało, podchodząc do parapetu, na którym leżała jej komórka. Jedno imię, jeden przeszywający całe ciało ból i jeden guzik, który szybko pozbył się nadchodzącej katastrofy. Przez chwilę trzymała go w ręku, przyglądając się krótkiej informacji o nieodebranym połączeniu, próbując powstrzymać dreszcze, które nagle wstrząsnęły jej ciałem. Usiadła na fotelu, bujając się na nim miarowo w rytm wybijany przez serce. Gdyby choć na chwilę przestał istnieć w jej umyśle - pomyślała gorzko, przyciskając się do chłodnego materiału, którym obite było jej obecne siedzisko. Ale istniał, najzwyczajniej w świecie istniał i nawet wtedy, kiedy o nim nie myślała, starał się jej o tym przypomnieć. Koniecznie o trzeciej nad ranem. Jej uszu ponownie dobiegł dźwięk nowego smsa, jednak ponownie go zignorowała, natychmiast usuwając. Musiała wytrzymać to kilka dni; zatrzymać każdą wyrywającą się do niego komórkę ciała i po prostu czekać na cud. Niedługo weźmie ślub i wtedy stanie się tylko wspomnieniem nie do ruszenia. Otarła jedną łzę, która niespodziewanie pojawiła się na jej policzku. Minął ledwie dzień od odkrycia wszystkich jego kart, a więc miała prawo do okazywania z tego powodu słabości. Nie była z kamienia, a jej równowaga psychiczna została zachwiana w brutalny sposób. Musiała odreagować; udawanie, że ten romans nie miał miejsca, zapędziłby ją jedynie w kozi róg. Odetchnęła głośno, nagle odnajdując całkowicie racjonalne powody swojego zachowania. W dzień powinna zachowywać się normalnie - chodzić na uczelnię, spotykać z Nico w ich ulubionym pubie, potem biec do biblioteki i wracać do mieszkania przed osiemnastą. Dopiero w nocy, kiedy zamknie się w swoim pokoju może ronić łzy, rozpatrywać swoją małą tragedię i planować zemsty, których nigdy nie wprowadzi w życie. Znalazła to co początkowo było niemożliwe. Złoty środek na złamane serce, które już nigdy nie miało powrócić do pierwotnego stanu. Choć, w jej opinii, za wcześnie było, by deklarować wieczny celibat, to jednak wiedziała, że nigdy nikomu nie zaufa na tyle, by pozwolić mu dotknąć swojej duszy. Lucian ją złamał; skruszył skałę nie do ruszenia. Mógł być z siebie dumny, mógł napisać kolejny doktorat, posiłkując się swoimi obserwacjami z uwodzenia naiwnej studentki. Znowu na ekranie telefonu pojawiła się mała koperta z jego numerem. Jednak i tak trafiła do kosza. Tylko milczeniem mogła pokazać mu, co tak naprawdę czuje i przekazać najważniejszą informację: niech da jej, do cholery, święty spokój.

     Potem nastąpiła cisza. Przestał dzwonić i pisać smsy, a więc zrezygnował z usilnych prób wyjaśnienia jej, jak wielka zaszła tego dnia pomyłka. Podczas tych kilku dniu doprowadziła do porządku targające nią emocje, całkowicie oddając się uczelnianemu szaleństwu. Wracała do domu dopiero przed dwudziestą drugą, często obładowana książkami, które przeglądała do późnych godzin. Rano zazwyczaj budziła się grubo po dziewiątej, a więc nie miała czasu, by zatrzymać się i przypomnieć o swoim haniebnym zachowaniu. Jej myśli zostały uśpione, a wraz z nimi spalone nadzieje, które wydawały się wciąż boleśnie parzyć. Nicolas właściwie nic nie zauważył, co uznała za swój wielki sukces. Winę za swój stan zrzuciła na zmęczenie i ogólne osłabienie wywołane zaniedbaniem samej siebie w ostatnim czasie. Ku jej ogromnej radości chłopak był na tyle zapracowany, że jego obecność w mieszkaniu była znikoma. Odbierała go bardziej jako gościa niż współlokatora, bowiem widywali się dwa razy w tygodniu, a w naprawdę wyjątkowych sytuacjach aż cztery. Nie musiała więc nadmiernie udawać, albo, o zgrozo, wymyślać coraz to dziwniejszych wymówek. Kariera przyjaciela działała więc na jej korzyść. Im mniej czasu z nim spędzała, tym szanse, że nigdy nie dowie się o jej tajemnicy, wzrastały. Nie chciała stawiać go w tak niewygodnej pozycji. Laura była jego współpracownicą, prawdopodobnie praca nad wernisażem zbliżyła ich na tyle blisko, że Nico nie mógłby przejść obojętnie obok czegoś takiego. Wiedziała, że ją kocha, że jest jej bratem i jedyną zaufaną osobą w tym wynędzniałym mieście, jednak nie była w stanie postawić wszystkiego na szali i po prostu czekać na to, co przyniesie kolejny dzień. Za miesiąc zaczynały się wakacje i miała zamiar wyjechać na całe dwa miesiące. Dom rodzinny w Clermont nie wchodził w grę; mama od razu zauważyłaby, że stało się coś ważnego w jej życiu, a ojciec z kolei namawiałby ją do rozpoczęcia kariery prawniczej. Potrzebowała spokoju, jakieś mało istotnej pracy i czasu tylko dla siebie. Jedynym wyjściem była Cosme, jej o dziesięć lat starsza siostra, z którą nigdy nie miała dobrych relacji. Kiedy skończyła osiem lat Cos wyjechała do Kanady i tam zaczęła studia, potem poznała swojego męża i w końcu rok temu urodziła córkę. Nie znała jej dobrze, co zważywszy na łączące je więzy krwi było dziwne, ale też nigdy nie czuła się przez to źle czy choćby nawet niekomfortowo. Cosme miała swój zgoła inny świat. Została prawnikiem tak jak chciał tego ojciec, była stanowcza i zazwyczaj surowa w swojej ocenie. Wszyscy byli z niej dumni, opowiadali o niej, chwalili się nią pośród swoich znajomych, co czasami deprymowało i zniechęcało ją do starszej siostry. Teraz jednak miała szansę, by w końcu przekonać się do niej i po raz pierwszy poprosić o drobną przysługę. Cena nie była wygórowana, patrząc na to, jak wielki zamęt zrobiła w swoim życiu. Z telefonem planowała poczekać jeszcze kilka dni; może znajdzie lepsze rozwiązanie, albo ktoś zaproponuje jej fascynującą wyprawę dookoła świata. Los był nieprzewidywalny; nigdy nie spodziewała się tak płomiennego romansu, właściwie nigdy o tym nie myślała, a tu z dnia na dzień pojawił się Luc i podbił cały jej świat, a więc może teraz, dla odmiany, pojawi się ktoś, kto zabierze ją daleko stąd? Zaśmiała się z absurdalności własnych myśli. Nikt jej nie wyciągnie z tego bagna, dopóki ona sama sobie nie wybaczy.

        Przeczytała jeszcze raz trzymany w dłoniach esej. Jak na jej niewielką wiedzę z zakresu psychologii musiała przyznać, że brzmiał całkiem dobrze. Unikała profesjonalnych terminów, zastępując je bogatymi opisami i własnymi opiniami, co nadawało pracy wymiar być może zbyt osobisty, jednak jak najbardziej obiektywny. Weszła w końcu do windy, wciskając trójkę i czekając aż maszyna w końcu ruszy, a ona odda pracę Alpinowi wraz z całym ciężarem ciążącym jej na sercu. To było symboliczne pożegnanie; z znienawidzonym wykładem, z Lucianem i spalonymi marzeniami, z których nie zdawała sobie sprawy. To że miała względem niego jakieś plany wyszło na jaw w momencie, gdy odkryła prawdę, co okazało się być bardzo nieprzyjemnym doświadczeniem. Stanęła przed drzwiami gabinetu profesora, pukając dwa razy, a usłyszawszy wysoki, kobiecy głos zaskoczona weszła do środa, marszcząc nieznacznie brwi. W skórzanym fotelu Alpina, w którym zwykła go zawsze widywać podczas konsultacji, siedział teraz Luc a tuż nad nim pochylała się pani Donnais - sekretarka z drugiego piętra. Zamarła w pół kroku, patrząc ze strachem na mężczyznę, którego twarz ukazawszy na moment zdziwienie, po chwili stała się maską obojętności.
     - W czym mogę pomóc?
Mariette wzięła głęboki oddech, próbując skupić się tylko i wyłącznie na Donnais, wyrzucając z pamięci obraz Luciana. W tym momencie była studentką, nie mogła więc okazać choćby jednej emocji, która mogłaby któremukolwiek z nich zaszkodzić. Odchrząknęła, pozbywając się chrypki i z niewielkim uśmiechem na twarzy odpowiedziała:
     - Przyszłam do profesora Alpina w sprawie pracy zaliczeniowej.
     - Niestety nie ma go dzisiaj, może jednak pan Vernege w czymś pani pomoże.
     - Raczej nie, ale dziękuję - weszła w słowo szatynowi, wciąż uparcie starając się nie patrzeć na niego - Czy jutro profesor Alpin będzie na swoim dyżurze?
     - Myślę, że tak, ale proszę się jeszcze skontaktować.
Skinęła głową, unosząc kąciki ust, a gdy podziękowała i pożegnała się, wyszła szybko z gabinetu, ruszając w pośpiechu w stronę schodów awaryjnych.


     Czuła jak jej serce wyrywa się z piersi. Chciała tam wrócić, ale nie miała zielonego pojęcia po co. Nie widziała go ponad dwa tygodnie i wydawało jej się, że już nigdy nie poczuje tego dziwnego, przyjemnie bolesnego ucisku w klatce piersiowej. Zapomniała już jak przeszywające było jego spojrzenie i jak niezwykle przystojnie wyglądał w czarnej koszuli. Wciąż oddychała tak, jakby przebiegła w szaleńczym tempie ponad kilometr, a gdy w końcu znalazła się na zewnątrz, szybko odnalazła skrytą za gęstwiną jakiś krzewów ławkę i usiadła na niej. Dopiero wtedy zdała sobie sprawę, że cała drży a w jej oczach pojawiły się łzy. Była roztrzęsiona, a kumulujące się w niej od kilku dni emocje powoli wydostawały się na światło dzienne. Spojrzała na zegarek znajdujący się na lewym przegubie, stwierdzając, że ma tylko trzydzieści minut, by zebrać się w całość i zdążyć na pierwsze tego dnia zajęcia. Wyjęła z torby paczkę papierosów, którą zawsze nosiła przy sobie na wszelki wypadek, wyjmując z niej jedną sztukę. Nie była nałogowcem; po kilku latach nadmiernego palenia w końcu udało jej się ograniczyć ten nieprzyjemny nawyk do dwóch, czasami trzech papierosów tygodniowo i to tylko w sytuacji, gdy się stresowała lub czegoś bała.  Zaciągnęła się szybko duszącym dymem, co podrażniło odrobinę jej nieprzywykłe do tak łapczywego palenia gardło. Oparła głowę o ławkę, zsuwając się z niej nieznacznie, a gdy zamknęła oczy, widziała Luca siedzącego w skórzanym fotelu Alpina. Trudno było jej właściwie opisać, co wtedy poczuła. Zobaczenie go po tak długim okresie było dość osobliwym doznaniem. Na pierwszy plan wysuwał się strach, potem pojawiała się radość, którą bardzo szybko zastępowała złość i rozgoryczenie. Jednoznaczne określenie wszystkich reakcji jakie w niej zachodziło graniczyło z cudem. Zaczerpnęła świeżego powietrza, stabilizując swój rozszalały oddech. Z każdą sekundą jej ciało coraz bardziej się rozluźniało, wstrzymując drżenie wszystkich kończyn. 

8 komentarzy:

  1. Czytanie adieu w pracy jest dość niewygodne, bo na komórce kiepsko mi się czyta, a na laptopie... Wiem, że informatycy planują zainstalować nam szpiegów, więc nie pasuje za długo przesiadywać na blogach.
    Tutaj miałam wszystko w jednym kawałku i poszło szybciej. I teraz żałuję, że nie zaczekałam i nie przysiadłam spokojnie w domu, bo naprawdę urzekło mnie to opowiadanie, a właściwie fragment.
    Gdzieś po wernisażu przyszło mi na myśl, że Mariette cierpi na chorobę zwaną miłością. Aż dziw, że w zaledwie 3 rozdziałach zmieściłaś taką paletę uczuć i jakby nie patrzeć początek, rozwój i schyłek(?) znajomości z Lucianiem. Ona pewnie tego by sobie życzyła, a mnie naprawdę ciekawi, co on usiłował jej powiedzieć. Chciałabym się dowiedzieć, bo w tym fragmencie nie zdołałam go rozgryźć. Z jednej strony oni faktycznie mieli dość luźny układ, bez obietnic i snucia planów na przyszłość, ale zatajenie, że jest się zaręczonym od roku, to cios poniżej pasa, więc emocje Marie są całkowicie uzasadnione.
    Na dodatek Laura, z tą swoją dobrocią i wyrozumiałością. Drugi raz w bardzo krótkim czasie spotykam się z taką postawą dziewczyny w związku w stosunku do potencjalnej a tutaj nawet rzeczywistej rywalki, i ciągle mnie to zaskakuje.
    Mariette powinna rzucić mu w twarzą swoim esejem, jestem ciekawa, jakby zareagował. Powtarzam się, ale autentycznie wszystkiego jestem w tej historii ciekawa. Sam motyw z wplątaniem w to psychologii był mistrzowski. Chciałabym, żebyś kontynuowała, napisałaś, że ta historia ciągle w Tobie siedzie i mam nadzieję, że doczeka się dalszego ciągu.
    Przepraszam, że komentarz taki chaotyczny, ale jak pisałam, jestem w pracy, a zależało mi, żeby coś nadrobić i skomentować, bo wczoraj planowałam, że zasiądę popołudniu, później nadeszła burza i plany wzięły w łeb.
    Pozdrawiam serdecznie :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Ej, ja chcę wiedzieć, co dalej. Jesteś boska, ja...nie wiem, co napisać. Twoje opowiadania zawsze mają takie mocne uczucia, które normalnie miażdżą. Wiedziała, co poczytać sobie na noc, no wiedziałam. Ogólnie zacznę od tematyki, bo lubię taką. Wykładowca, dokładnie doktorant, a dokładniej LUCIEN. Piękne imię, cudowne! :D Od razu się zakochałam. Psychologia społeczna, bleee, miałam ją maglowaną cały rok. Wolałam ogólną i kliniczną. Chociaż nie powiem, niektóre eksperymenty w społecznej były nawet interesujące, ale i tak wiało sandałem. :D Tutaj aż mi się spodobało jak to użyłaś :D Chociaż taka tematyka to raczej inna psychologia, ale też taka w społeczeństwie, bardziej rozwojowa? A dupka, i tak wyszło Ci pięknie. Do tego nasza Mariette, która straciła głowę i chyba samą siebie, bo nie może nawet w lustro spojrzeć, żeby nie płakać nad tym jak zrąbała swoją moralność. No, też bym źle się czuła, kiedy okazało się, że facet ma narzeczoną i w ogóle, to boli. Szkoda mi Laury, bo jest taka nieświadoma w tym wszystkim. To powinno się zakończyć...między Mariette i Lucienem...a on zaś coś chce. Ciekawi mnie, co by było dalej. Pomyślisz coś? Proszu ja Ciebie. ;)
    Wracaj z weną na adieu i pozdrawiam mocno! <3

    OdpowiedzUsuń
  3. Kurde, no wiesz,musisz to kontynuować... Już teraz wzbudziło we mnie tyyyyle emocji! nie spodziewałam się,że Luciendlaltego jest tak mało rozmowny,bo działa na dwa fronty.Myśle,że sam nie wiedział,czego chce,ale że zależy mu na młodej studentce.bardzo bym się wkurzyła,jakbyuznał ten romans za jakiś psychologiczny... eksperyment,ale wątpię. Choć trochę mi brakuje samego opisu jego jako faceta,oprócz tego,że jest przystojny i inteligentny. za to opis uczuć dziewcyzny oddajesz jak zwykle wzruszająco,przejmująco do szpiku kosći i tak niesamowicie prawdziwie...podoba misię,że przeplatasz to wszystko ze sztuką i że jest tutaj prawdziwa przyjaźń damsko-męska.Mam nadzieję,że będziesz to kontynuować.Zapraszam na odnalezcprzeznaczenie.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Hej, mam nadzieje,ze szykujesz jakas kolejna miniaturkę, hm? Zapraszam na nowosc na zapiski-condawiramurs i zycze duzo weny i radosnych cwil w nadchodzący, roku oraz wystrzałowego sylwestra ;)

      Usuń
    2. szykuję 3 częściowe, pełne opowiadanie :) Mam nadzieję, że w przyszłym tygodniu opublikuję pierwszą część.

      Usuń
  4. Zaczęłam czytać wczoraj rano i aż tak mnie wciągnęło, że nie zauważyłam, że powinnam dawno wyjść z domu. Doczytałam i dopiero wtedy ruszyłam się z miejsca. Całe szczęście, że tramwaj, którym się najczęściej przemieszczam jeździ dość często, więc za bardzo się nie spóźniłam do szkoły, ale i tak ta moja nieodparta chęć dokończenia tego fragmentu okazała się niebywale silna i odrobinę zgubna. Oczywiście nie piszę tego ot tak sobie, chcę tylko zilustrować, jak bardzo to, co piszesz może wciągnąć i sprawić, że osoba (która nie cierpi się spóźniać i nigdy nie przegapia momentu, gdy powinna wyjść, żeby być na miejscu przed czasem i nie stresować się czy też się spóźni, czy też nie), nagle nie będzie w stanie oderwać się od czegoś i zignoruje świat rzeczywisty. Nigdy nie przestaniesz zadziwiać mnie ogromem emocji, które umieszczasz w każdym, nawet najkrótszym fragmencie. Te emocje są dosłownie wszędzie. W kwestiach wypowiadanych przez bohaterów, w ich myślach, gestach, gdzieś między każdym wersem. Mariette wpakowała się w dość nieciekawą sytuację, bo chociaż sama pewnie określiłaby to zupełnie inaczej, to jednak fakt jest taki, że ulokowała swoje uczucia w mężczyźnie związanym z kimś zupełnie innym, na dodatek nieobcym i niezwykle sympatycznym. W efekcie próbuje zachować się rozsądnie, ale nawet zwykłe spotkanie z nim wyzwala kolejną lawinę uczuć, które ją tłamszą. Jak ty lubisz męczyć tych swoich bohaterów ;) Co do Luciena (piękne imię), bardzo mnie on sam zastanawia. Ciężko jest mi stwierdzić po tym fragmencie, co dokładnie nim kierowało. Czy rzeczywiście z jego strony wszystko wyglądało tak, jak to wykrzyczała mu w twarz Marie? Może tak, a może nie. Pewnie w którymś momencie wreszcie wyszłyby na jaw jego motywy czy też intencje, ale być może za późno, żeby móc cokolwiek zmienić. Mam nadzieję, że będziesz pisać dalej i kontynuować :) Trzymam kciuki zarówno za to opowiadanie, jak i za adieu. Pozdrawiam <3

    OdpowiedzUsuń
  5. Wyczekujemy, kiedy coś się tutaj pojawi?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. myślę, że w czwartekopublikuję pierwszą część z mojego trzy częściowego projektu.

      Usuń