Tym postem probuję odkupić swoje winy za tak długą przerwę w adieu. Ostatnio nie jestem w formie, a nawet jeżeli coś zaczyna kreować się w mojej głowie, to nie mam minuty, by usiąść i to zapisać. Jedyną formą postępu jest to, że patrzę na to opowiadanie coraz przychylniej. Odchodząc jednak od mojego głównego projektu, chcę wam zaprezentować moje nie pierwszej młodości dzieło. O ile pamięć mnie nie myli zaczęłam to pisać w ubiegłym roku w marcu, a więc już od półtora roku dopisuję sobie tu od czasu do czasu po kilka zdań, wyżywając się poniekąd emocjonalnie. Jak zauważyliście bądź zauważycie to dość długi fragment, prawdopodobnie zawiera około trzech rozdziałów i prolog. Nie dzielę tego jednak, bowiem nie widzę w tym większego sensu. Samą długością tego czegoś staram się też chyba zrekompensować swoje milczenie. Szczerze mówiąc, po raz pierwszy publikuję tu coś czego przyszłość nie jest mi dobrze znana; zbyt często wracam do tego opowiadania i sama nie jestem pogodzona z jego jakimkolwiek porzuceniem. Być może kiedy skończę adieu zastanowię się nad dalszymi wydarzeniami i dopiszę kolejne dwadzieścia stron. Co do samego tytułu (shrink away from you) jest to gra słów: shrink oznacza terapeutę/psychologa zaś shrink away from you uciec od ciebie. Tak czy inaczej życzę wytrwałości w czytaniu (jeżeli ktoś się za to w ogóle zabierze) i pozdrawiam!
//
Sala wypełniona była
znudzonymi, niemal zasypiającymi na niewygodnym oparciu, studentami Na palcach
u rąk zliczyć mogła osoby, które skrzętnie skrobały w swoich nędznych kajetach
szczegółowe notatki. Czasami ktoś wyrwał się z głupim, nijak mającym się do
całości pytaniem. Wprowadzenie do psychologii społecznej nie należało do jej
ulubionych zajęć. Trafiła tu przypadkiem i przypadkowo też chciała zdać
egzamin. Choć minęło już niemal półtora miesiąca, nadal czuła wściekłość, gdy
okazało się, że zabrakło miejsc na te najciekawsze wykłady. Musiała coś wybrać,
a oprócz chemii dla humanistów, ewolucji oporu, filozofii fizyki i tego
nieszczęsnego wprowadzenia nic nie było. Z uporem maniaka przez dwa tygodnie aż
do zakończenia rejestracji siedziała przed komputerem, licząc, że zwolni się
miejsce na jakiś interesujących zajęciach. W końcu, z ogromnym żalem, wcisnęła
na mały, zielony koszyk przy psychologii i zmęczona poszła spać.
Siedząc w czwartym rzędzie
i rozwiązując krzyżówkę, nie zwracała uwagi na profesora Alpina, który usilnie
starał się zwrócić ich uwagę na istotne zmiany w postawach jawnych i utajonych.
Raz po raz wciskał czerwony guziczek na swoim białym pilocie, a barwne slajdy
pojawiały sie na ogromnej tablicy. Jego blada, pomarszczona twarz jaśniała
nieznacznie, a uśmiech paryskiego żigolaka nie schodził z suchych, ledwie
widocznych ust.
- Wszystko oczywiście
zależy od ilości zasobów poznawczych.
Podniosła głowę zaintrygowana nagłą zmianę w głosie wykładowcy.
Zazwyczaj ten ton wskazywał na koniec zajęć, a to z kolei było najlepszą
informacją, jaką mogła usłyszeć tego dnia. Jej wzrok szybko skierował się w
stronę wyświetlacza komórki, który wskazywał na 15:45. Jej usta wykrzywiły się
w grymasie niezadowolenia. Była niemal pewna, że Alp - jak go nazywano pośród
braci studenckiej - nie byłby w stanie pogwałcić prawa studenta do półtoragodzinnego
wykładu. Spojrzała na siedzącą obok niej dziewczynę, której wyraz twarzy
wskazywał na to, iż odczuwa dokładnie to samo co Mariette. Zrezygnowane posłały
sobie słabe uśmiechy, na nowo powracając do rozwiązywania krzyżówek.
- Na dziś to koniec -
usłyszały w końcu, a gdy nagle na sali podniosły się głosy i studenci zaczęli
wychodzić na schody, Alpin roześmiał się głośno - to koniec z postawami, ale
nie z psychologią. Dzisiaj mój ster przejmie Lucian Vernege - mój doktorant.
Pisze on pracę na temat neurobiologicznych dowodów na istnienie nieświadomych
emocji. Chciałby porozmawiać, poprowadzić coś w rodzaju konwersacji z grupą
osób, które nie posiadają ogromnej wiedzy z zakresu psychologii - tu zaśmiał
się głośno, a jego twarz przez moment wyglądała jak dorodny, psujący się
ziemniak. Po chwili przeprosił wszystkich, wyjaśniając, że nie miał nic złego
na myśli i przeszedł do dalszej części swojej ekspresyjnej wypowiedzi. Niecałe
dwie minuty później z krzesła w pierwszym rzędzie wstał wysoki, dobrze ubrany
chłopak. Wyglądał na dwadzieścia sześć a może i siedem lat. Miał ciemne, lekko
potargane włosy i krzywy aczkolwiek przyjemny uśmiech. W dłoni trzymał skórzaną
teczkę i plik żółtych kartek. W sposobie jego bycia widziała coś, co
przypominało jej Alpina. Ta sama pewność siebie, uwielbienie do niebieskich
kolorów i teczka z brązowej, lakierowanej skóry. Trafił swój na swego - pomyślała gorzko, unosząc kąciki ust w
kpiącym półuśmiechu. Za trzydzieści lat ten porządnie wyglądający doktorant
będzie pewnie tak samo nudnym, nie wnoszącym nic w życie studentów profesorem
ubranym w niebieską marynarkę i przetarte dżinsy, a zamiast bujnej, brązowej
czupryny zostanie mu niewielki, szary wianuszek włosów okalający pokaźnych
rozmiarów łysinę. Kiedy w sali rozbrzmiał niski, męski głos, kompletnie
różniący się od tego, który miała przyjemność słyszeć jeszcze chwilę temu,
przestała drwić. Po raz pierwszy od bardzo dawna postanowiła wsłuchać się w to,
co będzie mówił ktoś związany bezpośrednio z psychologią. Nie liczyła na
fajerwerki czy choćby nawet poczucie odrobiny uwielbienia dla tej wspaniałej
nauki. Chciała tylko sprawdzić, czy ktoś niewiele starzy od niej może wierzyć w
te wszystkie brednie, jakie wpajali ludziom w tysiącach durnych gabinetów. Z
drugiej zaś strony sam temat wydawał się być niezwykle interesujący. W pamięci
miała wciąż słowa Nicolasa i Jolie o ukrywanych, nieświadomych uczuciach, które
prowadzą do chorób psychicznych. Ich pełen życia wywód miał jej uświadomić, że
nie może wciąż ukrywać gorącego uczucia do chłopaka, którego imienia już nie
pamiętała. Mieli wtedy po szesnaście lat i chyba wtedy rozpoczęła walkę z
psychobełkotem. Na nowo skupiła swoje spojrzenie na centralnej części sali, a
jej uszu ponownie dobiegł głos młodego Alpina.
- Może na dobry początek
zadam bardzo głupie pytanie, niemniej jednak bardzo istotne dla dalszej części
tych zajęć: czym są ukryte emocje i czy juz kiedyś spotkaliście się z tym
terminem?
Jego słowa rozpłynęły się w głuchej ciszy, jaka zapanowała w auli.
Patrząc na to zjawisko zdała sobie sprawę, że ludzie nigdy się nie zmienią i
nawet kiedy mają po dwadzieścia parę lat są w stanie zakopać się pod ziemię,
gdy wykładowca zadaje, choćby i nawet tak banalne, pytanie. Kąciki ust Luciana
uniosły się w uśmiechu, a jego spojrzenie niespodziewanie spoczęło na Mariette.
- Może pani?
Wzruszyła ramionami na znak zgody. W końcu nic nie traciła, a może
wypowiedziane przez nią słowa trafią do jego wspaniałej pracy? Któż wie, w jaki
sposób zacznie się swoją karierę.
- Przynajmniej moim zdaniem
są to emocje, które odczuwamy nie zdając sobie z tego sprawy. Nasz mózg chcąc
zatuszować dane zjawisko, ukrywa to, co teraz czujemy. W efekcie są to, tak jak
w nazwie pana pracy, emocje nieświadome.
- Tak, właściwie ma pani
rację, dziękuję.
Jego kolejne pytania nie znajdowały odpowiedzi wśród licznie
zgromadzonych studentów. Wszyscy, choć w jakiś nadnaturalny sposób
zainteresowani nowym obiektem stojącym przy pulpicie, wydawali się złożyć
przysięgę milczenia. Usilne próby nakłonienia kogokolwiek do wyrażenia swojej
opinii, kończyły się fiaskiem.
- I czy to ma jakieś
znaczenie? - zapytała w końcu, nie będąc w stanie wytrzymać panującej wokół martwoty
i wciąż narastających pytań z jego strony, na które, o ironio, nie miał zamiaru
udzielać odpowiedzi. Objął taktykę, której nie powstydziłby się sam Alpin. Jak
przystało na szanującego się psychologa chciał doprowadzić swoich, bądź co
bądź, studentów do momentu, kiedy ciekawość weźmie górę nad nieśmiałością i
poproszą o wyjaśnienie wypowiedzianych przez niego słów. Było to sprytne,
jednak nie na tyle, by wzbudzić w Mariette choćby odrobinę podziwu. Miała dziś
okropny dzień, a ten facet zaczynał ją drażnić.
- Dla państwa? Oczywiście,
że nie. Byliście jedyną grupą, która nie studiuje psychologii, a jedynie
przychodzi tu, bo musiała wybrać jakiś dodatkowy wykład. Moja praca obejmuje
wszystkich; zaznajomionych z pojęciami typowo psychologicznymi i kompletnych
laików.
Ton jego głosu był rzeczowy a spojrzenie nieprzeniknione. Odnosiła
wrażenie, że cała ta sytuacja nieco go bawi. Uśmiechnął się nieznacznie,
chowając do teczki trzymane dotychczas w dłoni kartki. Ku uciesze większej
części zgromadzonych osób, dał za wygraną i po dwudziestu minutach walki
postanowił zakończyć swoje pasjonujące zajęcia. Minutę później sala
opustoszała. Jedynymi osobami, które wciąż się w niej znajdowały była Mariette,
Lucian i dwóch chłopaków, siedzących podczas wykładu na samym końcu. Kiedy
dziewczyna zbliżała się do wyjścia, Vernege podszedł do niej z nieodgadnionym
wyrazem twarzy. Z jeden strony odnosiła wrażenie, że się do niej nieznacznie
uśmiecha, z drugiej zaś, że ma z nią jakiś skomplikowany problem.
- Twoja grupa aż tak bardzo
nienawidzi psychologii?
- Tak, ze mną na czele.
Zaśmiał się bez cienia złości, co niejako sprawiło, że poczuła do
niego odrobinę sympatii. Z bliska wydawał się jeszcze bardziej przystojny i
młodszy. Miał jasne, chyba szare oczy i szczery, promienny uśmiech. Właściwie
nie wyglądał na doktoranta, czy też osobę, z którą przed chwilą miała zajęcia.
Był zrelaksowany i uspokajająco opanowany. Nie mogła odeprzeć wrażenia, że
emanuje od niego ogrom pozytywnej energii.
- Może masz czas na kawę?
Albo herbatę jeśli wolisz. Może dowiem się, dlaczego ludzie nie znoszą
psychologów.
Nie miała zielonego pojęcia,
dlaczego to zrobiła. Był przystojny, może nawet w sposób wykraczający poza jej
standardy. Dodatkowo na jego korzyść przemawiała ponadprzeciętna inteligencja
i, jak zdołała wywnioskować, całkiem niezłe poczucie humoru. Ale nie był kimś,
z kim chciała iść na miasto i wypić zwykłą kawę. Przez kilka sekund patrzyła na
niego kompletnie zbita z tropu, a potem wypaliła to krótkie, bardzo znaczące
dla rozwoju ich późniejszej znajomości słowo:
- Tak.
W jej życiu brakowało
szaleństwa; obłędu, któremu mogła się poddać i przez tych kilka wzniosłych
chwil udawać, że jest w innym wymiarze. Nigdy nikogo nie kochała na tyle, by
zatracić się bezgranicznie w ulotności chwil czy zapomnieć o prozie życia.
Nigdy nie przeżyła amerykańskiego snu z litrami alkoholu w tle i setką
wypalonych papierosów. Nigdy nie obudziła sie w łóżku z kimś kogo przelotnie
poznała w klubie albo na jakiejś chorej domówce. Jej życie w świetle
współczesnych realiów po prostu nie istniało; do dnia, w którym poznała jego.
Umówili się raz na kawę w pobliskiej kafejce, gdzie podawali wodę z kofeiną i
stare, zakalcowate ciastka. Porozmawiali chwilę o studiach, psychologii i o
beznadziejności tego miejsca. Na koniec zaproponował jej spotkanie w nowo
otwartym pubie w centrum miasta. Zgodziła się, choć nie miała ochoty na
włóczenie się po cuchnących wódką i piwem miejscach, gdzie więcej było
alkoholików aniżeli w przydrożnym monopolowym. Ich późniejsza znajomość
przerodziła się niespodziewanie w coś więcej. Jej ciałem wstrząsnęły spazmy
niepohamowanego pożądania, które wydawało się płonąć głęboko w jej duszy.
Z zakamarków jej umysłu wydobyły się uczucia, o które nigdy nie podejrzewałaby kogoś takiego jak ona. Chciała go tu i teraz. Z dziewczyny nie budzącej się w obcym łóżku w przeciągu bardzo krótkiego czasu stała się dziewczyną budzącą się u boku faceta, którego prawie nie znała. Nie rozmawiali ze sobą zbyt wiele, a jeżeli próbowali, bardzo szybko kończyło się to w jego salonie pomiędzy porozrzucanymi poduszkami a wymiętymi ciuchami. Łączyła ich ta dziwna więź, której nie była w stanie racjonalnie wytłumaczyć, a która sprawiała, że jej życie na pewien czas zmieniło się w szaleńczą walkę o własne szczęście. Choć co do tego też nie miała pewności. Było jej dobrze; wręcz wspaniale w tym chorym, wciąż obcym układzie. Nie wiedziała o nim nic, albo prawie nic, ale odczuwała trudne do opisania pożądanie, które raz się w niej rozpaliwszy nie chciało zgasnąć. Nikt o nich nie wiedział, nawet Nico, który zajęty swoim wernisażem wydawał sie nie zwracać uwagi na jej wieczorne zniknięcia czy tymczasowe rozkojarzenia. To była jej chwila, ich chwila, której nie znała końca, ale pragnęła by trwała dłużej niż jej dotychczasowe chwile radości.
Z zakamarków jej umysłu wydobyły się uczucia, o które nigdy nie podejrzewałaby kogoś takiego jak ona. Chciała go tu i teraz. Z dziewczyny nie budzącej się w obcym łóżku w przeciągu bardzo krótkiego czasu stała się dziewczyną budzącą się u boku faceta, którego prawie nie znała. Nie rozmawiali ze sobą zbyt wiele, a jeżeli próbowali, bardzo szybko kończyło się to w jego salonie pomiędzy porozrzucanymi poduszkami a wymiętymi ciuchami. Łączyła ich ta dziwna więź, której nie była w stanie racjonalnie wytłumaczyć, a która sprawiała, że jej życie na pewien czas zmieniło się w szaleńczą walkę o własne szczęście. Choć co do tego też nie miała pewności. Było jej dobrze; wręcz wspaniale w tym chorym, wciąż obcym układzie. Nie wiedziała o nim nic, albo prawie nic, ale odczuwała trudne do opisania pożądanie, które raz się w niej rozpaliwszy nie chciało zgasnąć. Nikt o nich nie wiedział, nawet Nico, który zajęty swoim wernisażem wydawał sie nie zwracać uwagi na jej wieczorne zniknięcia czy tymczasowe rozkojarzenia. To była jej chwila, ich chwila, której nie znała końca, ale pragnęła by trwała dłużej niż jej dotychczasowe chwile radości.
Otworzyła oczy, a
przebijające się przez mleczne zasłony promienie porannego słońca oślepiły ją
na krótką chwilę. Przymrużyła powieki, przyzwyczajając się powoli do rażącego
światła. Rozejrzała się po swoim pokoju, zastanawiając się, kiedy ostatnio
miała wystarczająco dużo czasu, by swobodnie przyjrzeć się pomieszczeniu, w
którym spędza większość swojego czasu albo spędzała. Przetarła twarz, zdjęła z
odrętwiałego ciała kołdrę, a kiedy w końcu postawiła stopy na chłodnej podłodze
zdała sobie sprawę, że to jej pierwszy prawdziwie wolny dzień od jakiś dwóch
miesięcy. Lucian i studia zajmowały większość jej czasu i, o ile nie miała nic
przeciwko temu drugiemu, tak ta pierwsza, ciągle nierozwiązana sprawa,
wzbudziła w jej skrajne uczucia. Nie widziała go od tygodnia. On zajmował się
swoim doktoratem, a ona w końcu musiała się wziąć za naukę do zbliżających się
w zastraszającym tempie egzaminów. Potrzebowała jakiegoś odpoczynku od niego,
od narastających między nimi niepewności i pytań. Z jednej strony nie chciała z
nim kontaktu psychicznego, z drugiej zaś ten fizyczny nie wydawał sie być w
pewnym momencie wystarczający. Miała mętlik; nie znała go, nie wiedziała o nim
nic ponadto, że robi doktorat z psychologii, ma dwadzieścia osiem lat i mieszka
w mieszkaniu kupionym mu przez rodziców, gdy zrobił magisterkę. To była
wystarczająca wiedza, by wskoczyć mu do łóżka i robić rzeczy, które niegdyś
wydawały się dla niej niemożliwe. Wzięła głęboki oddech, wierząc, że ten detoks
doprowadzi do porządku jej niezaspokojone hormony i zmęczony umysł. Weszła do
kuchni, gdzie przy stole siedział Nico. Ubrany w czarną koszulkę i przetarte,
jasne dżinsy czytał wczorajszą gazetę, pijąc kawę.
- Już na nogach? -
Zapytała, wlewając do kubka zaparzoną herbatę i nakładając sobie na talerz
zrobioną przez chłopaka jajecznicę.
- Za godzinę jestem
umówiony z Laurą w Garażu. Dzisiaj
nasz wielki dzień - uśmiechnął sie do niej, pokazując rząd białych, równych
zębów.
- Jakże bym mogła
zapomnieć, w końcu nikt nie wspominał o tym przez ostatnie trzy miesiące -
mruknęła, siadając naprzeciwko niego i wydzierając mu z rąk brukowiec. - A
kiedy wróciła Laura?
- Dwa dni temu i ciągle
siedzi w pracowni. Ostatnie dwa miesiące załatwiała nam kontrakty w Paryżu. Jak
dobrze pójdzie tam też będziemy mieć swoje niewielkie wystawy. Musisz ją
poznać, jest naprawdę świetna.
- I zajęta - zaśmiała się,
za co spotkało ją mordercze spojrzenie Nicolasa. - Ale to tylko jedna z twoich
uniwersyteckich koleżanek. Wszyscy o tym wiemy, Nico. Zastanawiające, że nie
jesteś gejem. Otaczasz się wspaniałymi kobietami i żadna nie jest tobą
zainteresowana w ten sposób.
Wstając od stołu posłał jej znużony, pełny irytacji uśmiech.
- Bądź o szesnastej, chcę
żebyś zobaczyła swoje piękne zdjęcia pierwsza.
- Byłoby trudno, żeby
wyglądały źle.
Zaśmiał się głośno, a chwilę później zamknął za sobą drzwi. Mieszkanie
na nowo opustoszało, a setki nowych myśli zaczęło bombardować jej umysł. Czy
naprawdę aż tak bardzo za nim tęskniła? Będąc u jego boku nigdy nie
zastanawiała się, czy to co robią ma większy sens. Liczyła się tylko chwila,
ulotna, nie mająca żadnego znaczenia chwila. Zdała sobie sprawę, że lubi leżeć przytulona
do jego ciała, czuć bicie jego serca, zapach i wsłuchiwać się w wypowiadane
przez niego słowa. Dopiła resztkę herbaty, włożyła do zlewu brudny kubek i
przeszła do niewielkiego salonu, gdzie na jednej z półek leżał jej telefon.
Przez myśl przeszło jej, że zadzwoni do niego i zapyta jak pisanie pracy, i czy
może ma jakieś plany na najbliższe dni. Nie odebrał. Wzruszyła ramionami w
geście kompletnej bezradności, by w końcu wstać z kanapy i w coś się ubrać.
Musiała dziś przerobić co najmniej dwadzieścia stron materiałów na zbliżający
się egzamin, ubrać na wernisaż Nicolasa i udawać, że nic się nie stało i wcale
nie liczyła na to, że odbierze ten pieprzony telefon. Czuła się udręczona;
zmęczona ciągłą walką swoich zmiennych uczuć. Bywały godziny, kiedy go nie
potrzebowała, kiedy czuła do ich relacji zwykłą niechęć. Trzymała wtedy w ręku
telefon z zamiarem zadzwonienia do niego i zakończenia ich schadzek. Potem
odkładała go szybko, zdając sobie sprawę, że nie jest jeszcze gotowa na
ostateczne pożegnanie. Zrezygnowana zdjęła z szafki zniszczoną książkę z
wstępem do literatury współczesnej, zatracając się na kilka godzin w kompletnie
nudnym, nie mającym czasami większego sensu ogromie wiedzy.
Wyjęła z szafy zakupioną
specjalnie na ta okazję długą, zwiewną, kobaltową spódnicę, chwilę później
dołożyła do niej białą, gładką bluzkę i skórzaną kurtkę, którą zakładała
jedynie na ważniejsze wyjście lub gdy chciała komuś zaimponować swoim drogim,
eleganckim ciuchem. Szybko ubrała się, a potem z półki w korytarzu wyjęła cieliste
szpilki. Przeczesała na koniec palcami swoje misternie ułożone włosy i ruszyła
do wyjścia.
Wystawa Nicolasa
należała do najważniejszych wydarzeń w jego życiu. Odkąd tylko pamiętała zawsze
mówił o tym, jak bardzo chciałby pokazać swoje obrazy szerszej publiczności i
jak wiele znaczyłby dla niego autorski wernisaż. Kiedy podczas jakiejś imprezy
uczelnianej poznał Laurę jego marzenia zaczęły nagle nabierać realnych
kształtów. Była od nich zaledwie dwa lata starsza, ale dzięki słynnej siostrze
- również malarce - otwierały się przed nimi dziesiątki drzwi. Szybko znaleźli
idealne miejsce na pokazanie swoich prac, a Laura razem ze swoim rodzeństwem
poleciała do Paryża, gdzie zorganizowała kilka dodatkowych wystaw w paryskich
kuluarach. Szczęście jej przyjaciela wprowadzało ją w spokojny, stabilny rytm,
który normował jej egzystencję i sprawiał, że czuła się o wiele lepiej.
Problemy związane z jej życiem pojawiły się później i bezpowrotnie odebrały jej
tą oczyszczającą samokontrolę.
Godzinę później stała w ogromnym holu,
przyglądając się swojemu zdjęciu. Uśmiechała się do aparatu, eksponując swoje
idealnie proste i białe zęby. Przez myśl przeszło jej, że opłacało się męczyć z
toną żelastwa we wnętrzu swoich ust. Zaraz obok jej portretu wisiało ich
ogromne zdjęcie. Nicolas z trzydniowym zarostem wyglądał oszałamiająco, jego
włosy ułożone w specjalnym nieładzie wraz z lekko zmrużonymi oczami nadawały mu
iście tajemniczy charakter. Mariette przytulała się do niego, śmiejąc się
prosto w obiektyw. Wyglądali tu na beztroską parę przyjaciół, którzy po wypiciu
zbyt dużej ilości alkoholu, postanowili zabawić się przed aparatem. Kolejne
fotografie przedstawiały ją w dziesiątkach różnych sytuacji; kiedy była zła,
zachwycona, bliska płaczu czy też zamyślona. Na przeciwległych ścianach wisiały
jeszcze ich dwa zdjęcia, potem odnajdywała twarze ich wspólnych znajomych i
ludzi z jego roku. Pomiędzy tym wszystkim stały zmyślne rzeźby Laury, a tuż
przy oknie głównym powiesili pejzaże, które wykonał podczas swojej krótkiej
podróży do Finlandii. Kątem oka ujrzała jeszcze kilka dzieł abstrakcyjnych i portrety.
Pod ścianą, przy wejściu do pomieszczenia, stał niewielki bar, gdzie jakiś
chłopak - którego zresztą już gdzieś widziała - nalewał różnego typu alkohole.
Spojrzała na zegarek - za dwadzieścia minut mieli napływać zaproszeni goście, a
ona zdołała juz obejrzeć większość dzieł. Szybko odszukała przyjaciela,
machając mu z daleka i posyłając promienny uśmiech.
- To wygląda oszałamiająco!
- rzuciła, gdy tylko znalazła sie u jego boku - Laury jeszcze nie ma?
- Poszła przebrać się do
domu i spotkać z narzeczonym.
Kiwnęła głową na znak zrozumienia, jeszcze raz przeczesując wzrokiem
ogromne pomieszczenie.
- Jesteś dumny, co?
Zaśmiał się, posyłając jej powłóczyste spojrzenie. Z przyjemnością
stwierdziła, że Nico jest szczęśliwy jak jeszcze nigdy dotąd.
- Dobra robota - zaśmiała się, klepiąc go z wątłą siłą w
ramię. Chłopak przytulił ją, a gdy Mariette rozbawiona wsparła podbródek na
jego ramieniu, ujrzała na końcu sali kogoś, kogo nie powinna tu ujrzeć.
Zdezorientowana odsunęła się od chłopaka, wykręcając w stronę właśnie przybyłej
pary.
- To chłopak Laury? -
zapytała cicho, a całe powietrze jakby z niej uszło.
- Tak, to Lucian. Robi
chyba doktorat z psychologii czy coś.
Zaschło jej w gardle. Czuła jak całe jej ciało zaczyna spazmatycznie
drgać, a jej serce bije w przyśpieszonym tempie. Wściekłość rozlała się w jej
żyłach, nie pozwalając dłużej patrzeć w ich kierunku.
- Wyjdę na chwilę do
łazienki, dobra?
Chłopak skinął głową, na co posłała mu krótki, wymuszony uśmiech, by
po chwili wyjść z pomieszczenia, gdzie właśnie przebywał jej kochanek wraz ze
swoją narzeczoną.
Nicolas wraz ze swoją nową
znajomą i jej narzeczonym zginęli w tłumie gości, co okazało sie być bardzo
sprzyjające. Usiadła przy barze, uśmiechając się nader życzliwie do chłopaka
stojącego za nim. Wciąż nie opuszczało ją przeczucie, że gdzieś już go
widziała, przypatrzyła mu się ponownie, znowu unosząc kąciki ust.
- Martini z lodem -
powiedziała, a gdy chłopak wyjmował spod baru kieliszek, postanowiła zapytać
go, czy gdzieś sie już nie widzieli. Zaśmiał się.
- Chodzimy razem na wykład
z psychologii - odparł - kilka razy siedzieliśmy obok siebie, ale bardziej
byłaś zainteresowana krzyżówkami niż otaczającymi cię ludźmi czy Alpinem.
Roześmiała się, biorąc do ręki podany jej alkohol.
- Jest tu chyba ten jego
doktorancik - dodał, przyglądając się jak wypija wszystko kilkoma szybkimi
łykami.
- Widziałam, możesz
jeszcze mi dolać?
Chłopak skinął głową, ponownie ściągając z półki za nim butelkę
Martini.
- A co tu właściwie
robisz?
- Pracuje w pubie, z którego
skorzystali Nicolas i Laura. Poznałem ich kiedyś na jakiejś imprezie, moja
dziewczyna też tam studiuje i zaproponowałem im usługi mojego szefa.
Potem rozmawiali o studiach, talencie jej przyjaciela i ich wspólnych
zdjęciach. Przez chwilę śmiała się z teorii chłopaka, że jest dziewczyną Nico.
Po trzech wypitych kieliszkach Martini poprosiła o pięćdziesiątkę zwykłej
czystej wódki. Zdawała sobie sprawę, że w którymś momencie będzie musiała skonfrontować się ze
swoim kochankiem i jego przyszłą żoną, a to z kolei sprawiało, że miała ochotę
upić się i zapomnieć o beznadziejnym położeniu w jakim się znalazła. Po
godzinie wstała od baru, lekko chwiejąc się na nogach. Chłopak, który jak sie
okazało miał na imię Dave zapytał, czy nie potrzebuje pomocy, ta jednak
uśmiechnęła się, zapewniając o swoim dobrym stanie. Zdążyła zaledwie odejść
kilka metrów, gdy usłyszała głos Nicolasa. Wykręciła się w jego kierunku,
machając w jego stronę z szerokim
uśmiechem na swojej twarzy.
- Hej, gdzie byłaś?
Chciałem ci przedstawić Laurę i Luca.
Laura była niewysoką brunetką o szarych, głębokich oczach i pełnych,
kształtnych ustach. Była ubrana w lekką, zwiewną sukienkę i rzemykowe sandały.
Jej długie, proste i co najważniejsze piękne włosy opadały kaskadą na nagie
plecy lśniąc w blasku zawieszonych lamp. Miała pogodny wyraz twarzy i sprawiała
wrażenie kogoś nadzwyczaj sympatycznego i wrażliwego. Podała jej szybko rękę,
przedstawiając się. Lucian stał obok wyraźnie spięty, a z jego twarzy nie mogła
wyczytać nic, co pozwoliłoby dowiedzieć się jej, co czuje.
- A to Lucian, jej
narzeczony.
Uścisnęła szybko jego dłoń, starając się nie przyglądać mu zbyt długo.
Była pijana, zła i zmęczona, więc odrzuciła jakiekolwiek emocje, starając sie
brzmieć i wyglądać naturalnie.
- Narzeczony? To kiedy bierzecie ślub?
Laura zaśmiała się, a jej głos brzmiał jak dziesiątki małych,
melodyjnych dzwoneczków. Mariette za to przysunęła się bliżej Nicolasa, by czuć
mniejszy dyskomfort stojąc obok Luca.
- Zaręczyliśmy się rok temu,
ale co do ślubu to sama nie wiem. Obydwoje jesteśmy ostatnio zajęci swoją pracą
i ciągle odwlekamy tę rozmowę.
- Oh, rozumiem. Zresztą
przy tak wspaniałych rzeźbach jest pewnie masa pracy. Są naprawdę cudowne!
Dziewczyna podziękowała jej za komplement, a gdy otwierała usta, by
zadać jej jakieś pytanie, jeden z przybyłych fotoreporterów lokalnej gazety
zawołał Nicolasa i Laurę do siebie. W niespełna kilka sekund Mariette została
sama, stojąc na wprost Luciana. Przez
chwilę milczeli, aż w końcu zadała mu banalne, nie mające dla niej żadnego
znaczenia pytanie:
- Wspaniały wernisaż,
prawda? Ta rzeźba stojąca na samym początku to nawiązanie do waszej miłości?
Wykręciła się w stronę wspomnianego dzieła, ukazującego dwoje,
złączonych ze sobą nagich kochanków. Bez cienia zazdrości musiała przyznać, że
robiło to na niej ogromne wrażenie.
Alkohol rozgrzewał jej ciało, wprawiając w przyjemny stań
emocjonalnego zawieszenia. Złość ustąpiła zwykłej obojętności, która w tym
momencie pozwalała jej stać u jego boku bez rzucenia się na niego z pazurami. Na
jej twarzy wciąż gościł pogodny uśmiech, który momentami przeradzał się w
niemal psychopatyczne zacięcie. Kiedy
miała już odejść, usłyszała głos Luca. Zaskoczona spojrzała na niego, próbując
zrozumieć zlepek słów wydobywający się z jego ust. Zaśmiała się w końcu, zdając
sobie sprawę, że to nie on niewyraźnie mówi, a alkohol w jej organizmie blokuje
docierające do niej dźwięki. Oczy Luca pojaśniały w końcu, ukazując
poirytowanie i zmieszanie zarazem. Bezgłośnie zapytał, o co jej chodzi, a ona
zginając się w pół ze śmiechu, pokiwała jedynie głową. Nie miała pojęcia, ile
czasu minęło do momentu, kiedy w końcu się wyprostowała i spojrzała z powagą na
niego, ale odnosiła wrażenie, że zajęło jej to naprawdę dużo czasu.
- Przepraszam, chyba
przeholowałam z alkoholem.
- Skądże, nigdy nie
powiedziałbym, że jesteś pijana.
Zaśmiała się na co jej zawtórował i przez jedną, bardzo krótką chwilę
wydawało jej się, że nie ma żadnej Laury, a on jest jej partnerem podczas tego
wernisażu. Niespodziewanie łzy napłynęły jej do oczu, rozmazując całą salę.
Wymamrotała kilka słów, a potem pobiegła do łazienki, by zamknąć się w jednej z
kabin i żałośnie rozpłakać.
Niecałe pięć minut później
usłyszała czyjeś kroki i zgrzyt otwieranych drzwi. Skuliła się, podciągając
nogi pod samą brodę, kołysząc się miarowo. Za wszelką cenę nie chciała, by z
jej spierzchniętych ust wydobył się jakikolwiek dźwięk. Choć nie znała tu
prawie nikogo, nie chciała, by ktoś ją rozpoznał i doniósł Nicolasowi, że jego
przyjaciółka upiła się i zamknęła w kiblu żałośnie płacząc. Z drugiej zaś
strony nie byłaby w stanie wytłumaczyć mu swojego, bądź co bądź, płaczliwego
humoru. Biorąc uspokajający wdech, usłyszała jego głos. Drgnęła lekko, chowając
twarz w materiał spódnicy. Idiota - pomyślała - po cholerę tu przychodzi, kiedy
wokół pełno znajomych Nico i Laury?
- Marie, wiem, że tu
jesteś. - słysząc zdrobnienie swojego imienia, którego tylko on używał, jej
dolna warga zadrżała niebezpiecznie, jednak z oczu nie wypłynęła ani jedna łza.
- Powiedziałem Nicolasowi
i Laurze, że źle się poczułaś i poszłaś do łazienki, i że pójdę sprawdzić, czy
wszystko w porządku. Zapewniłem Nica, że się tobą zajmę do momentu, kiedy
skończą wywiady i to wszystko inne.
Cisza. Przez krótką chwilę miała nadzieje, że wyjdzie z łazienki
zniechęcony brakiem jakiegokolwiek znaku od niej, jednak po chwili usłyszała
szczęk otwieranego zamka. Stanął przed nią, zakrywając dostęp do światła.
Skuliła się jeszcze bardziej, co wydawało się niemożliwe, a z jej oczu na nowo
wytrysnęły nowe pokłady łez. Zaszlochała, zakrywając twarz włosami. Ukucnął
przed nią, dotykając chłodną dłonią jej policzka. Nie poruszyła się, nie
drgnęła nawet o milimetr. Dopiero po chwili strzęsła ją, wstając szybko.
- Już w porządku, możesz
iść - oparła nieco zachrypniętym głosem, omijając go i podchodząc do umywalki.
Odkręciła kurek, nabrała trochę wody w dłonie i przetarła twarz, na której
znajdowały się resztki pudru i rozmazany tusz do rzęs. Patrząc w lustro doszła
do wniosku, że nie tylko czuje się żałośnie, ale i tak wygląda.
- Porozmawiajmy - stanął
tyłem do kabin, bacznie obserwując każdy jej ruch.
- Tutaj?
Z plastikowego opakowania powieszonego na ścianie wyjęła kilka
papierowych ściereczek, wycierając nimi dokładnie twarz i dłonie ani razu nie
spoglądając w jego stronę.
- To złe miejsce?
- Nie najlepsze, nie
uważasz? Pełno tu znajomych twojej narzeczonej - zrobiła krótką pauzę, trawiąc to
trudne do wypowiedzenia słowo - i Nicolasa, a więc osób, które mogą coś
nieopatrznie usłyszeć i przekazać dalej. Zresztą nie mamy o czym rozmawiać. To
skończone.
Zanim zdążył zareagować, wrzuciła do kosza zużyty papier i wyszła z
pomieszczenia. Mieszanka perfum, emocji i zapachu rozlewanych właśnie alkoholi
przyprawiła ją o mdłości. Zatrzymała się, opierając o ścianę. Musiała wziąć
kilka głębokich oddechów, by ustąpić szalonej fali zawrotów głowy. Nim zdążyła
zrobić jakikolwiek ruch, przy jej boku niespodziewanie pojawił się Nicolas.
Spojrzała z przestrachem na jego zmartwioną twarz, by w końcu wyrzucić z siebie
ubogie w słowa przeprosiny.
- Przestań Mariette, już rano
wyglądałaś, jakbyś miała zaraz się rozchorować i chyba Martini ci nie pomogło.
Nie jestem zły, no przestań. Teraz to się tylko martwię.
Chwilę potem doszła do nich Laura. Na jej pięknej twarzy pojawił się
cień zaniepokojenia. Przez chwilę bacznie obserwowała dziewczynę, by po chwili
położyć jej dłoń na czole i z przejęciem stwierdzić, że ma gorączkę.
- O, Lucian, możesz zawieźć
Mariette do domu? Musi wypoczywać, a ty i tak jesteś znudzony. Co, zgadzasz
się?
Przez moment wydawało jej się, że zaraz zemdleje. Jego własna
narzeczona wysyła go do domu kochanki. Powstrzymała falę śmiechu, krzywiąc się,
co tylko sprawiło, że Laura jeszcze bardziej zaczęła nakłaniać szatyna do
zabrania jej do domu. Za wszelką cenę starała się na niego nie patrzeć. Silna
obawa przed tym, co może ujrzeć w jego oczach powstrzymywała ją od
jakiegokolwiek ruchu. W końcu nabrała chłodnego powietrza, odklejając się od
ściany. Stanęła wyprostowana obok Nicolasa, łapiąc go delikatnie za rękę.
Musiała tą niewielką dozę bezpieczeństwa, jakie mógł jej ofiarować przyjaciel.
Chciała wiedzieć, że jest obok niej.
- Wezmę taksówkę. To tylko
zwykłe przemęczenie, ostatnio za dużo się uczę. Bardzo was przepraszam, że
zepsułam ten wieczór. Kiedyś to wynagrodzę - zaśmiała się krótko i chrapliwie -
nie martwcie się o mnie, nie mam dziesięciu lato, mamo.
Wykręciła się w stronę Nico posyłając mu rozbawione spojrzenie, jednak
nie wydawał się być przekonany co do jej punktu widzenia. W końcu gdzieś z
mroków jej podświadomości wydobył się cichy, ledwie dosłyszalny w tym harmidrze
myśli głosik, który pragnął, by mogła spędzić z Lucem tych kilka minut sam na
sam, bez świadków i krępujących spojrzeń.
- Zawiozę cię, nie ma mowy,
żebyś włóczyła się taksówkami. Nicolas ma rację.
Jego głos tak chłodny i rzeczowy nie przypominał jej mężczyzny,
którego znała. Była w nim pewna chropowatość, oznaka całkowitej
bezinteresowności. Poczuła się tak, jakby wylano na nią kubeł zimnej wody. Jak
mogła nie znać człowieka, z którym sypiała? Czy naprawdę taki jest? Obojętny,
surowy i nieprzenikniony? Gdzieś zza kurtyny pędu jej myśli wydobyły się głosy
Nico i Laury. Obydwoje sądzili, że to dobry pomysł i nie powinna się im
sprzeciwiać. Przy okazji Laura zapewniła ją trzy razy, że niczego nie zepsuła i
przemęczenie dopada każdego z nas. Potem posłała jej pełen otuchy uśmiech,
utwierdzając Mariette w przekonaniu, że gdyby nie ten cały syf, byłaby w stanie
naprawdę ją polubić, a może i nawet znaleźć w niej przyjaciółkę.
Nicolas podziękował
szatynowi, podając mu dokładny adres ich mieszkania i opisując drogę. Na koniec
podszedł do Marie, całując ją w czoło i mówiąc, że jak wróci w końcu do domu,
to zrobi sobie jednodniowy urlop i postawi na nogi. Uśmiechnęła się krzywo.
Przecież jej nie był w stanie nikt pomóc, a przynajmniej nie osoba, która nic
nie wiedziała o jej haniebnym romansie. Przytuliła się jeszcze do niego,
pożegnała z Laurą i ruszyła za Lucianiem.
Wsiadła do samochodu,
zajmując tylne siedzenie. Lekko drżącymi dłońmi zapięła pasy i położyła głowę
na szybie. Dałaby wszystko, by jak najszybciej dotrzeć do domu, zawinąć się w
kołdrę i po prostu zasnąć. Była zmęczona; przeraźliwie wykończona tym pełnym
niespodzianek dniem i z całej siły pragnęła, by w końcu nadszedł jego kres.
Minione wydarzenia zbiły się w jedną, różnobarwną falę upokorzenia i wstydu.
Skuliła się, próbując nie patrzeć na siedzącego z przodu mężczyznę. Dlaczego
musiała zgodzić się na tą kawę? Przecież nawet jej się nie podobał, a
przynajmniej nie wtedy.
- Chcesz jakąś tabletkę
przeciwbólową?
- Nie - mruknęła cicho, nie
odrywając się od szyby. Bez ustanku wpatrywała się w oświetlone, wciąż żywe
miasto. Westchnęła cicho. Uwielbiała ulicę nocą; uwielbiała siadać na tarasie,
palić papierosa i wpatrywać się w migoczące światła powoli zapadającego w sen
miasta. Na nowo zapragnęła zapłakać nad swoim beznadziejnym losem. Kiedyś,
bardzo dawno temu, kiedy nie miała jeszcze zielonego pojęcia o prawdziwych
uczuciach, obiecała sobie, że nigdy nie pozwoli sobie na tkliwe uniesienia, a
więc skąd w niej tyle łez i żalu? Poczuła po raz pierwszy w swoim życiu coś
więcej; coś co budziło ją rano i kołysało do snu; coś co sprawiało, że
uśmiechała się do przechodniów i miała ochotę śmiać się w najmniej odpowiednich
momentach. Nie sądziła, by mogła się w nim zakochać, nie znała go, a
przynajmniej nie na tyle, by go pokochać. Starła szybko łzę, który spłynęła po
jej twarzy. To tylko seks i nic więcej pomyślała, przygryzając z całej siły
wargę. Wszystko żeby tylko się nie rozpłakać.
- Jesteśmy już na miejscu -
oznajmił rzeczowym tonem, wyłączając silnik.
Kiwnęła głową, otwierając drzwi i wydostając się na przyjemnie
chłodne, nocne powietrze. Wzięła głęboki oddech, a kiedy wydobyła z siebie
kilka słów podziękowania, ruszyła w stronę bramy. W międzyczasie poszukała w
torebce kluczy, a gdy wbiła kod i pchnęła furtkę, poczuła na swoim ramieniu
jego dłoń. Nie wykręciła się; stała jak sparaliżowania, czekając na jego ruch.
- Porozmawiajmy.
- Tu? W mieszkaniu? To
chyba nie jest odpowiednie miejsce.
- A czy jest jakiekolwiek
odpowiednie miejsce według ciebie? Nie będziesz w stanie mnie unikać, wiesz, że
cię znajdę i w końcu ze mną porozmawiasz.
Wykręciła się w jego stronę, a na jej policzkach pojawiły się rumieńce
złości. Chciała się wydostać, zmyć ze swojego ciała jego obecność i na krótką
chwilę po prostu zasnąć, zapomniawszy o tym, jak źle ma się dzisiaj jej serce.
A on tu stał, uparcie kroczył przy jej boku, oczekując cudu.
- Grozisz mi? Daj spokój,
między nami koniec. Nie będzie już potajemnego seksu, nie będzie nic. Daj sobie
spokój. Karty odkryte i chyba nie ma już po co brnąć dalej.
Westchnął ciężko, patrząc jej prosto w oczy. Po raz pierwszy tego
wieczora zobaczyła w nich smutek i determinację. Spośród tysiąca możliwych
uczuć dostrzegała tylko te, które zdejmowały z jego barków całkowitą winę.
Przeklęła głośno, opierając się o bramę.
- Nie utrudniaj tego. Nie
chcę znać prawdy i wierz mi bądź nie, nic nie zmieni tej decyzji. Uznajmy to za
płomienną odskocznię od problemów i idźmy w swoje strony. Po prostu zapomnijmy.
- Nie chcę tego zapomnieć i
przestań zachowywać się tak, jakby ci nie zależało.
Nie liczyła, który to już raz dzisiaj wezbrał w niej dziki gniew. Na
zmianę miała ochotę przytulić się do niego i pozbawić go serca. Stanęła
naprzeciwko niego, wbijając mu palec w klatkę piersiową. Na jej twarzy malowała
się furia.
- Ja mam się tak nie
zachowywać? - wykrzyczała, a dźwięk który z siebie wydobyła wydał jej się nagle
piskliwy i mało pewny siebie - a co nas łączyło, żeby mogło mi zależeć?
Okłamałeś mnie! Potraktowałeś jak dziwkę i oczekujesz czegoś w zamian? Odpierdol
się ode mnie raz na zawsze, co?
Zanim zdążył zareagować, przeszła przez otwartą furtkę, zatrzaskując
ją za sobą. Słyszała, że coś krzyczał, prosił, żeby wróciła, jednak nim zdążyła
się poddać, szybko pobiegła w stronę odpowiedniego wejścia, zatrzymując się
dopiero na swoim piętrze. Oddychała płytko i z nie lada trudnością.
Godzinę później leżała już
w łóżku, przytulając zapłakaną twarz do ciepłej, miękkiej poduszki, która
wydawała się być ostatnią rzeczą na tej ziemi, która mogła wysłuchać łamiącego
się na pół serca. Czuła się zdradzona i oszukana; nikomu nigdy nie ufała aż
tak, by oddać mu jakąś część siebie. A on wzbudził w niej zaufanie, poruszył te
struny, o których nie miała najmniejszego pojęcia. Dlaczego? I kiedy, do
cholery, chciał jej powiedzieć o tym, że ma narzeczoną? Starła krople łez z
twarzy, biorąc jedną ze swoich tabletek nasennych. Jutro postara się wymazać go
z pamięci. Jutro już go tam nie będzie.
Obudził ją zapach kawy i
przytłumione rozmowy telefonicznej. Za każdym razem słyszała radosne
podziękowania i zapewnienia, że wciąż będzie pracował nad swoim talentem. W
międzyczasie pojawiały się zdania o sile, wierze w siebie i miłości do sztuki.
Chciała poczuć jego szczęście; poddać się uczuciu kompletnej radości i dryfować
w odległe krainy emocjonalnego, słodkiego zawieszenia. Gdzieś w jej umyśle
pojawiła się myśl, że mu zazdrości. Odniósł sukces i ludzie go podziwiają, nie
sypiał z zajętą dziewczyną i nie czuje się
tak cholernie brudny i oszukany. Potrząsnęła głową zła na samą siebie.
Musi przetopić rozgoryczenie w energię; musi uwierzyć, że jest w stanie coś
osiągnąć i nigdy nie pozwoli sobie spaść w przepaść tylko dlatego, że została
brutalnie oszukana. Chociaż doskonale zdawała sobie sprawę, że nic jej nie obiecywał.
Nigdy nie padło słowo wiążące. Nie mogła mieć tylko do niego pretensji, w końcu
też brała w tym udział i dawała nieme przyzwolenie na ten układ. Nie zapytała
go, czy aktualnie jest w jakimś związku i on też o to nie pytał. Musi
zapomnieć. Teraz, dzisiaj, kiedy tylko wyjdzie z tego łóżka, weźmie kąpiel i
się otrzeźwi. Otrząśnie się z letargu, w który niechybnie popadła i zacznie
robić to co właściwe. Wyszła spod kołdry, stawiając stopy na chłodnej podłodze.
Już za kilka sekund wróci do prawdziwego życia, gdzie nie będzie czasu i
miejsca na użalanie się nad sobą. To tylko jeden błąd pośród setki tych, które
zdąży jeszcze zrobić.
- Przepraszam, Nico,
naprawdę bardzo przepraszam za wczoraj.
Jej łamiący się głos wywołał u niego kolejny przypływ troski. Nie
wyglądała dziś najlepiej. Wciąż była blada, a pod jej oczami zaznaczały się
ogromne sińce. Mimo iż na dworze było niemal trzydzieści stopni, drżała na
całym ciele, a jej policzki pokryły się rumieńcem. Jak mógł być na nią zły,
kiedy z każdej części jej ciała emanowała choroba? Nie był pewny co do jej
przyczyny, jednak, choć zły na siebie, przyznał w duchu, że nie ma tymczasowo
czasu na to, by z nią o tym porozmawiać. Była silna, wygra z tym, czymkolwiek
to miało być. Ostatnio mało czasu spędzała w domu, może gdzieś na zewnątrz
złapała jakiegoś wirusa? A może za bardzo przejęła się egzaminami, co rzadko,
ale jednak się zdarzało. Przytulił ją na znak zrozumienia, starając się
przekazać jej jak najwięcej ciepła. Była przeraźliwie wychłodzona, a jej ciało
wydawało się być lodową skorupą.
- Nie jestem dobrą
przyjaciółką, mam nadzieję, że nikt nie zauważył moich problemów. Kiedyś
będziesz mógł się na mnie odegrać, przysięgam.
Zaśmiał się w jej włosy, powoli wypuszczając z uścisku. Z bliska wyglądała
jeszcze gorzej, co wzbudziło w nim ogrom współczucia i wyrzutów sumienia, że
nie zadzwonił do niej, kiedy dotarła wczoraj do domu. Ostatnio oddalili się od siebie i nie miał
zielonego pojęcia, czy kiedykolwiek uda im się wrócić do stanu pierwotnego.
- Przestań, nie jestem zły!
Martwiłem się o ciebie strasznie, czujesz się lepiej?
- Tak, chociaż wiem, że nie
wyglądam. Umyję się i opowiesz mi wszystko, co?
Skinął głową na znak zgody, na co uśmiechnęła się i ruszyła w stronę
łazienki.
Po niemal godzinnym staniu
pod strumieniem gorącej wody, wyszła spod prysznica, szczelnie zawijając się w
gruby ręcznik. Wyglądała lepiej, o wiele lepiej niż wczoraj, czego niestety nie
mogła powiedzieć o swoim samopoczuciu. Nie było już w niej tych optymistycznych
myśli, które zapewniłyby jej bezpieczeństwo. Stała naprzeciw lustra, widząc w
nim wykorzystaną, oszukaną dziewczynę, która nie potrafiła na siebie
obiektywnie spojrzeć. Chciała komuś o tym powiedzieć, upewnić się w swoich
racjach, usłyszeć choć jedno słowo wsparcia, ale w zaistniałej sytuacji, nie
mogła nic powiedzieć Nicolasowi, a nie posiadała na tyle bliskich znajomych, by
móc zwierzyć im się z tak krępującego zajścia. Zamknęła oczy, starając się nie
rozpłakać. Jak długo zajmie jej leczenie ran? W końcu kiedyś wyjdzie stąd,
zapomni i być może będzie opowiadać to jako krótką, zabawną anegdotkę ze
swojego barwnego życia, tylko kiedy?
Usiadła za stołem,
przyglądając się zmęczonej twarzy Nico. Pomimo ogromnej radości jaka się na
niej malowała, dostrzegała pod jego oczami przebijające się przez bladość skóry
cienie. Ziewnął raz czy dwa, nalewając im do kubków kawę. Patrząc na niego,
mogła na chwilę zapomnieć o czyhającej na rogu rozsypce i złości. Może powinna
mu powiedzieć? Był jej wierny od zawsze, więc może to nie zmieni niczego w jego
relacjach z Laurą? Miała tyle pytań, tyle wątpliwości, które nigdy nie miały
znaleźć swojego ujścia. Co wtedy w nią wstąpiło, że bez żadnych pytań poddała
się magii nieznanego? I nawet teraz, kiedy czuła się tak dziwnie nieswojo i
obco w swoim ciele, nie potrafiła stwierdzić, czy już go nienawidzi czy tylko
odczuwa nikłą niechęć. Może nadal była zmęczona? Przez ostatnie tygodnie nie
sypiała zbyt długo, a wczorajsza noc okazała się być apogeum jej wytrzymałości.
Jeżeli chciała się z tego wydostać, musiała poddać się krótkiej
rekonwalescencji. A nuż okaże się to złotym środkiem, lekiem na całe zło? Nie
mogła patrzeć na to tylko z tej perspektywy; na świecie żyło tysiące osób wobec
których zachowano się jeszcze gorzej. Owszem, nie była kobietą na kilka sekund,
na kilkutygodniowy romans z tęsknoty za narzeczoną, ale czy ona jako pierwsza
popełniła ten błąd? Nieświadomość jest słodka dopóki dopóty nie poczujesz na
swojej duszy jej okropnego ciężaru.
- Dobra, to opowiadaj i
idziesz spać. Bez urazy, ale wyglądasz fatalnie, chyba nawet gorzej ode mnie.
Posłał jej czarujący, aczkolwiek pełen determinacji uśmiech.
- A da się gorzej?
Obdarowała go lekceważącym spojrzeniem, wlewając do filiżanki
zaparzoną przed chwilą kawę. Jej wyjątkowy aromat rozbudził w niej nowe pokłady
energii, poprawiając nieco zmienny humor. Zanim zdążyła wziąć pierwszy łyk,
chłopak zaczął opowiadać o detalach wczorajszego dnia. Był wciąż
podekscytowany, więc z ogromnym entuzjazmem opowiadał jej o każdej rozmowie,
małych i wielkich pochwałach ze strony ludzi z uczelni i dwóch wywiadach,
których udzielił do telewizji uniwersyteckiej i jakiejś małej lokalnej gazetki.
Wszystko opatrywał długim, nader wnikliwym komentarzem, ciesząc się ze swojego
udanego debiutu.
- Jestem z ciebie strasznie
dumna, nasi rodzice przyjadą dopiero za tydzień, ale jestem pewna, że twoja
mama po prostu rozpłynie się nad twoimi pracami.
Zaśmiał się, a jego oczy rozbłysły nagle tęsknotą za rodziną. Z jednej
strony wiedział, że lepiej będzie, jeśli nie pojawią się na premierze, bowiem
nie miałby dla nich kompletnie czasu, z drugiej zaś potrzebował ich obecności. W
końcu po tygodniu trudnych debat podjął decyzję, że najlepiej będzie, gdy
przyjadą tydzień później, kiedy to emocje zdążą już opaść, a on załatwi
większość swoich zobowiązań. Garaż został wynajęty na ponad dwa miesiące, więc
ze spokojem mógł oprowadzić każdego między swoimi małymi dziełami.
Porozmawiali jeszcze
kilkanaście minut, by potem na nowo zamknąć
się w swoim pokoju. Nicolas wyczerpany ostatnimi tygodniami przygotowań zasnął
bez większego trudu, gdy tylko jego głowa dotknęła poduszki. Mariette zaś
usiadła na fotelu, stojącym naprzeciw okna, próbując wydostać się ze stanu
odrętwienia. Nie była w stanie zasnąć, jej myśli wciąż nieco nieskładne,
toczyły prawdziwą walkę z jej uczuciami. Nie chciała być od niego zależna.
Westchnęła cicho, okrywając się szczelnie kocem. Do ręki wzięła telefon, który
uruchomiła wciśnięciem jednego z guzików. Chwilę czekała na uruchomienie całego
oprogramowania, obawiając się zbyt dużej nieodebranych połączeń od rodziców i
Jolie, dlatego też odłożyła go na stolik, odliczając w skupieniu do dwudziestu.
Po czternastu dźwiękach przychodzących smsów, wzięła głęboki oddech, biorąc
telefon ponownie w chłodne dłonie. Jedyną osobą, która przez cały ten czas
próbowała się z nią skontaktować był Lucian. Zamknęła szybko powieki,
powstrzymując wydzierające się na światło dzienne łzy, by po chwili usunąć
wszystkie wiadomości. Nie chciała ich czytać. Była niemal pewna, że swoimi
tanimi, psychologicznymi sztuczkami zmusiłby ją do oddzwonienia, a to nie mogło
się dobrze skończyć. Na koniec zablokowała przychodzące od niego połączenia i skasowała
numer telefonu. Wprawdzie nie skończyła tym ich znajomości, jednak poczuła się
nieco lepiej niż przed kilkoma minutami. Vernege przestał istnieć w jej
kontaktach, a to był już pierwszy krok do całkowitego wyrzucenia go ze swojego
nędznego życia. Przez kilka kolejnych minut siedziała jeszcze w fotelu,
przyglądając się falującej pod wpływem po południowego wiatru firance.
Niespełna cztery miesiące temu znajdowała się w tym samym miejscu, nie zdając
sobie kompletnie sprawy z nadchodzących wydarzeń. Planowała nawet porzucić na
jakiś czas chodzenie na wykłady, oddając się dużo przyjemniejszym zajęciom. Los
jednak chciał ją zgubić, posłać na drogę okrutnej prawdy, rozczarowania i
trudnych do zniesienia zawodów. Zachęcił ją początkową fascynacją i pełną gamą
rozkoszy, by zaledwie minutę później boleśnie spoliczkować. Teraz znienawidziła
psychologię jeszcze bardziej.
Jej wzrok niespodziewanie
sięgnął na czwartą półkę biblioteczki, gdzie leżała kartka z zapisanymi
rzeczami do zrobienia do końca semestru. Wstała szybko, co stało się powodem
niewielkich zawrotów głowy, jednak szybko doprowadziła się do porządku,
sięgając po papier. Jej wzrok od razu przykuł pierwszy punkt, informujący o
pisemnej pracy zaliczeniowej z psychologii społecznej na dowolny temat.
Niewiele myśląc, uruchomiła stojącego na parapecie laptopa, uśmiechając się
pełnym determinacji i niedowierzania uśmiechem. Znalazła nareszcie coś, co
pozwoliłoby jej wyrzucić z siebie choć odrobinę zgromadzonego żalu i złości.
Włączyła pierwszy z brzegu program do pisania, wystukując na klawiaturze tytuł:
Zdrada fizyczna i psychiczna w związku a
jej psychologiczne podstawy. Krótką chwilę przyglądała się tym osobliwym
wyrazom, ostatecznie decydując się na jego inną formę. Chemiczna budowa zdrady a jej psychologiczne źródła. Zastanawiała
się jeszcze kilka minut nad taką formą swojej wypowiedzi, by w końcu zacząć
rozwijać to, co tłukło się po ścianach jej rozszalałych myśli. Po raz pierwszy
od bardzo dawna poczuła tak wielką siłę do napisania czegoś, nad czym nigdy
specjalnie się nie zastanawiała. Co jakiś czas zaglądała do notatek z wykładu,
by poznać zdanie Alpina na poruszone w eseju kwestie. Musiała przyznać, że ów
człowiek miał dziwne spojrzenie na naturę i motywy zdrady, co właściwie jej się
podobało. Po godzinie pisania, udała się do kuchni, gdzie w idealnej ciszy
zaparzyła sobie kawę i zrobiła dwa tosty. Kolejne trzy godziny zajęło jej
poprawienie błędów i sformułowanie ostatecznego stanowiska. Zapisała obszerny
dokument i całkowicie wykończona, położyła się na łóżku, przykrywając kołdrą.
Nie mogła powiedzieć, że czuje się lepiej czy że powoli zapominała o swoim
haniebnym zachowaniu i Lucianie, ale przelanie rozgoryczenia na papier, ukoił
targające nią wyrzuty sumienia i wściekłość na samą siebie. Zaczynała godzić
się z takim stanem rzeczy, poddając zbawiennej sile snu.
Obudził ją natarczywy dźwięk nadchodzącego połączenia. Początkowo
zignorowała go, wciąż znajdując się na pograniczu jawy i snu, potem jednak,
wraz ze wzrastającą głośnością, otworzyła oczy, przyglądając się mrokowi za
oknem. Jej wzrok po chwili spoczął na niewielkim zegarze ściennym, którego dwie
wskazówki w kształcie ołówków chyliły się ku trzeciej w nocy. Panika stopniowo
zaczęła zalewać jej ciało, bowiem uważała, że telefon o tak później porze
zawsze zwiastuje problemy. Wyszła więc spod kołdry na tyle szybko, na ile
pozwalało jej odrętwiałe ciało, podchodząc do parapetu, na którym leżała jej
komórka. Jedno imię, jeden przeszywający całe ciało ból i jeden guzik, który
szybko pozbył się nadchodzącej katastrofy. Przez chwilę trzymała go w ręku,
przyglądając się krótkiej informacji o nieodebranym połączeniu, próbując
powstrzymać dreszcze, które nagle wstrząsnęły jej ciałem. Usiadła na fotelu,
bujając się na nim miarowo w rytm wybijany przez serce. Gdyby choć na chwilę
przestał istnieć w jej umyśle - pomyślała gorzko, przyciskając się do chłodnego
materiału, którym obite było jej obecne siedzisko. Ale istniał, najzwyczajniej
w świecie istniał i nawet wtedy, kiedy o nim nie myślała, starał się jej o tym
przypomnieć. Koniecznie o trzeciej nad ranem. Jej uszu ponownie dobiegł dźwięk
nowego smsa, jednak ponownie go zignorowała, natychmiast usuwając. Musiała
wytrzymać to kilka dni; zatrzymać każdą wyrywającą się do niego komórkę ciała i
po prostu czekać na cud. Niedługo weźmie ślub i wtedy stanie się tylko
wspomnieniem nie do ruszenia. Otarła jedną łzę, która niespodziewanie pojawiła
się na jej policzku. Minął ledwie dzień od odkrycia wszystkich jego kart, a
więc miała prawo do okazywania z tego powodu słabości. Nie była z kamienia, a
jej równowaga psychiczna została zachwiana w brutalny sposób. Musiała
odreagować; udawanie, że ten romans nie miał miejsca, zapędziłby ją jedynie w
kozi róg. Odetchnęła głośno, nagle odnajdując całkowicie racjonalne powody
swojego zachowania. W dzień powinna zachowywać się normalnie - chodzić na
uczelnię, spotykać z Nico w ich ulubionym pubie, potem biec do biblioteki i
wracać do mieszkania przed osiemnastą. Dopiero w nocy, kiedy zamknie się w
swoim pokoju może ronić łzy, rozpatrywać swoją małą tragedię i planować zemsty,
których nigdy nie wprowadzi w życie. Znalazła to co początkowo było niemożliwe.
Złoty środek na złamane serce, które już nigdy nie miało powrócić do
pierwotnego stanu. Choć, w jej opinii, za wcześnie było, by deklarować wieczny
celibat, to jednak wiedziała, że nigdy nikomu nie zaufa na tyle, by pozwolić mu
dotknąć swojej duszy. Lucian ją złamał; skruszył skałę nie do ruszenia. Mógł
być z siebie dumny, mógł napisać kolejny doktorat, posiłkując się swoimi
obserwacjami z uwodzenia naiwnej studentki. Znowu na ekranie telefonu pojawiła
się mała koperta z jego numerem. Jednak i tak trafiła do kosza. Tylko
milczeniem mogła pokazać mu, co tak naprawdę czuje i przekazać najważniejszą
informację: niech da jej, do cholery, święty spokój.
Potem nastąpiła cisza.
Przestał dzwonić i pisać smsy, a więc zrezygnował z usilnych prób wyjaśnienia
jej, jak wielka zaszła tego dnia pomyłka. Podczas tych kilku dniu doprowadziła
do porządku targające nią emocje, całkowicie oddając się uczelnianemu
szaleństwu. Wracała do domu dopiero przed dwudziestą drugą, często obładowana
książkami, które przeglądała do późnych godzin. Rano zazwyczaj budziła się grubo
po dziewiątej, a więc nie miała czasu, by zatrzymać się i przypomnieć o swoim
haniebnym zachowaniu. Jej myśli zostały uśpione, a wraz z nimi spalone
nadzieje, które wydawały się wciąż boleśnie parzyć. Nicolas właściwie nic nie
zauważył, co uznała za swój wielki sukces. Winę za swój stan zrzuciła na
zmęczenie i ogólne osłabienie wywołane zaniedbaniem samej siebie w ostatnim
czasie. Ku jej ogromnej radości chłopak był na tyle zapracowany, że jego
obecność w mieszkaniu była znikoma. Odbierała go bardziej jako gościa niż
współlokatora, bowiem widywali się dwa razy w tygodniu, a w naprawdę
wyjątkowych sytuacjach aż cztery. Nie musiała więc nadmiernie udawać, albo, o
zgrozo, wymyślać coraz to dziwniejszych wymówek. Kariera przyjaciela działała
więc na jej korzyść. Im mniej czasu z nim spędzała, tym szanse, że nigdy nie
dowie się o jej tajemnicy, wzrastały. Nie chciała stawiać go w tak niewygodnej
pozycji. Laura była jego współpracownicą, prawdopodobnie praca nad wernisażem
zbliżyła ich na tyle blisko, że Nico nie mógłby przejść obojętnie obok czegoś
takiego. Wiedziała, że ją kocha, że jest jej bratem i jedyną zaufaną osobą w
tym wynędzniałym mieście, jednak nie była w stanie postawić wszystkiego na
szali i po prostu czekać na to, co przyniesie kolejny dzień. Za miesiąc
zaczynały się wakacje i miała zamiar wyjechać na całe dwa miesiące. Dom rodzinny
w Clermont nie wchodził w grę; mama od razu zauważyłaby, że stało się coś
ważnego w jej życiu, a ojciec z kolei namawiałby ją do rozpoczęcia kariery
prawniczej. Potrzebowała spokoju, jakieś mało istotnej pracy i czasu tylko dla
siebie. Jedynym wyjściem była Cosme, jej o dziesięć lat starsza siostra, z
którą nigdy nie miała dobrych relacji. Kiedy skończyła osiem lat Cos wyjechała
do Kanady i tam zaczęła studia, potem poznała swojego męża i w końcu rok temu
urodziła córkę. Nie znała jej dobrze, co zważywszy na łączące je więzy krwi
było dziwne, ale też nigdy nie czuła się przez to źle czy choćby nawet
niekomfortowo. Cosme miała swój zgoła inny świat. Została prawnikiem tak jak
chciał tego ojciec, była stanowcza i zazwyczaj surowa w swojej ocenie. Wszyscy
byli z niej dumni, opowiadali o niej, chwalili się nią pośród swoich znajomych,
co czasami deprymowało i zniechęcało ją do starszej siostry. Teraz jednak miała
szansę, by w końcu przekonać się do niej i po raz pierwszy poprosić o drobną
przysługę. Cena nie była wygórowana, patrząc na to, jak wielki zamęt zrobiła w
swoim życiu. Z telefonem planowała poczekać jeszcze kilka dni; może znajdzie
lepsze rozwiązanie, albo ktoś zaproponuje jej fascynującą wyprawę dookoła
świata. Los był nieprzewidywalny; nigdy nie spodziewała się tak płomiennego
romansu, właściwie nigdy o tym nie myślała, a tu z dnia na dzień pojawił się
Luc i podbił cały jej świat, a więc może teraz, dla odmiany, pojawi się ktoś,
kto zabierze ją daleko stąd? Zaśmiała się z absurdalności własnych myśli. Nikt
jej nie wyciągnie z tego bagna, dopóki ona sama sobie nie wybaczy.
Przeczytała jeszcze raz
trzymany w dłoniach esej. Jak na jej niewielką wiedzę z zakresu psychologii
musiała przyznać, że brzmiał całkiem dobrze. Unikała profesjonalnych terminów,
zastępując je bogatymi opisami i własnymi opiniami, co nadawało pracy wymiar
być może zbyt osobisty, jednak jak najbardziej obiektywny. Weszła w końcu do
windy, wciskając trójkę i czekając aż maszyna w końcu ruszy, a ona odda pracę
Alpinowi wraz z całym ciężarem ciążącym jej na sercu. To było symboliczne
pożegnanie; z znienawidzonym wykładem, z Lucianem i spalonymi marzeniami, z
których nie zdawała sobie sprawy. To że miała względem niego jakieś plany
wyszło na jaw w momencie, gdy odkryła prawdę, co okazało się być bardzo
nieprzyjemnym doświadczeniem. Stanęła przed drzwiami gabinetu profesora,
pukając dwa razy, a usłyszawszy wysoki, kobiecy głos zaskoczona weszła do
środa, marszcząc nieznacznie brwi. W skórzanym fotelu Alpina, w którym zwykła
go zawsze widywać podczas konsultacji, siedział teraz Luc a tuż nad nim
pochylała się pani Donnais - sekretarka z drugiego piętra. Zamarła w pół kroku,
patrząc ze strachem na mężczyznę, którego twarz ukazawszy na moment zdziwienie,
po chwili stała się maską obojętności.
- W czym mogę pomóc?
Mariette wzięła głęboki oddech, próbując skupić się tylko i wyłącznie
na Donnais, wyrzucając z pamięci obraz Luciana. W tym momencie była studentką,
nie mogła więc okazać choćby jednej emocji, która mogłaby któremukolwiek z nich
zaszkodzić. Odchrząknęła, pozbywając się chrypki i z niewielkim uśmiechem na
twarzy odpowiedziała:
- Przyszłam do profesora
Alpina w sprawie pracy zaliczeniowej.
- Niestety nie ma go
dzisiaj, może jednak pan Vernege w czymś pani pomoże.
- Raczej nie, ale dziękuję
- weszła w słowo szatynowi, wciąż uparcie starając się nie patrzeć na niego -
Czy jutro profesor Alpin będzie na swoim dyżurze?
- Myślę, że tak, ale proszę
się jeszcze skontaktować.
Skinęła głową, unosząc kąciki ust, a gdy podziękowała i pożegnała się,
wyszła szybko z gabinetu, ruszając w pośpiechu w stronę schodów awaryjnych.
Czuła jak jej serce wyrywa
się z piersi. Chciała tam wrócić, ale nie miała zielonego pojęcia po co. Nie
widziała go ponad dwa tygodnie i wydawało jej się, że już nigdy nie poczuje
tego dziwnego, przyjemnie bolesnego ucisku w klatce piersiowej. Zapomniała już
jak przeszywające było jego spojrzenie i jak niezwykle przystojnie wyglądał w
czarnej koszuli. Wciąż oddychała tak, jakby przebiegła w szaleńczym tempie
ponad kilometr, a gdy w końcu znalazła się na zewnątrz, szybko odnalazła skrytą
za gęstwiną jakiś krzewów ławkę i usiadła na niej. Dopiero wtedy zdała sobie
sprawę, że cała drży a w jej oczach pojawiły się łzy. Była roztrzęsiona, a
kumulujące się w niej od kilku dni emocje powoli wydostawały się na światło
dzienne. Spojrzała na zegarek znajdujący się na lewym przegubie, stwierdzając,
że ma tylko trzydzieści minut, by zebrać się w całość i zdążyć na pierwsze tego
dnia zajęcia. Wyjęła z torby paczkę papierosów, którą zawsze nosiła przy sobie
na wszelki wypadek, wyjmując z niej jedną sztukę. Nie była nałogowcem; po kilku
latach nadmiernego palenia w końcu udało jej się ograniczyć ten nieprzyjemny
nawyk do dwóch, czasami trzech papierosów tygodniowo i to tylko w sytuacji, gdy
się stresowała lub czegoś bała. Zaciągnęła się szybko duszącym dymem, co
podrażniło odrobinę jej nieprzywykłe do tak łapczywego palenia gardło. Oparła
głowę o ławkę, zsuwając się z niej nieznacznie, a gdy zamknęła oczy, widziała
Luca siedzącego w skórzanym fotelu Alpina. Trudno było jej właściwie opisać, co
wtedy poczuła. Zobaczenie go po tak długim okresie było dość osobliwym
doznaniem. Na pierwszy plan wysuwał się strach, potem pojawiała się radość,
którą bardzo szybko zastępowała złość i rozgoryczenie. Jednoznaczne określenie
wszystkich reakcji jakie w niej zachodziło graniczyło z cudem. Zaczerpnęła
świeżego powietrza, stabilizując swój rozszalały oddech. Z każdą sekundą jej
ciało coraz bardziej się rozluźniało, wstrzymując drżenie wszystkich kończyn.
Czytanie adieu w pracy jest dość niewygodne, bo na komórce kiepsko mi się czyta, a na laptopie... Wiem, że informatycy planują zainstalować nam szpiegów, więc nie pasuje za długo przesiadywać na blogach.
OdpowiedzUsuńTutaj miałam wszystko w jednym kawałku i poszło szybciej. I teraz żałuję, że nie zaczekałam i nie przysiadłam spokojnie w domu, bo naprawdę urzekło mnie to opowiadanie, a właściwie fragment.
Gdzieś po wernisażu przyszło mi na myśl, że Mariette cierpi na chorobę zwaną miłością. Aż dziw, że w zaledwie 3 rozdziałach zmieściłaś taką paletę uczuć i jakby nie patrzeć początek, rozwój i schyłek(?) znajomości z Lucianiem. Ona pewnie tego by sobie życzyła, a mnie naprawdę ciekawi, co on usiłował jej powiedzieć. Chciałabym się dowiedzieć, bo w tym fragmencie nie zdołałam go rozgryźć. Z jednej strony oni faktycznie mieli dość luźny układ, bez obietnic i snucia planów na przyszłość, ale zatajenie, że jest się zaręczonym od roku, to cios poniżej pasa, więc emocje Marie są całkowicie uzasadnione.
Na dodatek Laura, z tą swoją dobrocią i wyrozumiałością. Drugi raz w bardzo krótkim czasie spotykam się z taką postawą dziewczyny w związku w stosunku do potencjalnej a tutaj nawet rzeczywistej rywalki, i ciągle mnie to zaskakuje.
Mariette powinna rzucić mu w twarzą swoim esejem, jestem ciekawa, jakby zareagował. Powtarzam się, ale autentycznie wszystkiego jestem w tej historii ciekawa. Sam motyw z wplątaniem w to psychologii był mistrzowski. Chciałabym, żebyś kontynuowała, napisałaś, że ta historia ciągle w Tobie siedzie i mam nadzieję, że doczeka się dalszego ciągu.
Przepraszam, że komentarz taki chaotyczny, ale jak pisałam, jestem w pracy, a zależało mi, żeby coś nadrobić i skomentować, bo wczoraj planowałam, że zasiądę popołudniu, później nadeszła burza i plany wzięły w łeb.
Pozdrawiam serdecznie :)
Ej, ja chcę wiedzieć, co dalej. Jesteś boska, ja...nie wiem, co napisać. Twoje opowiadania zawsze mają takie mocne uczucia, które normalnie miażdżą. Wiedziała, co poczytać sobie na noc, no wiedziałam. Ogólnie zacznę od tematyki, bo lubię taką. Wykładowca, dokładnie doktorant, a dokładniej LUCIEN. Piękne imię, cudowne! :D Od razu się zakochałam. Psychologia społeczna, bleee, miałam ją maglowaną cały rok. Wolałam ogólną i kliniczną. Chociaż nie powiem, niektóre eksperymenty w społecznej były nawet interesujące, ale i tak wiało sandałem. :D Tutaj aż mi się spodobało jak to użyłaś :D Chociaż taka tematyka to raczej inna psychologia, ale też taka w społeczeństwie, bardziej rozwojowa? A dupka, i tak wyszło Ci pięknie. Do tego nasza Mariette, która straciła głowę i chyba samą siebie, bo nie może nawet w lustro spojrzeć, żeby nie płakać nad tym jak zrąbała swoją moralność. No, też bym źle się czuła, kiedy okazało się, że facet ma narzeczoną i w ogóle, to boli. Szkoda mi Laury, bo jest taka nieświadoma w tym wszystkim. To powinno się zakończyć...między Mariette i Lucienem...a on zaś coś chce. Ciekawi mnie, co by było dalej. Pomyślisz coś? Proszu ja Ciebie. ;)
OdpowiedzUsuńWracaj z weną na adieu i pozdrawiam mocno! <3
Kurde, no wiesz,musisz to kontynuować... Już teraz wzbudziło we mnie tyyyyle emocji! nie spodziewałam się,że Luciendlaltego jest tak mało rozmowny,bo działa na dwa fronty.Myśle,że sam nie wiedział,czego chce,ale że zależy mu na młodej studentce.bardzo bym się wkurzyła,jakbyuznał ten romans za jakiś psychologiczny... eksperyment,ale wątpię. Choć trochę mi brakuje samego opisu jego jako faceta,oprócz tego,że jest przystojny i inteligentny. za to opis uczuć dziewcyzny oddajesz jak zwykle wzruszająco,przejmująco do szpiku kosći i tak niesamowicie prawdziwie...podoba misię,że przeplatasz to wszystko ze sztuką i że jest tutaj prawdziwa przyjaźń damsko-męska.Mam nadzieję,że będziesz to kontynuować.Zapraszam na odnalezcprzeznaczenie.blogspot.com
OdpowiedzUsuńHej, mam nadzieje,ze szykujesz jakas kolejna miniaturkę, hm? Zapraszam na nowosc na zapiski-condawiramurs i zycze duzo weny i radosnych cwil w nadchodzący, roku oraz wystrzałowego sylwestra ;)
Usuńszykuję 3 częściowe, pełne opowiadanie :) Mam nadzieję, że w przyszłym tygodniu opublikuję pierwszą część.
UsuńZaczęłam czytać wczoraj rano i aż tak mnie wciągnęło, że nie zauważyłam, że powinnam dawno wyjść z domu. Doczytałam i dopiero wtedy ruszyłam się z miejsca. Całe szczęście, że tramwaj, którym się najczęściej przemieszczam jeździ dość często, więc za bardzo się nie spóźniłam do szkoły, ale i tak ta moja nieodparta chęć dokończenia tego fragmentu okazała się niebywale silna i odrobinę zgubna. Oczywiście nie piszę tego ot tak sobie, chcę tylko zilustrować, jak bardzo to, co piszesz może wciągnąć i sprawić, że osoba (która nie cierpi się spóźniać i nigdy nie przegapia momentu, gdy powinna wyjść, żeby być na miejscu przed czasem i nie stresować się czy też się spóźni, czy też nie), nagle nie będzie w stanie oderwać się od czegoś i zignoruje świat rzeczywisty. Nigdy nie przestaniesz zadziwiać mnie ogromem emocji, które umieszczasz w każdym, nawet najkrótszym fragmencie. Te emocje są dosłownie wszędzie. W kwestiach wypowiadanych przez bohaterów, w ich myślach, gestach, gdzieś między każdym wersem. Mariette wpakowała się w dość nieciekawą sytuację, bo chociaż sama pewnie określiłaby to zupełnie inaczej, to jednak fakt jest taki, że ulokowała swoje uczucia w mężczyźnie związanym z kimś zupełnie innym, na dodatek nieobcym i niezwykle sympatycznym. W efekcie próbuje zachować się rozsądnie, ale nawet zwykłe spotkanie z nim wyzwala kolejną lawinę uczuć, które ją tłamszą. Jak ty lubisz męczyć tych swoich bohaterów ;) Co do Luciena (piękne imię), bardzo mnie on sam zastanawia. Ciężko jest mi stwierdzić po tym fragmencie, co dokładnie nim kierowało. Czy rzeczywiście z jego strony wszystko wyglądało tak, jak to wykrzyczała mu w twarz Marie? Może tak, a może nie. Pewnie w którymś momencie wreszcie wyszłyby na jaw jego motywy czy też intencje, ale być może za późno, żeby móc cokolwiek zmienić. Mam nadzieję, że będziesz pisać dalej i kontynuować :) Trzymam kciuki zarówno za to opowiadanie, jak i za adieu. Pozdrawiam <3
OdpowiedzUsuńWyczekujemy, kiedy coś się tutaj pojawi?
OdpowiedzUsuńmyślę, że w czwartekopublikuję pierwszą część z mojego trzy częściowego projektu.
Usuń