2016/05/31

lost me / 10

Minęło ponad pięć miesięcy odkąd pojawiłam się tutaj ostatni raz. Praca fille au pair nie sprzyja pisaniu ani wymyślaniu nowych historii, więc zazwyczaj należy wpakować się w mały dramat i wtedy wszystko przychodzi jak za pstryknięciem i równie szybko odchodzi. Jako że brakuje mi życiowych dramatów, moje próby pisania spełzają na niczym i mogę jedynie liczyć na dobry film a czasami jakąś konkretną piosenkę. Okoliczności powstania tego fragmentu są komiczne, choć sam tekst z komizmu nie ma właściwie nic. Jak zapewne zauważycie, nie dokończyłam tej historii, bowiem zwyczajnie wypaliłam się gdzieś na końcu, a uczucia towarzyszące mi przy tworzeniu ulotniły się zadziwiająco szybko. 
Cóż, nie żałuję. 
Szane na kontynuację dzieła zostały więc zażegnane i nie jest mi z tego powodu przykro. Niektóre historie nie powinny być kontynuowane (tak, te prawdziwe też) i to jest właśnie jedna z nich. 
Sama historia to dużo dramatu, trudnych uczuć, podobnych decyzji i odrobina rozpaczy. Myślę, że niczym tu nie zaskoczę i nie wprawię nikogo w osłupienie. Z czystym sumieniem mówię, że tekst ten jest zwyczajnym podpisem i zapewne ci, którzy mają rozeznanie w mojej tagikomicznej twórczności, zauważą mój pisarski rys. 
Pozostaje mi jedynie życzyć udanej lektury i mieć nadzieję, że pojawię się tu szybciej niż za pięć miesięcy.



//

you lost me
everyday, every night
one by one

Kariera.
Albo on.
Musiała wybrać. Wiedziała, że dzień ten nadejdzie. Nie mogła tego uniknąć. Choć usilnie próbowała. 
Wpatrywała się w biały sufit swojej sypialni, zastanawiając się, dlaczego życie zmusiło ją do dokonania wyboru. Kiedy prosiła o szczęście, nie spodziewała się, że dostanie go w takiej wersji. Nikt jej nie powiedział, że to szczęście ma limit i któregoś dnia będzie musiała podjąć decyzję. Westchnęła ciężko, kładąc się na lewym boku. Bolało ją całe ciało. Bolała ją dusza i serce. Wiedziała co wybierze. Doskonale zdawała sobie sprawę, kto wygrał ten pojedynek.
Wiedziała to pierwszego dnia gdy go poznała. 
Był dla niej objawieniem. Szansą jedną na milion. Wsłuchiwała się w jego śmiech, zastanawiając się czy cuda się zdarzają. Nie oczekiwała w swoim życiu kogoś, kto ją uzupełni i pomoże osiągnąć wewnętrzny spokój. Miała wtedy dwadzieścia trzy lata i nie mogła wyobrazić sobie, że gdzieś na tym przeklętym świecie istnieje ktoś taki jak on. Ktoś tak nieskończenie idealny. Potrzebowała miesiąca, by się poddać, by skapitulować i poddać się temu szaleństwu. Mieli ledwo sześć dni. Sześć dni, by się poznać i pokochać. 
Później wróciła do siebie. 
Myślała o nim każdego dnia. Każdego dnia rozmawiała z nim po nocach, tęskniąc za jego obecnością. Za jego zapachem, dotykiem i głosem. W jego spojrzeniu dostrzegała tylko swoje odbicie. Odbicie kobiety, którą zawsze chciała być i którą on pokochał bez względu na wady. Uczynił z niej kogoś lepszego. Kogoś o kim nigdy nie odważyła się marzyć. 
Noce bez niego bywały ciężkie. Czasami odbierały jej oddech. Żyła jednak dla tych krótkich chwil, kiedy spotykali się na końcu świata i spędzali razem kilka dni. On wciąż studiował. Ona szukała pracy i możliwości wyjazdu do niego. Nic jednak nie było proste. Ich miłość była silna. On był silny. Walczył o nich nawet wtedy, gdy brakowało jej sił. To on zapewniał ją o ich szczęściu. To on mówił, że chce z nią spędzić życie. Powtarzał jak mantrę, że chce być przy niej na każdym etapie jej życia. 
Problem był jednak taki, że przy niej nie był.
Nie mógł.
A ona nie mogła być przy nim.
Łączyło ich wszystko. Dzieliły jedynie kilometry. A ona nie mogła tak zwyczajnie się spakować i do niego wyjechać. Wciąż miała tu kilka niedomkniętych spraw. Wciąż szukała innych możliwości. Czasami naiwnie sądziła, że to on zamieszka u niej. Któregoś dnia zjawi się u progu jej wynajmowanego mieszkania i zostanie tu na zawsze. Ciążyło jej to. Kiedy zostawała sama, żałowała momentu, w którym postanowiła go poznać lepiej. Mogła temu zapobiec. Zawsze była przezorna, dlaczego więc tamtym razem po prostu się poddała? Zawsze wiedziała, że nie będzie w stanie poświęcić się dla miłości. Ani dla jakiegokolwiek innego uczucia. Mogła je czuć. Nie mogła tylko pozwolić im się wydostać. 
Sufit nadal był biały. Od momentu, w którym wyznał jej miłość minęły trzy lata. Zrobił to ledwie w dwa miesiące po ich pierwszej rozmowie. Zaśmiała się wówczas, zamykając oczy i powstrzymując łzy. Złamała mu serce. Choć jeszcze o tym nie wiedział. Nie powiedziała mu, że go kocha. Właściwie nie powiedziała nic. Wpatrywała się w niego, oddychając ciężko. Miała być już na zawsze tą, która uczyniła go nieszczęśliwym.
Kiedy z nim rozmawiała czuła, choć nie zawsze, że to ma sens. Myślała naiwnie, że łączące ich uczucie przerodzi ich życie w bajkę. Któreś z nich musiało się poświęcić. Lub obydwoje. Wiedziała jednak, że jako początkujący lekarz nie uda mu się wyjechać z kraju. Z kolei ona nie miałaby co tam robić. W miejscu, gdzie się znajdowała miała więcej szans na znalezienie pracy i przyzwoite życie. Nie mogła polegać tylko na nim. 
Nie mogła go też zostawić. Nie mogła złamać mu serca. Nie mogła złamać serca sobie. Była egoistyczna. Za bardzo go potrzebowała, by zwyczajnie odejść. Kilka razy wpatrywała się w napisany do niego list, usuwając go po chwili zaciekle. Mogli znaleźć rozwiązanie. Być może nie teraz. Jednak za dwa lata lub cztery, gdy wszystko wróciłoby do normy. Czas nie był problemem. Nie wierzyła, by cokolwiek mogło zmienić ich uczucie. Minęły trzy lata a ona nadal czuła się tak samo jak na początku ich drogi. Czuła się adorowana, kochana i wyjątkowa. 
Krople łez spłynęły po jej policzkach. Gdy dwa lata temu znalazła pracę w wydawnictwie, nie sądziła, że w tak szybkim czasie osiągnie sukces. Właściwie zawsze wiedziała, że praca jest ważnym elementem jej życia. Uściślając, najważniejszym elementem jej życia. Próbowała wyprzeć tę myśl. Próbowała wmówić sobie, że to kłamstwo, wiedziała jednak, że on nie znajduje się na pierwszym miejscu jej życiowej kariery. Był drugi. Zaraz po pracy. Kiedyś zażartowała z tego. Jednak nie uwierzył jej. Ona była dla niego najważniejsza. Myślał o niej o każdej porze dnia i nocy. Przed próbą ucieczki do niej powstrzymywała go jedynie rodzinna reputacja. Nie mógł zawieść ojca. Nie po tym, co dla niego zrobił. Obydwoje byli czymś ograniczeni. Obydwoje walczyli ze swoimi blokadami. Jednak wszystko wydawało się z nich drwić.
On jednak wierzył w szczęśliwy koniec.
Ona przestała. Na początku ich znajomości. 
Nie spodziewała się awansu. Nie spodziewała się też propozycji pracy od jego matki. Jednego dnia wyczekiwała jakiegoś znaku. Czegokolwiek, co powiedziałoby jej, co powinna uczynić. Każdego dnia przed snem próbowała wymyśleć, w jaki sposób powinna z nim zerwać. Od tygodnia unikała jego telefonów, wymawiając się pracą, zmęczeniem, chorobą i problemami koleżanek. On jednak jej wierzył. Dlaczego, do cholery, tak bardzo jej wierzył? Czasami chciała, by ją zdradził. Chciała, by poznał jakąś inną stażystkę, zadurzył się w niej i odpuścił. Wtedy tylko ona mogłaby cierpieć. On przynajmniej byłby szczęśliwy. Był jednak idealny. Wyśniony. I beznadziejnie w niej zakochany. Doskonale wiedziała, czym skończyłaby się próba oddania mu wolności. 
I znak nadszedł. Dwa znaki. Jednego dnia o tej samej godzinie. Jej los był przewrotnym skurwysynem, zdała sobie z tego sprawę, wpatrując się w dwie wiadomości na jej poczcie elektronicznej. Jedna informująca o awansie na stanowisko kierownika działu sprzedaży literatury młodzieżowej. Druga od jego matki, powiadamiająca o wolnym miejscu pracy w jej drogerii. Miała więc do wyboru zarabiać osiem tysięcy miesięcznie, mieć służbowy telefon i komórkę  i pracę w sklepie. Nie mogła upaść do tego poziomu, mając w garści coś, o czym marzyła. Nie wypruwała sobie żył z rąk po to, by nagle zapomnieć o swoim marzeniu i wpatrywać się w witrynę ekskluzywnej drogerii dla pań pokroju jego matki. 
Wybór był oczywisty. Oczywisty na poziomie wyboru pracy. Kiedy jednak wracała myślami do niego, jej żołądek kurczył się boleśnie a łzy nadal szczypały pod powiekami. Nie mieszkali razem. Nigdy nie dzielili codzienności dłużej niż trzy tygodnie. W gruncie rzeczy rozstanie z nim nie zmieniało wiele. Stwierdzenie to łamało jej serce, jednak taka była prawda. Brutalna. Musiała tylko o nim zapomnieć. Ruszyć na przód i nie czekać na więcej. Wiedziała, że po roku odczuje ulgę. Obydwoje zasługiwali na wolność. Nie mogli składać wiecznych obietnic i czekać aż w magicznych sposób nadejdzie ich spełnienie. Wiedziała to od dawna, choć nadal w to brnęła.
Czasami nie potrafiła zrozumieć, dlaczego się na to zgodziła. Potem jednak wracała pamięcią do okresu, w jakim go poznała. Była samotna. Otaczali ją ludzie, jednak nikt nie potrafił jej pomóc. Mijali ją, czasami rozmawiali i uśmiechali się do niej, jednak nikt nie widział w jej oczach blasku. Blasku radości. Brakowało jej czegoś. Czegoś nieokreślonego, czegoś, co uwolniłoby ją od smutku i tej bezwzględnej samotności. To była jej słabość. I tamto uczucie wykorzystało tamten moment. Mogła winić jedynie siebie. Ponosiła całą odpowiedzialność za tę katastrofę. 
Nie twierdziła, że ich związek był katastrofą. Wręcz przeciwnie. Był najsłodszą rzeczą, jaka kiedykolwiek naznaczyła jej życie. To nie zmieniało jednak faktu, że stała się słaba. W momencie gdy uwierzyła w te wszystkie smętne, pełne nadziei rzeczy, przestała być czujna. Strach powrócił. Pół roku po czasie i powoli odbierał jej oddech. Z jednej strony nie wyobrażała sobie życia bez niego. Z drugiej strony nie mogła tego kontynuować. Minęły ponad trzy lata. Nie mogli wciąż w tym tkwić. Tym bardziej teraz, kiedy wiedziała, że tu zostanie. 
Kariera.
Wybierała karierę. Wiedziała to od pierwszej chwili, gdy odebrała tamtą wiadomość. Ciężko było jej to przyznać, jednak znała prawdę. Może gdyby był teraz obok niej. Może gdyby odebrała telefon i z nim porozmawiała. Może wtedy rozważyłaby to w inny sposób. On jednak był daleko. Zawsze daleko od niej. 
Wstała z łóżka, wchodząc do kuchni. Jej przeznaczeniem była samotność. Samotny sen, samotne oglądanie filmów, samotny śmiech. Po prostu samotne życie. Kiedyś chciała uwierzyć, że jest inaczej, że to tylko mroczna wizja jej przyszłości. Z każdą jednak minutą przekonywała się, że to coś prawdziwego. Niemal namacalnego. Pomyliła się. Pierwszy i ostatni raz. Fakt, że nie posiadała jego osobistych rzeczy w swoim mieszkaniu ułatwiał tylko to rozstanie. Po wszystkim mogła udawać, że był to tylko sen. Jeden z tych przyjemnych, dramatycznych snów. 
I może on też był tym znudzony. Może nie chciał o tym powiedzieć. Wiedziała, że jest wyjątkowym mężczyzną, jednak czy był w stanie naprawdę na nią czekać? Nie winiłaby go za to. Pomyślałaby, że zrobił coś rozsądnego. Nawet jeżeli mówiłaby to przez łzy. Nie mogli czekać wiecznie. Nie na tym polegała zabawa. 
Nalała sobie wina do kieliszka, spojrzała na salon i upiła łyk. Była w kompletnej rozsypce. Bolało ją wszystko. Włączyła muzykę, siadając na kanapie. Była pogodzona ze swoim wyborem. Wydawało jej się, że nieświadomie podjęła tę decyzję już dawno temu. Podczas ich ostatniego spotkania. Na pozór było między nimi tak jak zawsze. Jednak gdzieś między gestami, między każdym uśmiechem czuła, że jej wiara przepadła. Wiara w niego, w siebie, w tę miłość. Jeżeli więc już w to nie wierzyła, jak mogła dalej dawać mu nadzieję?
Zegar wybijał północ. Musiała odpowiedzieć na maila z pracy, potwierdzając otrzymanie awansu. Musiała też skontaktować się z nim. Nie chciała robić tego przez telefon. Ani w wiadomości. Chciała powiedzieć mu to prosto w twarz, jednak doskonale wiedziała, że najmniejszy grymas może wszystko zmienić. Jego spojrzenie i dotyk również. Nie chciała być tchórzem. Jednak nie mogła tego dłużej kontynuować. I w tym samym momencie nie chciała go ranić. Istniał tylko jeden sposób, by go przekonać. 
Kłamstwo.
Tylko tym sposobem mogła skrócić ich mękę. Mimo iż miała zamiar zadać mu cios. 
Była tchórzem. Jednak wiedziała, że jej obawy nie zmienią nic. Wiedziała, że gdy powie mu prawdę o swoich uczuciach i problemach, on tylko uśmiechnie się łagodnie i wypowie tyradę uspakajających frazesów. Na koniec spróbuje przekonać ją do pracy u jego matki, obiecując przy tym, że to tylko kiepski początek, a później znajdzie coś, co będzie związane z jej zawodem. Prawda była jednak taka, że to byłoby kolejne kłamstwo. Tak czy inaczej któreś z nich musiało to zrobić. I z dwojga złego wolała go zranić na jakiś czas, niż pozwolić, by to on oszukał ją. 
Była egoistką. Wierzyła jednak, że to w jakiś sposób uczyni ich wolnymi. Być może ona była przeklęta, lecz on wciąż miał swoją szansę. I musiała mu pomóc. Doskonale wiedziała, że nigdy nie będą razem. Byli zbyt ambitni, by się poddać. Mieli zobowiązania i plany, których realizacja wykluczała swoją bliskość. Czasami miała wrażenie, że był zbyt ślepy, by to dostrzec. Telefon ponownie zamigotał, wyświetlając jego imię obok nowej wiadomości. Zerknęła na zegar. Właśnie skończył dyżur i tym samym rozpoczynał trzydniowy urlop. Musiała zrobić to teraz. Dać mu czas na ochłonięcie zanim znowu wróci do pracy. Usunęła wiadomość z telefonu bez jej czytania, oddychając ciężko. Otworzyła laptopa, wpatrując się w ekran powitalny mętnym wzrokiem. Jak zacząć list pożegnalny? Jak napisać coś, co zniszczy jedno życie i zmarnuje drugie? 
Dlaczego to tak bolało?
Dlaczego sama myśl, że mogłaby go zostawić tak bardzo bolała?

2 komentarze:

  1. Sporo tu było niewiadomych i dość dużo chaosu, ale za serce chwytało. Wlasciwie to niesamowite, ze dwoje ludzi moze tak szybko połączyć taka wież. Nawet jesli nie Wiadomo, co by się stało, gdyby zamieszkali razem. Wydaje mi wię, ze zasługują na to, aby to sprawdzic i wlasciwie ciesze sie, ze zostawiłaś to zakończenie zamknięte, ponieważ dzieki temu moge wierzyć, ze jednak odpisze mu inaczej :D

    OdpowiedzUsuń
  2. Ależ mi się smutno zrobiło. Ja uwielbiam to, że cokolwiek być napisała, to czuję się przez to dotknięta i to w taki bardzo silnie przygnębiający sposób :D Niby mi teraz smutno, ale to jest taki specjalny smutek, taki, który prowadzi do wielu przemyśleń, bardzo lubię ten stan.
    Cóż, nie ma tutaj wielu konkretów. Mamy dwójkę ludzi, którzy decydują się walczyć o swój związek. Ich tragedia polega na tym, że na co dzień żyją z dala od siebie i żadne nie potrafi tego zmienić. Wiesz, z jednej strony na początku miałam ochotę wypomnieć Jej, że gdyby naprawdę go kochała to by się poświęciła, że skoro tak przeszkadzała jej jego nieobecnośc, to powinna coś z tym zrobić. Ale potem uznałam, że to wcale nie takie oczywiste. On też mógłby się poświęcić. Ona albo on. Żadne nie było do tego chętne. Jemu to zdawało się nie przeszkadzać (ale czy rzeczywiście?), jej tak. I tutaj pojawiła się rozbieżność. Cóż, musiało to zmierzać w stronę nieszczęśliwego zakończenia, oni musieli zacząć tonąć w rzece własnej tęsknoty, obaw i własnych marzeń, nie będących tymi wspólnymi. Chociaż nie wiadomo, jaką treść miał ostatecznie ten list i czy na pewno został wysłany, więc teoretycznie jakaś nadzieja jeszcze dla nich się ostała ;)
    Świetnie się to czytało, pozdrawiam!

    OdpowiedzUsuń